Zaduszki. Dzień niezwykły, dzień zadumy. Kiedy zapada listopadowy wieczór w moim mieście – gdy spojrzeć na nie z pewnego oddalenia – widać barwne, migocące plamy, iskrzące się na tle bladych elektrycznych świateł wieżowców. Pierwsze światło swym chybotliwym blaskiem przypomina latarnię morską. I doprawdy, niestety, nie jest to powierzchowne porównanie. Bo nie chodzi tu tylko o pulsowanie światła. Idzie o coś znacznie więcej: o wskazywanie kierunku drogi.
Stojąc tak i patrząc z oddali na te dwa miasta: umarłych i żywych, wiem przecież, że to ostatnie jest jak zbłąkana rybacka łódź, którą miotają jeszcze co prawda fale emocji, pożądań, poszukiwań; której załoga krząta się, wypompowuje wodę, biega, coś załatwia, coś robi, ale jej los jest już przesądzony – pójdzie na dno. Lub jak kto woli – dobije do portu, który właśnie przyzywa ją swym migotliwym światłem. To jest pewne.
Ale zanim to nastąpi, żywi przychodzą w myśl odwiecznej tradycji, oddać hołd zmarłym. Zapalając im na grobach świece, ofiarowując chwilę ciszy i modlitwę. Można by zapytać: po co to święto? Przecież zmarłym nie pomoże, a żywych przygnębia. W blasku świec bowiem stajemy przed bolesnymi pytaniami, które, dobrze o tym wiemy, choćby nie wiedzieć jak przed nimi uciekać, i tak nas kiedyś dopadną.
Co z nas pozostaje? Po możnych – pałace, po mądrych – książki, a po nas przeciętnych – trochę wspomnień. Pałace z biegiem czasu niszczeją; książkom żółkną karty; wspomnienia umierają wraz z tymi, którzy je noszą.A jeśli nawet gorliwym krzątaniem się wokół rozpadającej się materii, z jakiej utkane jest nasze życie można odrobinę spowolnić zniszczenie, to cóż?Czyż przepych złoceń może oddać zapał Lubomirskiego do literatury? Czy metafizyka Arystotelesa powie nam coś o jego miłości do żony? Czy wspomnienia opowiadane wnukom dadzą im choć tak blade pojęcie o pradziadku, jak mogłaby dać choćby krótka z nim rozmowa?
Ale przecież pytanie o to, co z nas zostaje, tutaj na ziemi jest tylko pierwszym najwęższym kołem goryczy, która rodzi się z otarcia o nicość. Nicość, którą śmierć rzuca w wody życia, tak, że ból i gorycz rozchodzą się tworząc koncentryczne koła, pulsujące niczym fale jeziora, gdy wrzucać w nie kamień. Tu i tam, pojawienie się czegoś krańcowo różnego – tu: kamienia, tam: śmierci – zakłóca równowagę, wytrąca ze spokoju.
Boleśniejszym pytaniem niż pytanie o los śladów po nas, tu na ziemi, jest pytanie o los nas samych. Co pozostaje z nas po śmierci? Czy w ogóle cokolwiek? Czy też rozpływamy się w nicość, jak dym rozwiewany przez wiatr, tak jakby nas w ogóle nigdy nie było.
Los bowiem synów ludzkich jest ten sam,
co i los zwierząt
los ich jest jeden:
jaka śmierć jednego, taka śmierć drugiego,
i oddech życia ten sam.
W niczym więc człowiek nie przewyższa zwierząt.
Bo wszystko jest marnością.
Wszystko idzie na jedno miejsce:
Powstało wszystko z prochu
i wszystko do prochu znów wraca.
Któż pozna, czy siła życiowa synów ludzkich idzie w górę,
a siła życiowa zwierząt zstępuje w dół do ziemi?
(Koh 3, 19-21)
Echem wracają dziś słowa z Genesis: prochem jesteś i w proch się obrócisz. Takie myśli rodzą w sercach zwątpienie. Skoro prochem jestem i w proch się obrócę, po co wtedy życie? Codzienna krzątanina? Wszystkie nasze zabiegi? Po co, w końcu, świat, nikomu niepotrzebny eon, który zmienia się w pustkę? Stojąc nad grobem,człowiek czuje, że ten kopczyk ziemi podważa sens wszystkich jego poczynań. W takich chwilach traci się poczucie sensu istnienia. Bo co po naszym życiu? Nawet, jeśli by było piękne jak misterne, złotnicze precjozum, i tak zamknie się w grobie 2 metry na 2! Żeby choć było przyjemne, jeśli już jest krótkie. Ale… cierpienie, ból, choroby, niespełnione marzenia, niezaspokojone nawet najczystsze pragnienia. Kielich, który każdy z nas tak dobrze zna. Ale przecież nawet w szczęśliwym, udanym życiu, z którego czerpie się pełną garścią dobro od Boga i od ludzi, przychodzą chwile zwątpienia i smutku. Co bowiem warte jest szczęście skoro jest krótkotrwałe? Co warta jest radość skoro mija? I kiedyś tam, stojąc na końcu drogi, patrząc wstecz i podsumowując swe życie, nawet szczęśliwe, człowiek gorzko przytacza za Koheletem rachunek swoich dokonań:
Dokonałem wielkich dzieł:
zbudowałem sobie domy,
zasadziłem sobie winnice,
założyłem ogrody i parki
i nasadziłem w nich wszelkich drzew owocowych.
Urządziłem sobie zbiorniki na wodę
by nią nawadniać gaj bogaty w drzewa. (…)
Posiadałem także wielkie stada bydła i owiec,
większe niż wszyscy, którzy byli przede mną w Jeruzalem.
Nagromadziłem też sobie srebra i złota
i skarby królów i krain. (...)
I stałem się większy i możniejszy niż wszyscy
co byli przede mną w Jeruzalem. (…)
I przyjrzałem się wszystkim dziełom
jakich dokonały moje ręce,
i trudowi, jaki sobie przy tym zadałem.
A oto: wszystko marność i pogoń za wiatrem!
Z niczego nie ma pożytku pod słońcem.
(Koh 2, 4-9, 11)
Oto: wszystko marność i pogoń za wiatrem. Czyż może być inaczej jeżeli to wszystko jest tylko etapem na drodze, której końca nie znamy. Bo:
W proch każesz powracać śmiertelnym,
i mówisz: „synowie ludzcy, wracajcie!”
Bo tysiąc lat w Twoich oczach
jest jak wczorajszy dzień, który minął,
niby straż nocna.
Porywasz ich: stają się jak sen poranny,
jak trawa,co rośnie:
rankiem kwitnie i jest zielona,
wieczorem więdnie i usycha.
(Ps. 90, 3-6)
Śmierć jawi się jako bezsensowne, choć jedynie możliwe, zakończenie snu wariata śnionego nieprzytomnie. W tej wizji rzeczywistości, śmierć to ostateczne potwierdzenie i uwydatnienie absurdu świata. Jego apogeum to sąd: „nie ma Boga”. Pieczętuje on absurd rzeczywistości, która nie wiedzieć czemu i nie wiedzieć po co jest. Chyba tylko na ludzkie udręczenie. Takie, i tym podobne myśli rodzą się w ten smutny wieczór, pozostawiając w naszych sercach gorycz i pustkę. Pustkę przerażającą – jak górska przepaść o zmierzchu. Nie wiadomo co w sobie kryje. Czy w ogóle ma kres? Czy też jest odchłanią bez dna?
Rozpacz, pustka – nie jest to jedyny nurt rozmyślań, które snujemy w ten tak specyficzny wieczór. Na potężnym nurcie smutku i pesymizmu, pobłyskują jasne refleksy światła. Nadzieja. Bardzo nieśmiała i zagłuszana przez wątpliwości. Mała jak ziarnko goryczy. Nieco innego smaku, jak całość naszych myśli, jak zaczyn w cieście. Przyjrzyjmy się jej póki nie zniknie przykryta kolejną falą smutku. Póki nasienia nie wydziobią ptaki. Póki nie zagłuszą chwasty.
Rodzi się ona w tym samym miejscu co i rozpacz – nad grobem. Jest tu nawet uobecniona w szczególny sposób, jakby zmaterializowana. Symbolem jej jest krzyż. Podnieśmy trochę oczy – morze krzyży. Zdaje się falować w blasku świec. Krzyż nad prawie każdą mogiłą. Co te krzyże mówią? O czym świadczą? Bo przecież nie są tu tylko pustą dekoracją. Cmentarz to miejsce gdzie opada wszelki blichtr.
To pytanie wypowiedziałem głośno, jakby mimochodem, nie spodziewając się na nie odpowiedzi, a jednak ona padła.
-
Czy myślisz człowieku – odpowiadają mi zmarli, pogańskim obyczajem krążący w ten wieczór nad mogiłami, choć być może był to tylko wiatr szumiący w drzewach – że jesteś pierwszym, który stoi nad grobem bliskich i pierwszym, który stawia pytanie? My także żyliśmy, cieszyliśmy się wschodami i zachodami słońca, tańcem motyli na wiosennych łąkach, kochaliśmy, marzyliśmy, szliśmy w góry, zadzieraliśmy głowy patrząc na górskie szczyty i przełęcze, podziwialiśmy jasny błękit nieba i ciemny błękit morza i myśleliśmy, że to będzie trwać wiecznie.
-
I co?
-
Czemu pytasz? Czy nie widzisz, gdzie jesteś?
-
Jaka stąd nauka? Co jest po drugiej stronie?
-
Tego ci nie możemy powiedzieć. Każdy musi sam odbyć tę drogę...
-
? -
Ale To, cośmy usłyszeli i poznali
i co nam opowiedzieli nasi ojcowie,
nie będziemy ukrywać przed ich synami.
(Ps. 78, 3-4)
A Ty powtórz to swoim synom i wnukom!
O tym ma wiedzieć przyszłe pokolenie,
synowie, którzy się narodzą,
że mają pokładać nadzieję w Bogu
i nie zapominać dzieł Bożych,
lecz strzec Jego poleceń. …
(Ps. 78, 6-7)
Tyle tylko usłyszałem z odpowiedzi, bo zerwał się wiatr zagłuszając resztę. Gdy ucichł nadaremnie oczekiwałem dalszych słów. Cóż, zapaliłem znicze, pomodliłem się trochę i poszedłem. Ale gdy już odchodziłem, przez szum drzew przebił się jeszcze głos – może po prostu był to głos sumienia – polecający mi na pożegnanie, bym nie zapomniał o tradycji tego specyficznego dnia, i zapalił świeczkę na sąsiednim, starym zdewastowanym cmentarzu. Poszedłem tam. Napisów na grobach nie mogłem odczytać. Czy to z racji zatarcia liter przez czas, czy to z racji, że wyryte były w języku, którego, niestety, nie rozumiem. Był tam też jednak napis w języku, którym władam. Napis, którego treść skądinąd dobrze znam. Brzmiał on:
Słuchaj Izraelu: Pan jest naszym Bogiem, Panem jedynym.
Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca,
z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich.
Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję.
Wpoisz je twoim synom, będziesz mówił przebywając
w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu.
(Pwt 6, 4-7)
Gdy go czytałem odżyły w mej pamięci także i inne, przecież dobrze znane, teksty:
A wyrośnie różdżka z pnia Jessego,
Wypuści się odrośl z jego korzenia.
I spocznie na niej Duch Jahwe,
duch mądrości i rozumu,
duch rady i męstwa,
duch wiedzy i bojaźni Jahwe.
Upodoba sobie w bojaźni Jahwe.
Nie będzie sądził z pozorów
ni wyrokował według pogłosek,
raczej rozsądzi biednych sprawiedliwie
i pokornym w kraju wyda słuszny wyrok.
Rózgą swych ust uderzy gwałtownika,
tchnieniem swych warg uśmierci bezbożnego.
Sprawiedliwość będzie mu pasem na biodrach,
a wierność przepasaniem lędźwi.
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem,
pantera z koźlęciem razem leżeć będą,
cielę i lew paść się będą społem
i mały chłopiec będzie je poganiał.
(Iz 11, 1-6)
I jeszcze dalej:
Oto się powiedzie mojemu Słudze,
wybije się, wywyższy i wyrośnie bardzo!
Jak wielu osłupiało na Jego widok -
tak nieludzko został oszpecony Jego wygląd
i postać Jego była niepodobna do ludzi, (…)
On wyrósł przed nami jak młode drzewo
i jakby korzeń z wyschniętej ziemi.
Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego patrzeć;
ani wyglądu by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
(Iz 52, 13-14. 53, 1-5)
Przypomniałem sobie te święte teksty i zrozumiałem, że to jest pełna odpowiedź na moje pytanie. Że to jest odpowiedź na wszystkie bolesne pytania człowieka. Że Bóg tego dalekiego, i przecież bliskiego Ludu jest moim Bogiem. A ten Lud, przez wiarę, jest moim ludem. Bo powyższe słowa to stare proroctwo, na którego ziszczenie się czekają wciąż potomkowie tych, których pamięć chciałem uczcić blaskiem ognia. Stare proroctwo, na ziszczeniu którego polega sens naszej wiary. Słowa te wypowiedziane przez Proroka niewielkiego narodu z Palestyny w VIII p.n.e. spełniły się – jak wierzymy – w osobie pewnego cieśli z Nazaretu, Boga-Człowieka, Mesjasza, Jezusa Chrystusa, który będąc Synem Bożym ogołocił samego siebie, nie skorzystał ze sposobności, żeby na równi być z Bogiem i stał się człowiekiem, ukrzyżowanym pod Ponckim Piłatem, umarł, pogrzebion i zmartwychwstał trzeciego dnia jak oznajmia Pismo.
Zmartwychwstał. Dlatego krzyż nad każdym grobem. Dlatego nadzieja w naszych sercach. Nadzieja, która zawieść nie może. Zmartwychwstał. I dlatego ja, młodszy brat Jego ziomków, młodszy choć pierwszy wiarą w Ich Króla mogę mieć nadzieję, która przekracza ludzkie wyobrażenie:
...jednak Chrystus zmartwychwstał
jako pierwszy spośród tych, co pomarli.
Ponieważ przez człowieka przyszła śmierć,
przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie.
I jak w Adamie wszyscy umierają,
tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni.
(I Kor 15, 20-22)
W przerażającą rzeczywistość śmierci wkracza Bóg ze swą wszechmocną, miłosierną potęgą. Nie zostawia człowieka samego na skraju przepaści. Obiecuje martwe ożywić, zetlałe odrodzić. Dlatego możemy powtórzyć za Psalmistą:
… cieszy się moje serce i dusza raduje,
a ciało moje będzie spoczywać bezpiecznie,
Bo w kraju zmarłych duszy mej nie zostawisz
i nie dopuścisz,bym pozostał w grobie.
Ty ścieżkę życia mi ukażesz
pełnię radości przy Tobie
i wieczne szczęście po Twojej prawicy.
(Ps. 16, 9-11)
Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa to nasza gwarancja. Gwarancja, że łódź po drugiej stronie, dobije do portu, który nie jest pustką, nicością czy w najlepszym razie – jak sobie wyobrażali starożytni – jakąś bezkształtną krainą cieni. Po drugiej stronie jest Światłość, jest istnienie i to Istnienie samo. Jest miłosierny Bóg, który wypatruje zlęknionych wędrowców. Jest Dobry Ojciec, który wypatruje zagubionych dzieci na gościńcu kosmosu. Jest Ten, który wyciąga swą potężną rękę, by nas pochwycić wtedy, gdy kształty rzeczy zacierać się poczną.
Zmartwychwstanie Jezusa to także nadzieja na Nową Ziemię i Nowe Niebo. Na ziemię, w której nie będzie już śmierci ani rozpadu. Bo:
Wreszcie nastąpi koniec,
gdy przekaże królowanie Bogu i Ojcu
i gdy pokona wszelką Zwierzchność, Władzę i Moc.
Trzeba bowiem, ażeby królował,
aż położy wszystkich nieprzyjaciół pod swoje stopy.
Jako ostatni wróg, zostanie pokonana śmierć.
(I Kor 15, 24-26)
Odkupienie przez fakt Zmartwychwstania to przede wszystkim wybawienie od śmierci. Nie teraz, dziś, już, ale kiedyś, w czasie wiadomym tylko Bogu. To rękojmia życia wiecznego. Taką odpowiedź na najboleśniejsze z człowieczych pytań przyniosło chrześcijaństwo. Taka jest nasza wiara.
Teraz dopiero, gdy wróciłem z obu cmentarzy mogę skończyć ten esej dając mu tytułO śmierci i zmartwychwstaniu. Na tym kończę, prosząc Boga o wiarę, nadzieję i miłość – w perspektywie śmierci, a także o tolerancję – w perspektywie historii. Przez Chrystusa Pana naszego, który żyje i króluje na wieki wieków.
Inne tematy w dziale Kultura