Gdy poseł do Parlamentu Europejskiego Bogdan Klich obejmował stanowisko ministra obrony narodowej, złożyłem mu serdeczne gratulacje, choć wiedziałem co go czeka. Obejmował urząd po pisowskich poprzednikach z rozwalonym wywiadem i kontrwywiadem wojskowym. Przejmował stanowisko mając niechętnych sobie prezydenta i jego otoczenie. Ministerstwo Obrony Narodowej to najtrudniejszy resort na równi z MSWiA. MON - owi najłatwiej zabierać pieniądze, trzeba współpracować z zasiedziałą biurokracją, ale kuszą dyplomatyczne salony. Dodatkowo łatwo dać się uwieść trzaskającym obcasom i wyprężonym na baczność oficerom.
Bogdan Klich zakończył kadencję w niesławie, ale na realną ocenę tych czterech lat nikt się jednak nie zdobył. Komentarz premiera do jego odejścia brzmiał: „jestem przeciw, a nawet za”, czytaj: zwalniam cię bo muszę, ale zostajesz w polityce, startuj do Senatu. Przez cztery lata Bogdan Klich nie zrealizował żadnego programu inwestycyjnego. Skłócił kadry, a rezygnacja gen. Skrzypczaka była faktem bez precedensu w historii wojska. Zezwolił na faktyczne (bo na papierze wszystko się zgadza) obniżenie budżetu sił zbrojnych. Wymieniana jako sukces profesjonalizacja okazała się klapą. Narodowe Siły Rezerwy nie istnieją. Minister otoczył się na ulicy Klonowej młodymi, „zdolnymi” i aroganckimi doradcami. Polegał na emerytowanych generałach, którzy w mundurach byli świetni, a w garniturach się nie sprawdzili. Od dawna było wiadomo co się dzieje w resorcie, ale jak na ironię katastrofa stanowiła przez piętnaście miesięcy swoisty parasol ochronny nad karierą Bogdana Klicha.
Czytam poraportowe analizy i widzę wielką ochotę, aby dobrać się do wojska. Ostrzegam, cywilną kontrolę nad armią należy traktować poważnie. Zanim zażąda ktoś dymisji wojskowych, trzeba jasno i do końca wskazać, gdzie zawiedli cywile.
Inne tematy w dziale Polityka