Marcin Kędryna Marcin Kędryna
1609
BLOG

Wywiad – Marcin Meller: Co z tą prawdą?

Marcin Kędryna Marcin Kędryna Polityka Obserwuj notkę 2

 Wnuk żydowskiego komunisty, syn ministra spraw zagranicznych z pisowskiego rządu, reporter „Polityki”, wieloletni redaktor naczelny „Playboya”, warszawiak, ojciec, współautor (z żoną – co zawsze podkreśla) bardzo dobrej książki o Gruzji. Marcin Meller opowiada nam – jeszcze bardziej upraszczając – o tym, jak trudno jest w dzisiejszej Polsce zachować rozsądek.

 

Wystarczy, że napiszesz pięć słów na Facebooku, aby premier rządu osobiście biegł, żeby się w twoim programie tłumaczyć przed całym krajem.

Tak... Ta historia pokazuje przede wszystkim sposób, w jaki działają współczesne media. Uwagę, na kogo więcej nie zagłosuję, napisałem sobie na Facebooku o siódmej wieczorem. (…) Któryś z 20-latków, co pracują w portalach i muszą zdobywać jakikolwiek content 24 godziny na dobę, ten wpis zauważył. Więc wrzucił na swój portal informację: „Naczelny »Playboya« nie będzie głosować na Platformę”. I tyle. Inne portale natychmiast to skopiowały. Do rana, kiedy dziennikarze muszą odpytywać polityków, informacja była już na wszystkich portalach. A politycy zaczęli wygłaszać swoje opinie. Obudziłem się rano, usłyszałem, że się odnoszą do mojego wpisu i miałem nieodparte wrażenie, że żyję w jakimś teatrze absurdu. Wcześniej, jeszcze podczas kampanii prezydenckiej, zamieszczałem na Facebooku bardziej złośliwe uwagi à propos Bronisława Komorowskiego i nie zwróciło to niczyjej uwagi.

 

Nie pomyślałeś, żeby samemu zostać politykiem? Żeby tak na przykład kandydować na prezydenta?

Nigdy, poza jednym przypadkiem, nie ciągnęło mnie, by zostać politykiem. Nie czuję się na siłach mówić komukolwiek „jak żyć” czy brać odpowiedzialność za cudze życie. Dziennikarze mają często tę przykrą przypadłość, że zawsze wiedzą lepiej. Wiedzą, jak uzdrowić służbę zdrowia, jak zmusić sądy, żeby lepiej działały, jak zrobić tamto czy owamto… Gdybym naprawdę wiedział, jak to robić, to bym poszedł w politykę. W dodatku zawsze mi wraca w głowie motyw ze „Skrzypka na dachu”: Tewje Mleczarz najpierw mówi „nie, nie, nie”, po czym się zastanawia, zastanawia i w końcu dochodzi do wniosku „że jednak z drugiej strony to czemu nie”. To kwestia odpowiedzialności: powiem komuś „jak żyć”, a potem nie ja, ale ten ktoś będzie przecież ponosił wszelkie konsekwencje.

 

Ale nie zawahałeś się, żeby szefować gazecie, która mówiła ludziom co kupować. I co uważać za dobre.

To prawda. Byłem szefem, więc ostatnie zdanie, co pójdzie, a co nie pójdzie w „Playboyu”, należało do mnie. Ale to była praca zbiorowa, w której się kierowałem pewną żydowską mądrością: jeśli jesteś trzeźwy, ale wszyscy ci mówią, żeś pijany, to się lepiej połóż do łóżka. Jeżeli mi wszyscy mówili: stuknij się w głowę, to wszystko wolałem od nowa przemyśleć. Mam pewnie jakieś skłonności do narzucania swojej woli, ale tylko wtedy, gdy jestem absolutnie pewien swego.

 

A w polityce? Uważasz, że narzucanie swojej woli, kiedy człowiek jest absolutnie pewien własnej racji, jest lepsze niż ustalanie prawd w głosowaniu? Czy dyktatura jest lepsza niż demokracja?

O Jezu! (westchnienie) Kiedy czytam, że na lotnisku w Modlinie pojawili się taksówkarze oszuści, których ani władze powiatu, ani władze lotniska, województwa czy państwa nie są w stanie opanować, to jak każdy normalny człowiek myślę, żeby wziąć to wszystko za mordę, wyrzucić z lotniska, co to za problem? A tu jakaś pani rzecznik mówi, że jak trzeba będzie, to oni postawią przy każdym pseudotaksówkarzu urzędnika, który będzie mówił, że nie można oszukiwać. Inny przykład. Jechałem autostradą A2 i zobaczyłem, że na odcinku między Warszawą a Strykowem postawili więcej ekranów, niż zobaczyłem na całym odcinku 5000 kilometrów, który przejechałem po Europie. I co myśli każdy normalny człowiek? Ktoś wziął w łapę, ktoś inny zrobił szwindel życia i postawił 1000 ekranów w szczerym polu pod pretekstem na przykład ochrony bobrów, które być może tam mieszkają.

Irytuje mnie, kiedy widzę ten, jak to ujął Marek Jurek, „imposybilizm prawny”. Ale z drugiej strony, jak bumerang powraca banalne stwierdzenie Churchilla, że choć demokracja jest paskudna, niczego lepszego nie wynaleziono.

Kiedyś rozmawiałem z moją przyjaciółką, zatwardziałą amerykańską demokratką z typowej liberalnej bostońskiej rodziny. Dyskutowaliśmy o konfliktach ideowych, które toczyły Amerykę. Krok po kroku wychodziło, że ona ma republikańskie poglądy. Mówię do niej: „Judy, ale ty jesteś de facto republikanką”, na co ona: „Istnieje takie podejrzenie, ale staram się nad tym panować”.

Więc ja też noszę gdzieś w sobie tęsknotę za dyktaturą, ale staram się nad tym panować.

 

W przypadku twojego miasta może bardziej by się sprawdziła. W każdym razie do lotniska w Modlinie można byłoby pewnie dojechać inaczej niż tylko taksówką. Ale można powiedzieć, że Warszawa ma takie władze, jakie sobie wybrała.

Bronisław Wildstein mówi dosadniej, że Warszawa ma takie władze, na jakie sobie zasłużyła. I trudno się z nim nie zgodzić. A Warszawa jest mi szczególnie bliska. Mieszkałem rok w Stanach. Chodziły mi wówczas po głowie myśli, żeby tam zostać, ale pomyślałem, że przecież nie mogę zostać, bo jeszcze wszędzie bym chciał pojechać, wszędzie pomieszkać. I mój dom jest tutaj. Nie mówię o Polsce, tylko o Warszawie, o Śródmieściu Południowym. To kwestia wrośnięcia w kulturę, przyjaciół, języka, przyzwyczajeń. Dlatego jeśli coś dotyczy Warszawy, irytuje mnie w szczególny sposób, bo jest moje. Najbardziej bezmyślność. Niezależnie od tego, kto rządzi. Nikt niczego nie planuje, budynki stawia się gdzie popadnie, nawet jednej ulicy nie ma przemyślanej od A do Z. A przecież pojawiają się ciekawe projekty, choćby ten, by Pałac Kultury obudować budynkami wysokości kilku pięter i zasłonić ten koszmarny sen cukiernika.

Do tego dochodzą drobne dolegliwości, takie jak odbieranie licencji na alkohol fajnym miejscom. Albo brak żywego centrum, gdzie ludzie się bawią, bo teraz tam, gdzie była knajpa, będzie bank. Takie mamy miasto: bank, apteka, bank, apteka. I naprawdę mnie wkurwia, bo widzę, jak tłamszony jest potencjał, który tkwi w tym mieście. Choćby to miejsce, w którym siedzimy. Parę miesięcy temu go nie było, dziś jest, ale nie wiadomo, czy za chwilę nie zamkną, bo będą protesty sąsiadów.

 

Wracamy do wyboru demokracja czy może jednak dyktatura?

W czasie sprawy koncesji na multipleks dla telewizji Trwam Aleksander Kwaśniewski powiedział, że tutaj trzeba Roberta Kwiatkowskiego, on by znalazł rozwiązanie, bo nie takie rzeczy się w Polsce da załatwić. Potem w „Wyborczej” się oburzali, że były prezydent taki zły przykład daje. Ja myślę, że wszystko się da zrobić. Ale nie ma woli. Jest za to głupota, zła wola albo krycie własnego tyłka urzędników.

W demokracji rola kontrolerów nad urzędnikami przypada dziennikarzom. U nas to jakoś nie działa. A przecież mamy niezależną prasę. Wierzysz w niezależne dziennikarstwo? Czy to tylko mit na użytek bieżących politycznych dyskusji?

Może nie tyle mit, ile wytrych. Nie. Nie wierzę w niezależne dziennikarstwo. Każdy jest od czegoś zależny. Może gdyby jakiś milioner, powiedzmy Branson, otworzył własną gazetę, byłby niezależny, ale jego dziennikarze już by nie byli niezależni od niego. Wszystkie media są częścią jakichś struktur, jakichś koncernów. Nie chodzi o to, czy ktoś jest niezależny, ale o możliwość skorzystania z kilku punktów widzenia.
W Stanach jest CNN, ale jest też FOX. Czytam „Wyborczą”, potem „Uważam Rze”. Jedni się nazywają „niepokornymi”, drudzy „niezależnymi”. Niech się nazywają, jak chcą, bylebym wiedział, czyje interesy reprezentują, do kogo należą, z kim są związani. W abstrakcyjną niezależność nie wierzę. Ale wierzyłem i nadal wierzę, że można być dziennikarzem i nie dawać dupy.

 

To pierwsze dziennikarskie przykazanie? Nie dawać dupy?

Tak. Moje prywatne. Nie zapisywałbym tego w podręczniku dla studentów, w każdym razie nie w tej formie. Robiłem kiedyś przegląd prasy w TVN-ie. Akurat w jednej z gazet ukazał się list dziennikarki z jakiejś lokalnej gazety. Napisała, że szef zmusił ją do napisania rzeczy, o których wiedziała, że są absolutnie nieprawdziwe. Chodziło o kalumnie pod adresem politycznego konkurenta jej szefa. Napisała, że chce uświadomić dziennikarzom, że tak nie można. Podsumowałem ją na wizji. Powiedziałem „Ludzie, o czym my mówimy? Kobieta jest dorosła, pisze coś, o czym wie, że to czyste kłamstwa,
a potem pisze list, żeby tak nie robić!?”. Tego dnia napisała do mnie prywatnego mejla, że wszystko rozumie, że rozumie z czego zakpiłem, ale że to małe miasteczko i gdyby tego nie zrobiła, wyleciałaby z pracy. I nie miałaby szans na żadną inną, więc jak mogę oceniać dziewczynę z małego miasteczka?

Może kieruje mną minimalizm, ale ja nie napiszę tego, czego nie uważam za słuszne. Jeżeli uważam, że ktoś jest złodziejem, to nie napiszę, że to jest wzór wszelkich cnót. I na odwrót. Jeżeli uważam, że ktoś jest porządnym człowiekiem, to nie zeszmacę go tylko dlatego, że reprezentuje partię, która mi się nie podoba. Nie wierzę w zamach smoleński. I kiedy czytam kolejne wersje o zamachu, o tej krwi na rękach Tuska, zastanawiam się, czy ci dziennikarze na pewno wierzą w to, co piszą?

 

Powiedziałeś „Nie wierzę w zamach”. To niezwykłe, ale kwestia zamachu stała się kwestią wiary, a nie wiedzy. Fakty nie powinny być kwestią wiary.

No tak, ale ktoś ma jedne fakty, ktoś inny ma inne. To się kompletnie rozjeżdża.

 

Jest jeszcze trzecia wersja: można powiedzieć „Nie wiem, jak było”.

Zwolennicy teorii zamachu odnieśli już i tak sukces, bo nie twierdzę, że wiem, iż nie było zamachu. Twierdzę tylko, że w niego nie wierzę. Przecież jeśli ktoś organizuje zamach, to nie zniechęca pilotów do lądowania, a kontrolerzy lotu ze Smoleńska próbowali jednak odwieść pilotów od pomysłu lądowania. Tymczasem mamy dwa światy. Świat smoleński i świat, nie wiem jak to nazwać, matrixa. W jednym jest pokaźna grupa, która zrobiła z teorii zamachu biznes polityczny. Mają świadomość, że zamachu nie było, ale grają na to, choć nikt im nie każe. I z drugiej strony czytam jakieś okropne rzeczy, które dziennikarze wypisują o ludziach. Powstają w najgorszych intencjach, a jestem pewien, że ktoś to pisze z własnej nieprzymuszonej woli.

 

Albo ma kredyt.

Ten argument działa w obie strony, choć to jest podstawowy argument prawicowych dziennikarzy w stosunku do nieprawicowych. Znaczy tyle, że to szmaty służące…

 

...systemowi?

Tuskowi, systemowi, matriksowi. Ale mnie chodzi o ten moment, kiedy ktoś pisze nieprawdę z własnej i nieprzymuszonej woli. Co z takim fantem zrobić? Można nie brać niektórych gazet do ręki, można wyłączyć telewizję. Mieliśmy sprawę
z panem sędzią przyłapanym przez dziennikarzy i następnego dnia jakiś publicysta tłumaczył, że to jest co prawda naganne, ale… było wymierzone w Tuska. Gdyby ćwiartka takiej sprawy wyszła za rządów pisowskich, to media by oszalały. Ale że to dotyczy Tuska, że wyciągnęła to „Gazeta Polska Codziennie”, to komentarze idą na miękko. Ale mnie to już przestało dziwić. Jest wojna, są dwie armie.

 

A ty po której stronie stoisz?

Kiedyś z okazji świąt dostałem od kolegi z „liberalnej” strony frontu takiego SMS-a: „Życzę ci, żeby od siedzenia na barykadzie jajka ci się nie poobcierały, chodź do nas, u nas jest fajniej”. Ale ja się nie nadaję do wojska. Jak widzę draństwo i podłość, to po obu stronach. Z jednej strony zamach smoleński, z drugiej przekazy dnia Platformy, że politycy mają zwalać winę za Amber Gold na PiS, bo kiedy pierwszy raz skazali tego Plichtę, to rządził PiS. To może jeszcze wina Jaruzelskiego, bo nie dokonano na nim aborcji w czasach, kiedy rządził generał i się chłopak urodził… Na szczęście mam swoją enklawę, przyjaciół, którzy myślą, którzy używają mózgów, a nie przekazów dnia. Nie powtarzają nagłówków gazet.

 

Ale jesteś dziennikarzem. Publicystą politycznym. Masz obowiązek zabierać głos ważnych sprawach.

Świat dziennikarski jest jeszcze bardziej zacietrzewiony niż świat polityków. Publicyści z racji temperamentu lubią polemizować, gadać, krzyczeć. Politycy też, ale oni się przynajmniej w Sejmie spotykają. Podejrzewam, że starsi dziennikarze znają się z dawnych czasów, ale młodzi publicyści, którzy się okładają z lewa na prawo i z prawa na lewo, na oczy się nie widzieli. Ja już się z tym pogodziłem. Jest jak jest. Były rowy, podziały wykopane dawno temu i bardzo, bardzo głębokie.

Można zgodzić z poetą Polski smoleńskiej Jarosławem Markiem Rymkiewiczem, że tak pękło, że się już nie sklei. Nie ma zainteresowania, żeby zasypać te rowy po żadnej ze stron. Kiedy Mazurek napisał w „Rzepie” po ostatnich obchodach smoleńskich, że więcej nie zabierze tam dziecka, bo nie chce, żeby oglądało pełne nienawiści spektakle polityczne, pomyślałem z uznaniem: „Mazurek to Mazurek”. I napisałem wtedy, że powinno się postawić pomnik Lecha Kaczyńskiego. Naprawdę tak uważam. Wiedziałem, co się stanie, kiedy to napiszę. Ale nie przewidziałem skali tego zjawiska. Ruszyły komentarze, że jestem debilem, podlecem, na samym TokFM wielki tytuł „Meller osiągnął niespotykany poziom podłości” wisiał cały dzień. Teraz nie mam złudzeń. Powiem cynicznie: mogę sobie raz na jakiś czas napisać tekst, po którym znajomi mi powiedzą, że jestem kryptopisowcem, ale to do niczego nie prowadzi. Nikogo nie przekona. Pamiętam, z jakim osłupieniem patrzyłem po Smoleńsku, jak zaczęły się te harce po prawej stronie, a z drugiej Palikot dał gaz do dechy z „krwią na rękach Kaczyńskiego i Marty Kaczyńskiej”. Palikot był wtedy w Platformie, więc wydawało mi się niepojęte, że władze partii to tolerują… Na szczęście można się zająć innymi rzeczami niż wojna smoleńska, na przykład pszczelarstwem albo…

Gruzją

Mogę pisać felietony, napisać z żoną książkę o Gruzji. Świata nie zbawię, ale zrobię coś fajnego.

 

Proponujesz, żeby się otorbić i przetrwać, czy to jest wyjście?

Wobec tego, co się dzieje w Polsce, czuję się kompletnie bezradny. Nie widzę żadnych szans, żeby tu coś się zmieniło.
W czasach komuny, może dlatego, że miałem lat 20, wierzyłem, że może istnieć lepszy świat, więc się zaangażowałem. I nie żałuję. Świat po 1989 jest lepszy niż świat przedtem. Ale dziś nie znajduję przesłanek, żeby się coś mogło zmienić. Pewnie dlatego skupiłem się teraz na Gruzji. Napisaliśmy tę książkę. Tysiące ludzi to zainteresowało, mnóstwo wyjechało, mnóstwo zechciało z nami porozmawiać. Czuję głęboką satysfakcję, że dałem z siebie coś wartościowego.

 

Ale to jednak ucieczka.

Nie do końca. Trzeba pamiętać, że Gruzja była jednak „tematem prawicowym”. Ze względu na wojnę z Rosją, Saakaszwilego i Kaczyńskiego. Gdyby taką książkę napisali prawicowi dziennikarze, byłoby jak zwykle prawica się jara. Ale napisali to ludzie z „warszawki”. I to była próba przekroczenia utartych podziałów.

 

Czyli patrzysz na tę książkę jak na próbę zasypywania smoleńskiej przepaści?

Aż takim naiwniakiem nie jestem. Ale przez półtora roku odbyliśmy 60-70 spotkań. Przychodzi na nie nawet po 300 osób. I zawsze powtarzam: drodzy państwo, nieważne jest, co myśleliście o Lechu Kaczyńskim, w Gruzji jest bohaterem narodowym. Jak Lech Wałęsa jest piękniejszą twarzą Polski dla świata, tak Lech Kaczyński pełni tę funkcję
w Gruzji. I nawet jeżeli jesteście po drugiej stronie barykady, to powinno być wam miło, kiedy jedziecie do Batumi, a tam bulwar nosi imię Marii i Lecha Kaczyńskich. Gruziński temat wiąże się nierozerwalnie z wojną, z tym, jak się wówczas zachował Lech Kaczyński. I za taki temat biorę się ja, kojarzony z „Playboyem” i z TVN-em. Bałem się, czy nie będzie wariatów, którzy będą rozwalać spotkania i czy się one nie zamienią w jakieś polityczne, nieprzyjemne zwarcia. A tu 70 spotkań i nic. Tylko raz jakiś starszy pan poprosił, żebym jako kolega z TVN wytłumaczył Kubie Wojewódzkiemu, że wsadzanie flagi w kupę obraża wielu ludzi. Ale i to było bardzo grzecznie powiedziane. Rozmawialiśmy z żoną, że może te wszystkie wojny smoleńskie, które obserwujemy tutaj, w Warszawie, każdego dnia, którymi tak nakręcają się media, do Polski prowincjonalnej w dużej mierze nie docierają, bo to tam ludzie, choć interesują się światem, bo inaczej na nasze spotkania by nie przyszli, to jednak żyją innymi sprawami: pracą, wodociągami, asfaltem na ulicach. Że tam jest normalnie. Ale pewności co do tego nie ma. Może to jedynie nasze życzeniowe myślenie.

 

A może, skoro po jednej i po drugiej stronie tej barykady mamy przyjaciół, to zaczynamy rozumieć, że przecież wszyscy nie mogą się mylić?

Coś w tym jest. Przecież dostrzegam wiele racji w tym, co mówią ludzie po obu stronach. Siedzenie na barykadzie daje tę przewagę, że słychać głosy z obu stron. Niestety słychać też, że te głosy są coraz bardziej zacietrzewione a to kompletnie uniemożliwia komunikację. Odwołam się do konkretnego przykładu. Moimi dobrymi kolegami są z jednej strony Cezary Łazarewicz, a z drugiej strony Krzysztof Skowroński. Ostatnimi czasy Cezary Łazarewicz został przez Krzysztofa Skowrońskiego nominowany do dziennikarskiej „Hieny Roku”. I jak mam z nimi rozmawiać? I jeden, i drugi byli na moim pępkowym. I co mam im teraz powiedzieć? „Krzysiek, przemyśl to?”. Z drugiej strony, nie miejsce tu na analizę tekstu Czarka, czy można korzystać z pogłosek, czy nie. Sam wielokrotnie, jeszcze w „Polityce” korzystałem. To temat do dyskusji, ale jeżeli jest zwarcie i krzyk, to na dyskusję nie ma już miejsca.

 

A gdzieś w tym wszystkim jest prawda? Powinna być naczelną zasadą dziennikarstwa. Gdyby materiał ukazał się na portalu plotkarskim, nie byłoby sprawy. Ale jeżeli ukazuje się w gazecie, dla której liczą się fakty, to zmienia optykę. Od powtarzania plotek zawsze był magiel. Uważam, że prawda jest generalną zasadą dla uprawiania tego zawodu.

No to dyskutujmy, czy jeżeli słyszymy jakąś opowieść z kilku źródeł, ale bez twardych dowodów, to możemy ją opublikować, czy nie? Kiedy zaczynałem uprawiać ten zawód, a wychowałem się w komunie, gdzie kłamstwo było wszechobecne, fakty miały dla mnie szczególne znaczenie. A dziś żyjemy w świecie, w którym każdy ma własną prawdę. Możesz kupić sobie „Uważam Rze”, możesz wejść na wpolityce.pl i porównać to, co piszą, z tym, co przeczytasz w „Wyborczej”. To kompletnie różne światy. Gdybyście mieli zdefiniować, czym była katastrofa smoleńska, to macie do wyboru raport komisji Millera i raport zespołu parlamentarnego Macierewicza. I znowu to są dwa różne światy.

 

Są dwie prawdy? Albo dwa kłamstwa? Przecież to się nie bierze znikąd. To efekt nieznajomości faktów.

W raporcie Millera sypie się wiele rzeczy. I szczerze mówiąc, rozumiem, że dla rodziny generała Błasika niezwykle istotne jest, czy on był w kabinie w czasie tego lotu, czy nie był. Ale mam wrażenie, że krytyka raportu Millera, choć jasno punktuje bardzo wiele szczegółów, to nie odpowiada na zasadnicze pytanie: co tam się właściwie stało i dlaczego podjęto próbę lądowania w warunkach, które na to nie pozwalały?

 

Ale kto ma odkryć co się stało skoro państwo sobie z tym nie radzi. Może od tego są dziennikarze?

No tak, dziennikarze. Ale czy to są jeszcze dziennikarze czy może już działacze polityczni? „Gazeta Polska” ma swoich reporterów, ale nie musisz czytać „Gazety Polskiej”, żeby wiedzieć, co tam napiszą. W tym przypadku najsensowniejszym wariantem wydaje mi się międzynarodowa komisja.

 

Masz syna. Chciałbyś, żeby był dziennikarzem?

Oj nie.

 

A kim miałby zostać?

Wybierze sam, ale wolałbym, żeby był inżynierem, lekarzem, nauczycielem. Żeby robił coś poważnego.

 

Dlaczego nie dziennikarzem?

Pomijam już to, że jest to wymierający zawód. Dziennikarstwo to coraz bardziej działalnością z pogranicza polityki
i show-biznesu. Na dzisiaj to jest zawód bez przyszłości. Tradycyjne media zdychają, więc na czym miałoby polegać
to dziennikarstwo? Zobaczcie, co się dzieje.

 

Sądząc po sukcesie twojej książki, literatura reportażowa ma się coraz lepiej.

Tak, ale to jest niszowe przedsięwzięcie. Rzeczywiście taka literatura ma się coraz lepiej, ale większość książek reporterskich opracowywali dziennikarze pracujący w dużych mediach, którzy na boku robili swoje rzeczy. Dzisiaj się dziwię młodym ludziom, którzy idą na dziennikarstwo w potwornych ilościach, bo jest to jakieś dziesięć osób na jedno miejsce. Nie wiem, na co liczą. Może liczą, że będą pracować w PR. Na szczęście mój syn ma pół roku i w związku z tym dużo czasu jeszcze zostało, ale jakby miał kilkanaście lat i powiedziałby, że chce zostać dziennikarzem, to poradziłbym mu to samo, co radzę, kiedy pytają mnie licealiści. Mówię im, że nie jest jeszcze za późno i niech znajdą sobie w życiu coś innego. Tyle jest ciekawych spraw do zrobienia. Mosty trzeba wybudować, ludzi trzeba leczyć. To jest konkret. Ja nie żałuję, że przez ostatnie 20 lat wykonywałem ten zawód i mam nadzieję, że będę go jeszcze wykonywać, ale jakie perspektywy pozostają w tej profesji? Nie życzę tego mojemu synkowi.

 

Wywiad ukazał się w październikowym „Malemenie”. Przeprowadziliśmy go, razem z Grzegorzem Kaplą 14. września 2012.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka