Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
218
BLOG

Kolejka wspomnień

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Odstawiłem samochód do serwisu i postanowiłem wrócić kolejką. Poczciwą, żółto-niebieską kolejką miejską. Dawno już nią nie jechałem, ale widywałem z daleka jak przemyka, zawsze pełna, zawsze potrzebna. Trafiłem na te same, mocno już zużyte wagony, którymi jeździłem mając kilka­naście lat. Ten sam zapach, to samo wrażenie zaniedbania, tylko ludzie nieco inni, ze słuchawkami w uszach i zapatrzeni w telefony komórkowe. Chyba pogodniejsi niż w latach, gdy codziennie ko­rzystałem z tego środka transportu, ale być może to tylko wrażenie wywołane bardziej niż w latach 70. i 80. kolorowymi ubraniami.

Dla mnie, jak i dla innych mieszkańców Trójmiasta, kolej miejska stanowiła kiedyś podsta­wowy środek przemieszczania się. Nie wiem, kiedy po raz pierwszy nią jechałem, ale pamiętam ja­kąś wyprawę z mamą do mieszkających we Wrzeszczu znajomych. Mogłem mieć wtedy pięć lat. Potem nadszedł czas, gdy jeździć zacząłem sam. Zawoziła mnie i moich kolegów z ulicy na plażę w Kamiennym Potoku, bo gdyńska nie była wystarczająco atrakcyjna. Wagony były wtedy inne, po­chodziły z berlińskiej kolei S-Bahn, a Polska otrzymała je z reparacji wojennych. Zasilała je sieć o napięciu 800 V. Pierwszą połączenie z Gdańska do Sopotu uruchomiono w 1952 roku, w 1953 do­cierać zaczęła już do Gdyni Głównej. Dzięki niej Gdańsk, Sopot i Gdynia zaczęły tworzyć jeden or­ganizm. To już nie było Wolne Miasto i Polska, to zaczynało się Trójmiasto. właśnie wtedy zaczęto po raz pierwszy używać tego terminu.

To nie moje czasy, jeszcze nie było mnie wtedy na świecie. Gdy zacząłem SKM-ką podróżo­wać, najpierw z rodzicami, potem sam, kolejka była już rzeczą zupełnie naturalną, wrosła w krajo­braz. Siedząc w niej dzisiaj uświadomiłem sobie, jak wiele wiąże się z nią moich wspomnień. Co­dziennie zacząłem z niej korzystać mając piętnaście lat, woziła mnie do liceum, potem na uczelnię, a w końcu do pracy. To w niej po raz pierwszy nieśmiało wziąłem za rękę moją dziewczynę, to ona woziła mnie na maturalne egzaminy, w niej przeglądaliśmy z kolegami notatki przed niejednym ko­lokwium. Nie sposób wyliczyć, ile w niej przeczytałem książek i gazet. Była jednak nie tylko czy­telnią, ale i miejskim teatrem, obserwowałem w niej sceny wzruszające i dramatyczne. Wdychałem w niej świeże, wpadające przez okno wiosenne powietrze, ludzki pot, a nawet duszący dym gazów łzawiących podczas manifestacji z lat 80. SKM była świadkiem powojennej historii i historią jej bo­haterów. Woziliśmy nią matryce do drukarni i rozkładaliśmy ulotki na stolikach. Zdarzało się cza­sem i tak, że znużony po zakrapianej imprezie zasypiałem w niej nocą i budziłem się dopiero w Wejherowie.

Wszystko to mi się teraz przypomniało. Była niemal jak drugi dom. Widok z jej okien był mi tak samo znajomy, jak ten za oknem mojego pokoju. Jeszcze dziś, gdy tylko podniosłem głowę i zerknąłem na mijany krajobraz, natychmiast wiedziałem, gdzie jestem, nie musiałem liczyć przy­stanków.

Coś się bezpowrotnie traci jeżdżąc samochodem. W kolejce można zobaczyć, jakie są trendy w modzie, usłyszeć, co ludzie myślą o rzeczywistości, na co narzekają, jakie filmy oglądają. Samo­chód izoluje od życia, posłuchać w nim można tylko tylko opinii radiowych dziennikarzy a zoba­czyć najwyżej kolejną stłuczkę na drodze lub, we wstecznym lusterku, dłubiącego w nosie kierow­cę. Ale tak to już bywa, nie sposób zatrzymać zmian i jutro znów wsiądę w samochód. Chociaż na­brałem ochoty, by czasem, choćby w niedzielę, wybrać się kolejką do Gdańska czy Gdyni i nie być zmuszonym do szukania miejsca do parkowania. Coś w niej jest, skoro wracają wspomnienia.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości