Przeczytałem w Gazecie taka oto historię polsko - ukraińskiej rodziny.
W skrócie: on Polak, ona Ukrainka polskiego pochodzenia z dwoma synami z poprzedniego małżeństwa. Wzięli ślub w 2000 roku. Starszy syn studiuje. Cały czas mieszkają tu na podstawie tymczasowych zezwoleń. I teraz, gdy starszy syn osiągnął pełnoletność, polskie władze imigracyjne doszły do wniosku, że najlepiej będzie, gdy opuści Polskę. W związku z tym odmówiły mu prawa dalszego pobytu.
Pominę ludzki aspekt spawy. Bezduszność urzędników jest tutaj oczywiście oczywista. Jednak jest jeszcze inny aspekt tej sprawy. Z Polski wyjechało ponad milion osób. W wielu miejscach brakuje chętnych do pracy. Zastanawiamy się nad sprowadzaniem imigrantów z różnych egzotycznych miejsc. Jednocześnie mamy tu człowieka: z pochodzenia Polaka, mieszkającego w Polsce od kilku lat, znajacego język i go wyrzucamy. Czy to ma jakiś sens?
Rozumiem, że urzędnicy mają swoje procedury, paragrafy itp. Może w tej sprawie wszystko jest zgodne z tymi paragrafami. Ale przecież to nie ma sensu!!! Czy te paragrafy zwalniają ich z myślenia?
Wydaje się oczywiste, że Polska będzie musiała otworzyć się dla imigrantów. Wydaję się też oczywiste, że im mniej ci imigranci będą różnić się od nas kulturowo i etnicznie, tym lepiej. Nie chcę, żeby zabrzmiało to rasistowsko. Jednak z doświadczeń innych wiemy, że przyjęcie dużych grup imigrantów reprezentujacych inną kulturę jest problemem. Podkreślam, nie twierdzę, że tacy ludzie są gorsi. Oni są inni i to wystarczy, że może dochodzić na tym tle do konfliktów. Dlatego jeśli myślimy o imigracji, powinniśmy zabiegać o ludzi z naszego kręgu kulturowego: Ukraińców, Białorusinów czy Rosjan.
Jak nasi urzędnicy imigracyjni mogą tego nie rozumieć?
Inne tematy w dziale Polityka