Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
198
BLOG

Europejska gra w kolory

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Polityka Obserwuj notkę 0

Zieloną wyspę zastępuje zielona karta, którą minister Rostowski zagrał w Strasburgu, bo dostrzega czarną przyszłość, choć się do tego nigdy nie przyzna. Tym bardziej, że kampania wyborcza zmusza rząd do patrzenia przez różowe okulary i wmawiania świetlanej przyszłości pod władzą PO.

Gospodarka Zachodu pogrąża się coraz bardziej w największym od czasów „czarnego czwartku” kryzysie, choć rządy wiodących w Europie państw niechętnie chcą się do tego przyznawać. Wszystko zdaje się przebiegać podobnie jak 80 lat temu, wszak jeszcze do jesieni 2008 roku akcje spółek giełdowych szły w górę, więc kupowane były przez potentatów i gospodynie domowe. Pojawiały się nowe w krajach członkowskich kilometry dróg, nowe mosty i biurowce. Wszystko to upewniało rządy zarówno gospodarczo najlepiej rozwiniętych państw, jak i tych bardziej zacofanych, o słuszności integracji i dobrodziejstwach centralnego sterowania gospodarką. Chlubiono się wydobyciem z gospodarczego zacofania Irlandii, Grecji czy Portugalii. Rozdawano pieniądze i decydowano, na co mają być wydawane. Tak realizowało się odwieczne marzenie każdego socjalisty – decydować gdzie, ile i na co wydawać pieniądze pochodzące z podatków. Państwowy system sowiecki, choć swego czasu dla wielu ponętny, okazał się niewydolny, więc wydawało się, że znaleziono na to sposób: pozwolić, by owieczki wyhodował prywatny przedsiębiorca, a potem dopiero je ostrzyc. I decydować w Brukseli o tym, to złote runo ma być wykorzystane. Brukselskim urzędnikom zdawało się, że wiedzą już wszystko, tylko krok dzielił ich od sukcesu, od pełnej władzy nad Europą. Z radością przyjmowali wiernopoddańcze hołdy rządów kolejnych państw przyłączanych do UE, wdzięcznych za przekazywane im, a odebrane prywatnym przedsiębiorcom pieniądze. Wszystko wyglądało tak pięknie, a tu nagle...

Po raz kolejny okazało się, że najpotężniejszy ponadnarodowy rząd, wyposażony w największy na świecie komputer, nie jest w stanie zapanować nad procesami gospodarczymi – nadszedł kryzys i dotychczasowi rzecznicy dotychczasowego stanu rzeczy nagle zaczynają mieć wątpliwości. Coraz rzadziej mówią o integracji, zaczynają zaś przebąkiwać o separacji – Angela Merkel chce zbliżenia z Nicolasem Sarkozym, a Grecja, Portugalia, Hiszpania czy nawet Włochy, niech sobie radzą sami z kłopotami, które zawdzięczają Unii Europejskiej.

Obecny kryzys, bo to nie tylko recesja, to kryzys poglądów i absurdalnych wizji, jest efektem chciejstwa europejskich biurokratów o socjalistycznej proweniencji. Zbyt mało pokory, by przyznać, że po raz kolejny życie pokazało, iż jest nieprzewidywalne, bo gospodarka, to nic innego niż psychologia przedsiębiorców i konsumentów, a ich reakcje są nieprzewidywalne. Nie sposób wyliczyć wszystkiego za pomocą najbardziej wymyślnego wzoru ekonometrycznego.

Inżynierowie współczesnej Europy (i Ameryki też, choć mają w stosunku do Europy opóźnienie, które stara się nadrobić obecna administracja), przekonani są, że wszystko to umowa społeczna (jak u J.J. Rousseau). Pieniądz jest elementem umowy, państwo umawia się z obywatelami, że coś znaczy. Nie musi zatem być czymkolwiek innym, posiadać jakąkolwiek wartość, jest tylko obietnicą (jak się często okazuje, bez pokrycia). Dlatego metodą prezydenta Obamy na przezwyciężenie kryzysu jest drukowanie pieniędzy. Pomysł zaczerpnięty od Keynesa, który w niczym ówczesnej Ameryce nie pomógł, a nie uległ ośmieszeniu dlatego, że wybuchła wojna.

Brukselska wizja niewiele odbiegała od tego schematu – nowym krajom członkowskim oferowano pieniądze, a w zasadzie tylko część pieniędzy na inwestycje – pozostałą część musiały zdobywać same. Czyniły to zadłużając się bez opamiętania i rozbudowując przy okazji programy socjalne oraz urzędniczy aparat. PKB Irlandii, Grecji, Portugalii czy Hiszpanii rósł jeszcze niedawno, co miało być dowodem na słuszność brukselskiej polityki. Wszystko było dobrze, póki koniunktura gospodarcza sprzyjała, ale ta, o czym świadczy historia, nie trwa wiecznie i odreagowuje zapaścią, tym większą, im bardziej gospodarce majstrowano. Polska podąża dokładnie tą samą drogą, co wspomniane państwa, z tą różnicą, że znajduje się na jej początku. Zadłużenie jest już jednak kolosalne, a wzrost PKB jest w dużej mierze wynikiem nieprodukcyjnych inwestycji. Prędzej czy później dopływ pieniędzy się skończy a zadłużenie trzeba będzie spłacać i Polska znajdzie się w podobnej sytuacji co Grecja.

Jacek Rostowski, bardziej pasujący do roli w kinowej tragikomedii, niż na ministerialne stanowisko, dał dowód na to, że dokładnie to rozumie. Jego wystąpienie a Strasburgu nie było w istocie niczym innym, tylko próbą zapewnienia w przyszłości pomocy polskiej gospodarce i zaradzenia czekających budżet kłopotów. Jego tyleż dramatyczny, co komiczny apel o pomoc dla dzisiejszych bankrutów, był prośbą o pomoc dla Polski w niedalekiej przyszłości. Jak dotąd pozbawiono przyszłych polskich emerytów możliwości odkładania pieniędzy na funduszach emerytalnych, ale z tej możliwości skorzystać można tylko raz, a przy tym to do zdecydowanie by uratować budżet w przyszłości. Gdyby dziś Bruksela podjęła decyzję o pozbawieniu pomocy Grecji, bez wątpienia w przyszłości postąpiłaby podobnie z Polską.

Europejskie fantazje o możliwości rządzenia procesami gospodarczymi legły w gruzach. W gruzach legł mit o europejskiej solidarności. Pozostała gra w kolory.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka