A kto ocalał ten wie…
w którym miejscu
Pan Bozia trzyma nasze pacierze
każdy z nadanym nunerm
gotowy do rozpatrzenia
po przedstawieniu stosownych zaświadczeń
o niezachwianej wierze
że tu na dole (w objazdowym teatrze)
lalki i ludzie idą na śmierć wesoło i szczerze
Bo kto raz widział roziskrzone oczęta kukiełki
gdy odchodziła w zaświaty
prowadzona nieśmiałym skinieniem ukochanego oprawcy
ten rozumie co wiara niesie
w swoim tobołku tułaczym
Dzisiaj białe szpitale a jutro cyfry w eterze
najpierw nieśmiało w dziesiątkach, potem do setki…
a dalej, w rzędzie, kominów wieże
plujące ospale przetrawionymi życiorysami
ten pan i ta pani już policzeni
nie pamiętają wiele
zresztą świat na tyle się zmienił
że pamięć jak umiar w karnawale
po przestąpiniu progu
rozpływa się w ciemnej sieni
Idziemy, wierząc Bogu
idziemy, idziemy zmęczeni
królowie i księżne internetowych blogów
i toczoczą się z w ślad za nanami, jak cienie nasze korony po ziemi
po niebie, w powietrzu, wodzie i w chlebie
cierniowe opaski na przerażone czoła
non ci arrenderemo
Cisza! Cisza!
– zdawało się, że ktoś woła
Nie, to wiatr, tylko wiatr
szumi w zamkniętych szkołach
Tam u sąsiada w przedsionku przycupnął tenor od rzewnych pieśni
biały jak papier na którm wydrukowali mu pozwolenie:
wolno żartować w obliczu śmierci
umierać przed obiektywem - niby na scenie
zabrania się jedynie bliskości
oddechu, dotyku i smaku łez z ukochanej powieki
zabrania się wszelkiej czułości
Widziałeś, bohater położył swój los na szalę wychodząc do apteki
a tam gorzkie żale
wciąż wszystko bierzemy na wiarę
bo wiara porusza kontynenty, zawraca rzeki
i napełnia szpitale
Błogasławieni przeklęci
pod wiatr, z wiatrem
nieświadomi emisariusze śmierci
wierzą, że przejdą przez dzień i noc nietknięci
mierząc się z czasem
a czas jak zwykle
przyspiesza gdy się zbliżają na wyciągnięcie ręki
Więc pod tą dłonią jak ciemne nieba sklepioną
wiją się ciała sąsiadów skręcone
jak gdyby ziemia wydała ostatnie tchnie pod wielkim respiratorem
staruszkowie wbrew zakazowi wtuleni w ukochane ramiona
przez kraty swych klatek mruczą
usta mamy na suwak zapięte a w sercach odwagę wilczą
dalej pójdziemy sami
przez wioski i miasta bezludne aby oczyścić świat łzami
Śpijcie w swych domach dziatki, dzieciątka
- już cicho!
Noc się tłucze o szyby deszczowa
i nie chce spać licho – zostańcie w domach!
jak was zabraknie, kto nas pochowa?
Przyszedłem na świat w trzecim kwartale XX wieku i jestem. Istnieje dzięki słowu i tylko w tej mierze, w jakiej sam się realizuje – m.in. poprzez język którym wytyczam własną drogę. Nie wyróżniam się w tłumie, większość z was mija mnie na ulicy nie ofiarując nawet krótkiego spojrzenia, ale ja na was patrzę i uczę się od was, jak przetrwać poza obszarem zmyślenia. Tak, żyję w zmyśleniu, stąd większość tych, których znam nie ma o mnie pełnego wyobrażenia – należę sam do siebie i dobrze mi z tym odosobnieniem. Mam tyle twarzy, ile akurat zechcę mieć w danym momencie. Bywam wielkoduszny, ale także zawistny, łaskawy i okrutny, szczodry i skąpy, zły do szpiku kości i bezgranicznie dobry. Kocham i nienawidzę, lubuje się w kłamstwie i walczę o prawdę. Wciąż szukam odpowiedzi na to kim jestem, lub na to, jak mnie widzicie. Niektórzy mówią o mnie „poeta”, inni „grafoman nie wart złamanego grosza” – nie boje się jednych i drugich. Ważne, że ktoś mnie czyta, i że mogę się przejrzeć w waszych źrenicach jak w lustrze, albo przejść przez wasze życia, jak przez tranzytowy korytarz. Jeśli więc nadal chcecie mnie poznać, proszę was tylko o jedno – wpuście mnie do środka, wtedy i ja się przed wami otworzę. Wszakże nie gwarantuje gotowego przepisu na to kim jestem – sami musicie wybrać własną odpowiedź.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura