Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
206
BLOG

Mój Sierpień

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Rozmaitości Obserwuj notkę 1

  To zabawne, ale z czasów Sierpnia '80 najbardziej utkwiły w mojej pamięci pordzewiałe tory tramwajowe. I fakt, że kolejarze trójmiejskiej SKM, pomimo wspierania strajkujących, postanowili nie podejmować strajku, dzięki czemu można było każdego dnia dotrzeć pod bramy stoczni.

Miałem wówczas dwadzieścia lat, studiowałem i wakacje układały się w jeden ciąg zdarzeń, który zapowiadał niezwykłe wydarzenia, chociaż dopiero po latach to sobie uświadomiłem. Już w lipcu docierały wiadomości o strajkach gdzieś w głębi Polski. Potem najważniejsza była olimpiada w Moskwie i zdobywane przez Polaków złote medale Kozakiewicza, Malinowskiego czy Kowalczyka. Dopiero potem przyszedł ten właściwy sierpień, który, jak się miało okazać, odmienił życie każdego z Polaków, a potem mieszkańców wielu zakątków świata.

Pamiętam swoją pierwszą wizytę pod bramą stoczni i dreszcz, jaki mi wówczas chodził po plecach. Pierwszy raz w życiu doznałem takiego uczucia. Stałem w tłumie, który wypowiedział posłuszeństwo władzy i ośmielał się to otwarcie okazywać. W ciągu tych pierwszych kilku minut wszytko w moim życiu uległo przewartościowaniu, z ukrytego stało się jawne. Chyba wtedy uświadomiłem sobie, że minął czas czytanych pokątnie ulotek i biuletynów KOR-u i nastał czas otwartego okazywania, co się czuje. Ten tłum przed bramą, ci ludzie w roboczych kombinezonach z drugiej jej strony uświadomił mi, że to już nie garstka straceńców, tylko prawdziwa mnogość ludzkiego niezadowolenia.

Ten strajk nie miał w założeniu obalania ustroju, chciał go tylko uczynić prawdziwym. Głębsza refleksja nad rzeczywistością, liberalne podejście do gospodarki czy własność prywatna jeszcze niewielu osobom przychodziła do głowy. To był tylko protest przeciwko zakłamaniu władzy i wołanie o prawo do wypowiadania swoich poglądów.

Największym osiągnięciem sierpniowego strajku nie było podpisanie porozumień ani nawet utworzenie niezależnych związków zawodowych – największym osiągnięciem było wybudzenie Polaków, przypomnienie im, że nie zwykli, w ciągu swych trudnych dziejów, godzić się na wszystko, że potrafią i mogą odważnie wyrażać swoje poglądy.

Na kilka dni wraz z siostrą pojechaliśmy w tym czasie maluchem w odwiedziny do mieszkającej na Mazowszu rodziny. Gdziekolwiek się zatrzymaliśmy, rozpoznawano gdańską rejestrację i zaczepiali nas na ulicy ludzie, pytając o wydarzenia w Trójmieście. Mimowolnie staliśmy się bohaterami, patrzyli na nas z podziwem tylko dlatego, że byliśmy gdańszczanami. Polska budziła się z uśpienia. To już nie był Grudzień '70, gdy Gdańsk i Gdynia osamotnione okazały niepokorność. Tu już była prawdziwa życzliwość, otwarcie, odwaga. Życzono nam powodzenia, jakbyśmy byli emisariuszami strajkujących zakładów Trójmiasta. A ja czułem dumę, że te miasta, z którymi od urodzenia byłem związany, wypowiedziały jako pierwsze posłuszeństwo.

Strajk sierpniowy przypomniał o jednym z najbardziej istotnych słów – solidarność. Słowo to głosiło, że w obliczu najważniejszych spraw naród powinien być razem. Że każdy ma swoją rolę do spełnienia, że wobec największych problemów nie ma znaczenie, czy ktoś jest robotnikiem czy pracuje za biurkiem. Sierpień obudził i zjednoczył.

Następnych kilkanaście miesięcy należało do najpiękniejszych i najbardziej znaczących w moim życiu, bo odmieniło mnie zupełnie. Przypuszczam, że nie tylko mnie, większość Polaków. Nagle poczuliśmy się u siebie, poczuliśmy się wolni. Uczyliśmy się tej wolności i demokracji, uczyliśmy się samorządności. Nie był już tego w stanie zmienić stan wojenny. Przypomnienie wolności zbyt już mocno zakorzeniło się w świadomości Polaków. Owszem, byli tacy, którzy się przestraszyli, pochowali, ale myślę, że jednak była ich zdecydowana mniejszość, bo podziemna „Solidarność” nie przetrwałaby bez społecznego poparcia. I nie miałby miejsca kolejny zryw w 1988 roku. Ja przynajmniej, przez tych siedem lat czułem się wolny, pomimo ukrywania się, pomimo sterczących na rogach ulic zomowców.

Te lata po Sierpniu '80 dały mi czas na przemyślenia. Nie traktowałem już państwowej własności jako nienaruszalnego tabu. W rok 1989 wkroczyłem już ze świadomością, że trzeba wszystko przebudować, że państwo nie powinno być właścicielem przedsiębiorstw i ludzi, stałem się radykalnym, gospodarczym radykałem. Wierzyłem w państwo równych szans i równych możliwości. Przyznaję, nie dostrzegałem zagrożeń. Zmiana powinna nastąpić, ale to, co wówczas nastąpiło, nie miało nic wspólnego z równością szans. A największą cenę ponieśli pracownicy. Zamiast przekształceń nastąpił rabunek, przechwytywanie własności z pominięciem wszelkich zasad solidarności. Wolny rynek, który miał być nadzieją, przekształcił się w „wolną amerykankę”, a niedawni opozycjoniści zachłysnęli się władzą i pieniędzmi. Koszty tego ponieśli i ponoszą ci, którzy pragnęli żyć jako pracownicy, nie kapitaliści czy politycy.

Na pewno, mimo wszytko, dzisiejsza Polska jest lepsza od tej, jaką pamiętam z młodości. Ale od przyzwoitości jest bardzo, bardzo daleka. A przede wszystkim, zupełnie zapomniano dzisiaj, co oznacza słowo „solidarność”. I nie oznacza to, że wszyscy mają być równi, tak samo jeść i tak samo się ubierać, bo nierówność jest wpisana w prawa tego świata – wszak rodzimy się inni i obdarzeni innymi talentami. Ale śmiem twierdzić, że nadal nie jet to kraj równych szans, są „równi” i „równiejsi”. I to taka smutna konstatacja w kolejną rocznicę sierpniowego „zwycięstwa”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości