Powołanie do kadry narodowej Perquisa spotkało się z licznymi głosamio krytyki. Wielu obserwatorów, na czele z Janem Tomaszewskim, było niezadowolonych, że obcokrajowcy polskiego pochodzenia "przypominają sobie o Polsce", dopiero wówczas, gdy nie mają szans na reprezentowanie państw w których przyszli na świat. "Człowiek, który zatrzymał Anglię" najbardziej ubolewał nad powołaniem piłkarza Werderu Brema Sebastiana Boenischa i właśnie Damiena Perquisa z Sochaux.
Francuz polskiego pochodzenia nie pozostawał dłużny byłemu bramkarzowi i wciąż przekonywał o swojej chęci gry w koszulce z Orzełkiem. Jego zapał przełożył się również na wczorajszy występ w biało-czerwonych barwach. Perquis zagrał pewnie w obronie, a także zdobył decydującego gola, pokonując bramkarza Słowaków, pięknym strzałem głową. Tuż po błyskotliwym zagraniu, Perquis podbiegł w stronę publiczności i wykonał zaskakujący gest: markował "wytarcie kurzu" z ręki, którą kilka tygodni temu złamał. Komentatorzy odebrali to jako rodzaj "strzepnięcia" z siebie krytyki, jaka spotkała go w ostatnich dniach.
To jednak nie wszystko. Dziś dyrektor kadry ds. kontaktu z mediami Tomasz Rząsa (notabene były piłkarz m.in. Feyenordu Rotterdam) przyznał podczas konferencji prasowej, że obrońca wykonał rytuał voodoo. - Ma to pokazać, że człowiek pozbywa się trosk i zmartwień. To bardzo szczery i sympatyczny gest - zakomunikował pogodny Rząsa. W podobnym tonie wypowiedział się zainteresowany. - Skierowałem go do ludzi, który są zazdrośni, złośliwi i na każdym kroku życzą mi kolejnej kontuzji. Nie wyszło im. Dochodzę do zdrowia, gram i jak widać strzelam nawet bramki - powiedziałl Perquis, którego słowa cytuje portal Euro.wp.pl.
I tak Perquis z powszechnie krytykowanego człowieka z etykietą "cwaniaczka", jest zewsząd poklepywany po plecach i chwalony - całkiem słusznie - za dobrą grę i zaangażowanie. Tyle tylko, że publiczne deklarowanie praktykowania voodoo i informowanie o tym na oficjalnej konferencji prasowej budzi niesmak. Często zdarza się, że dzieciaki zapatrzone w swoich piłkarskich idoli, starają się ich naśladować. Czy możemy spodziewać się nagłego wzrostu zainteresowania takimi praktykami wśród zakochanej w piłce szkolnej gawiedzi? Niewykluczone.
Nagle rytuały voodoo mogą okazać się cool, skoro praktykują je świetni piłkarze, a katolicyzm "be", bo przyznają się do niego zrzędliwi panowie pokroju Jana Tomaszewskiego, którzy "nie chcą kibicować naszym".
Artykuł ukazał się na portalu Fronda.pl