Jarosław Kaczyński może czuć się zwycięzcą. Ludzie wyszli na ulice. Jeśli będą dalej wychodzić, i to tak tłumnie jak wczoraj w Warszawie, ma szanse stać się trybunem niezadowolonych.
Zwracam uwagę, że w Polsce zawsze istniało "skrzydło" skrajnie narodowe, zawsze używano języka nacjonalistycznego, słychać go było w kościołach, w Radiu Maryja, ba, partia Giertycha współtworzyła rząd. Wczoraj, pierwszy raz tak licznie, w różnych miastach, na ulice wyszli czarni. To nie są faszyści. Nazywanie ich w ten sposób tylko zaognia sytuację i nie opisuje rzeczywistości. Jest znacznie gorzej. Wyszła koalicja przeciwników demokracji. Oceniam tę sytuację jako skrajnie niebezpieczną. Tysiące ludzi, którym nie udaje się w demokratycznych procedurach skutecznie powalczyć o swoje, idą na ulice wrzeszczeć. Na razie. Dotychczas Jarosław Kaczyński z zaciśniętymi wargami przewodził żałobnikom albo obrońcom krzyża. Wystarczy, że pstryknie palcem, a pójdą za nim inni.
Dobrze, że wczoraj na drodze narodowców licznie stanęli ich przeciwnicy. Jednak w "kryterium ulicznym", gdyby do niego doszło, zwyciężają z reguły bardziej zdeterminowani i lepiej zorganizowani. Gdy pójdą w ruch kamienie, gwizdki nie wystarczą. To wszystko pokazuje zadyszkę polskiej demokracji. Nigdy w ciągu ostatniego 20-lecia, żaden z urzędujących prezydentów, żadna zinstytucjonalizowana większość, nie miała przeciw sobie tak destruktywnej opozycji.
Ktoś powie, że piszę scenariusz science-fiction. Przykład Węgier i zamieszek, które dwa lata temu spustoszyły Budapeszt, pokazuje, że bardzo łatwo jedną iskrą wywołać pożar.
P.S. W niedzielę rano (tuż po 9) zapraszam do Radia ZET, do Moniki Olejnik, na "7 Dzień Tygodnia", gdzie zamierzam dumnie reprezentować Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Inne tematy w dziale Polityka