maia14 maia14
412
BLOG

Idziemy na zastrzyk

maia14 maia14 Rozmaitości Obserwuj notkę 19

Minął rok od czasu ostatniej gehenny u weterynarza.  Znów musiałam się do niego udać z moim psem, aby  zwierzątko zabezpieczyć przed zarazkami wścieklizny.

Zadzwoniłam i umówiłam się na wizytę, a pieskowi delikatnie przekazałam tę przerażającą perspektywę. Dużo chyba z tego nie zrozumiał /podobno dorosły pies ma rozum dwuletniego dziecka/, dopóki nie wyjęłam kagańca. Wtedy zaczęło robić się nerwowo, bo normalnie mój pies go nie używa. Niestety dwa lata temu chciał pożreć weterynarza, w związku z czym muszę go trochę spętywać na okoliczność.

Kaganiec jest delikatny. Co prawda z mocnego materiału, ale wyściełany mięciuśkim welurkiem. Co nie zmienia faktu, iż paszczę skutecznie ogranicza.

Sama byłam już czujna  i gotowa, ubrana dokłanie do wyjścia, włącznie z butami i z plecaczkiem na plecach, do którego zapakowałam kasę i psią książeczkę zdrowia. Przystąpiłam do próby ogarnięcia zwierzątka-jagdteriera. Z zakładania obroży, nawet się ucieszył. Do obroży dopiełam smycz. Było dobrze. Przystąpiłam do operacji, pod kryptonimem: kaganiec. I tu zaczęły się schody: były uniki i szarpanie się. Za trzecim razem trafiłam kagańcem w pyszczek, i był mój.

Teraz już nie było zmiłuj, po szybkim zamknięciu domowych drzwi, sforsowaniu furtki ogrodowej, musieliśmy przebiec ok. 400 metrów. Pies przez całą drogę usiłował jedną łapą uwolnić swój pysk, ze szponów kagańca. Nie udało mu się i tak szczęśliwie dobiegliśmy do domu weterynarza. Ten, cały przestraszony po ubiegłorocznych wypadkach, kiedy to prawie we mnie wbił igłę, poprosił abym usiadła. Chwilę chciał pogadać, dla rozluźnienia atmosfery. Pies już przez cały czas warczał, jak oszalały. Trzymałam go za obrożę i za kaganiec. Weterynarz nagle wstał i chciał go zajść od tyłu, aby wbić mu zastrzyk. Nie dało rady, wyrywał się i wlazł pod fotel. Wydobyłam go, ale zwiał za szafę. Znów go chwyciłam i jakoś tak umiejętnie, że nawet ani ja, ani on, nie zauważyliśmy, że było już po wszystkim.

Na odchodne usłyszałam od weterynarza, że mój pies to kawał torpedy /jakbym nie wiedziała/.

Droga do domu upłynęła nam już w miarę spokojnie, więc postanowiłam "oprawionego" nagrodzić. Dałam mu dużą parówkę. Niestety w podgrzanej atmosferze zapomniałam, że takie duże zdobycze, to on usiłuje zakopywać w doniczkach kwiatowych, na "czarną godzinę".Postanowiłam mu odebrać parówę i pokroić ją tak, żeby nie miał watpliwości, że właśnie teraz powinien ją zjeść. Niestety uciekał i trudno było mi go dorwać. Jednak w pewnym momencie postanowił poprawić sobie w pysku swoją zdobycz i  upuścił ją na podłogę.  Rzuciłam się i chwyciłam ją pierwsza / z moim psem muszę czasami zachowywać się, jak pies "podwójny"/. Wygrałam, więc pokroiłam kiełbaskę i wrzuciłam ją do psiej miseczki. Konsument się zjawił i dokonał "zniszczenia".

Ufff, udało się. Choć scenariusz, pewnie i za rok się powtórzy.

 

I jeszcze "Something Stupid":

maia14
O mnie maia14

"Uśmiech wędruje daleko"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Rozmaitości