W ten weekend zakończą się wybory prezydenckie na Białorusi. Jak zwykle startuje w nich urzędujący prezydent-dyktator i kilku skłóconych kandydatów opozycji.
Kampania przebiega spokojnie, ba!, władze dopuściły kontrkandydatów do telewizji, nie było represji. W wyborach uczestniczą obserwatorzy i w czasie całej kampanii funkcjonuje wyspecjalizowana "policja obserwacyjna" OBWE (Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka - Office for Democratic Institutions and Human Rights (ODIHR)), która po 19 grudnia przedstawi raport.
Sam Łukaszenka wydaje się spokojny i bardziej otwarty na media (w tym zagraniczne) niż kiedykolwiek. Ataki płynące z Moskwy tylko poprawiły mu opinię na Zachodzie i we własnym kraju. Odwiedzają go politycy europejscy, próbując przy okazji wymuszać na nim europejskie standardy.
Niedawno odbyłem długą rozmowę ze Štefanem Füle, komisarzem ds. rozszerzenia i polityki sąsiedztwa, którego raport z ostatniego pobytu na Białorusi można streścić w trzech punktach:
- Choć brzmi to ponuro, te wybory będą najbardziej swobodne w historii Białorusi.
- Wygra Łukaszenka.
- Żaden z jego kontrkandydatów nie ma szans na uzyskanie wyniku, który dałby mu tytuł przywódcy opozycji.
Poczekamy na końcowy raport ODIHR, ale pytanie: "Jak dalej postępować z Białorusią?" będzie po 19 grudnia wciąż aktualne.
Inne tematy w dziale Polityka