Resort finansów pod dowództwem prawej ręki Słońca Peru - Jacka Vincenta - Rostowskiego znowu chce, "by żyło się lepiej". Oczywiście "wszystkim", dlatego już zapowiada obniżenie do 20 tys. zł limitu obrotów, którego przekroczenie oznacza obowiązek posiadania kasy fiskalnej. Według przygotowywanego rozporządzenia, również szkoły jazdy będą musiały spełnić tę przykrą powinność.
- Regulacja ta jest kolejnym krokiem do wypełnienia dyspozycji zawartej w ustawie o VAT, zgodnie z którą wszyscy podatnicy dokonujący sprzedaży na rzecz osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej lub rolników ryczałtowych powinni dokumentować obroty za pomocą kas fiskalnych. Zwolnienia z tego obowiązku są stopniowo redukowane, a projektowane rozporządzenie konsekwentnie zawęża zakres stosowanych dotychczas ulg - powiedziała Polskiej Agencji Prasowej Wiesława Dróżdż, rzecznik prasowy Administracji Podatkowej w Ministerstwie Finansów.
Według pani rzecznik obecny limit (40 tys. - przyp. red.) jest wykorzystywany przez firmy do "ukrywania rzeczywistych obrotów i tym samym unikania stosowania kas fiskalnych do rejestrowania obrotu". Obowiązek nie ominie również... szkół nauki jazdy. - Znane są przypadki nadużyć podatkowych dokonywanych przez szkoły nauki jazdy polegające na zaniżaniu lub niewykazywaniu w księgach podatkowych przychodów z tytułu opłat za uczestnictwo w kursach - wyjaśniła Dróżdż.
Tym sposobem, nasza władzuchna znowu wyciąga ręce po pieniądze podatników, bo przecież sama wie najlepiej, jak nimi zarządzać. A, że Polacy są niereformowalni i nie lubią, jak robi się z nich idiotów, resort wymyślił środki zaradcze. I tak, kawałek żelastwa trafi nawet do wszechobecnych "elek".
Dziwne, że przedstawiciele Najjaśnieszej RP z równą pryncypialnością nie wezmą się za samozwańczych parkingowych, którzy dają o sobie znać, zwłaszcza w okresie wakacji. Ale - z drugiej strony - jak mają walczyć z Frankensteinem, którego sami stworzyli? Lokalne samorządy i podlegające im Straże Miejskie tak skrupulatnie zajęły się wlepianiem mandatów za "złe parkowanie", że nawet nie były łaskawe poinformować turystów o zakazach wjazdu, zatrzymywania czy postoju. O sprawie było głośno już kilka lat temu, gdy turyści, odwiedzający takie miejscowości, jak np. Sobieszewo, zaczęli skarżyć się, że wrócili nie tylko z miłymi wspomnieniami, ale również... portfelami cieńszymi o trzy stówy. Powód? Parkowanie w "nieodpowiednich miejscach".
Nierozwiązane problemy rodzą następne. Zasada sprawdziła się również w przypadku nadmorskich kurortów. Niedawno zadzwonił do mnie znajomy, aby podzielić się z wrażeniami ze swojego weekendowego wypadu nad morze. Okazało się, że obok urzędników i upierdliwych funkcjonariuszy straży miejskiej, kolejną żywą przeszkodą w spokojnym wypoczynku, okazali się rośli panowie z łysymi głowami, kórzy - ni z tego, ni z owego - zaczęli żądać "opłat postojowych". Jak wiadomo, takim się nie odmawia. Chyba, że - oprócz miłych wspomnień - na plaży chcemy zostawić kilka zębów.
Dlaczego nikt nie reaguje? A czego, my - naiwniacy, możemy oczekiwać od małych miescowości, skoro "samozwańczy parkingowi" (i to znacznie mniejszych gabarytów), stają się zmorą wielkich miast? - (..) Kierowcy sami są sobie winni, że dali tak duże przyzwolenie społeczne dla takich zachowań - powiedział "Dziennikowi Łódzkiemu" Radosław Kluska, rzecznik tamtejszej Straży Miejskiej. Koniec, kropka. Płacisz oprychowi za "miejscówę" czy "pilnowanie" w obawie o swoje zdrowie lub wóz? To Twoja wina!
Ciekawe, że nasza władzuchna nie jest skora do rozprawienia się z takimi osobnikami. W końcu na byciu samozwańczym parkingowym można nieźle zarobić, a i miejsce na kasę fiskalną gdzieś by się znalazło. Ale hasło ekipy Tuska pozostaje bez zmian: "By żyło się lepiej. Wszystkim". Oprychom również, normalnym obywatelom - trochę mniej.
Inne tematy w dziale Polityka