Miałem cztery lata, kiedy wprowadzono w Polsce stan wojenny. Pamiętam stan wojenny, bo wówczas po raz pierwszy widziałem na własne oczy tyle wojska, czołgi na ulicy. Pamiętam wrzeszczącego i wywijającego pistoletem milicjanta, który zarzucał mojemu Dziadkowi sabotaż, bo ten nie włączył oświetlenia numeru domu. Pamiętam że milicja z kałasznikowami rewidowała w poszukiwaniu „bibuły” samochód Ojca, choć ten do „Solidarności” nie należał. Smutno było w domu tego Bożego Narodzenia.
Potem chodziłem z Ojcem do kościoła na Mszę za Ks. Popiełuszkę, rodzice słuchali retransmisji z procesu zabójców Księdza, a ja pytałem: „Dlaczego zabili tego Księdza?” Nigdy nie otrzymałem na tak postawione pytanie żadnej odpowiedzi. Zapewne dlatego, że bano się, żebym gdzieś tego nie powtórzył.
Kiedyś ktoś przyniósł do domu kasetę z nagranym gdzieś nielegalnym występem Jana Pietrzaka. Też mi powiedziano, żebym tego nie słuchał „bo to nie dla dzieci”. Z perspektywy czasu domyślam się, że też nie chciano, abym coś gdzieś „chlapnął”. Strach przed wszechwładną Służbą Bezpieczeństwa był w każdym prawdziwie polskim domu.
W 1988 roku mój Ojciec i żyjący jeszcze wtedy Dziadek ekscytowali się jak to Wałęsa „dołożył” Miodowiczowi podczas słynnej już debaty. Jeszcze w styczniu 1989 roku Dziadek szukał karabinu maszynowego, żeby trochę z niego „popluć” do komunistów.
Cieszyliśmy się wszyscy z Okrągłego Stołu, bo myśleliśmy, że ludzie ze znaczkiem „Solidarności”, to ci, którzy naprawdę reprezentują interesy całego społeczeństwa. Rodzice poszli na wybory czerwcowe. Pamiętam, że jeszcze przed wyborami gdzieś znalazłem plik ulotek „Solidarności” i rozrzuciłem je na parapetach w mojej podstawówce. Jeszcze do dziś pamiętam ten strach, bo do szkoły przyjechała milicja szukając „sprawcy” tego „wyczynu”.
Wszyscy się cieszyli z „naszego” (wtedy tak myśleli wszyscy) premiera, ze zmiany Godła, z tego, że w sklepach można coś kupić. Ale tej radości było coraz mniej. Zakład Ojca padał, groziły zwolnienia z pracy. W miejsce dyrektora zakładu przyszedł inny, dawny Pierwszy Sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR. Pieniądze były coraz mniej warte choć Balcerowicz wmawiał, że za pół roku będzie poprawa. Mijały kolejne półrocza, a poprawa jakoś nie chciała przychodzić. Dawni miejscy bonzowie pozakładali sobie firmy, które dziwnie zawsze wygrywały przetargi w mieście. W telewizji były wciąż te same od iluś tam lat twarze, tylko jakby bardziej coraz więcej wypełniające ekran.
Dzisiaj dyskusja o dekomunizacji w Polsce sprowadza się do wytykania dekomunizatorom, że dzielą naród, że są mściwi. Mówią to ci sami ludzie, którzy nazywają oberubeka Kiszczaka „człowiekiem honoru”, którzy zatrudniają byłych konfidentów, którzy wysługują się „autorytetami moralnymi” typu TW „Filozof”. Im nie przeszkadza, że ci prawdziwi opozycjoniści często „klepią biedę”, że zapomniano o ich odwadze, a dla dawnych komunistycznych szpicli, rok 1989 to był czas, kiedy zaczęli tworzyć swoje fortuny – również dzięki wsparciu nie tylko swoich komunistycznych dawnych chlebodawców, ale i pseudosolidarnościowych „autorytetów”. Jeśli ktoś chce ruszyć tą zmowę, albo – nie waham się użyć tego słowa – układ komunistycznych elit (do komunistów zaliczam także Michników, Mazowieckich, Onyszkiewiczów i innych), to wówczas naraża się na falę krytyki ze strony „mediów”, rzekomo dbających o dobro Polaków, a tak naprawdę o interesy swoich właścicieli i ich kolesiów.
Może zabrzmi to patetycznie, ale przez te moje „dorosłe” lata często zastanawiałem się co na taką Polskę powiedziałby ks. Popiełuszko. Czy pochwaliłby przemiany, znając ich społeczne skutki, czy raczej odwrotnie? Po wydarzeniach ostatnich dni i przypomnieniu tajemniczych morderstw kapłanów, zastanawiam się również co dziś mówiliby księża Suchowolec, Niedzielak i Zych? Jak oni widzieliby dzisiejszą Polskę, gdzie – tak jak komuny – nie ma litości dla prostego człowieka? Czy gdyby rotmistrz Pilecki dożył Okrągłego Stołu, to pochwaliłby fakt bratania się komunistów z ludźmi, którzy uważali się za „opozycję”? A co powiedziałyby ofiary komunistycznych więzień, ofiary Czerwca 1956, Grudnia 1970, zwolnieni z Radomia i Ursusa w 1976, Górnicy z „Wujka”, ofiary „nieznanych sprawców”? Czy dzisiejsza Polska, to taka Polska o jaką walczyli, za jaką oddali życie?
„Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!” – namawiały znane postacie życia społecznego i artystycznego, promując ideę Funduszu Daru Narodowego w 1989 roku. Do dziś nie wiemy, co się stało z tamtymi pieniędzmi. Tak jak z samą ideą pomocy najsłabszym. Dzisiaj o najsłabszych mówi się z pogardą. Liczy się tylko biznes. Rządzący robią wszystko, aby tylko im żyło się lepiej. W tym Platforma spełniła obietnice wyborcze. Mówili: „Aby żyło się lepiej!”, ale nie dodawali: „NAM”.
IM żyje się lepiej, dla nich kryzysu nie ma. Trzeba ciąć wydatki, aby IM „żyło się lepiej”.
W 1989 roku miałem 12 lat i wielu rzeczy nie mogłem rozumieć. Teraz jestem o 20 lat starszy i nadal nie potrafię zrozumieć wielu rzeczy. Na przykład gdzie w tym wszystkim zwykły człowiek? Nie, nie jestem socjalistą. Tak samo można by określić Jana Pawła II, który zawsze nawoływał do poszanowania godności człowieka. Człowiek we współczesnej Polsce się nie liczy. Wystarczy spojrzeć na korytarze szpitalu przy Banacha. Dziś liczy się tylko pieniądz. Jak masz pieniądze, to masz władzę. Nie o takiej Polsce mówił Jan Paweł II podczas słynnej Mszy Św. w 1979, kiedy prosił Boga: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”
Inne tematy w dziale Polityka