Przeczytałam „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do Raportu końcowego MAK” i przyznam szczerze jestem porażona tą wiedzą, która już nie jest wiedzą półoficjalna, przemyconą gdzieś na blogu, jakimś „gdybaniem”. To jest oficjalne stanowisko polskiej strony do prac komisji rosyjskiej. Pierwsze, co rzuca się w oczy to „Lista wystąpień strony polskiej o dokumentację”, zredagowana w formie tabeli, co jeszcze lepiej uzmysławia całkowity, bezdyskusyjny krach współpracy polsko-rosyjskiej, liczby mówią same za siebie: na 250 wniosków nie odpowiedziano w ogóle lub odmówiono odpowiedzi aż w 184 przypadkach. W pozostałych 66 większość stanowiła odpowiedzi niepełne, niezadowalające.
Szczególnie wstrząsające są uwagi dotyczące akcji ratunkowej w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Tego, co tam się działo tego feralnego poranka, nie można przypisać bałaganowi rosyjskiemu, to było ewidentnie celowe granie na zwłokę w tych cennych pierwszych minutach, gdzie każda sekunda ciężko rannych mogła być na wagę życia.
17 maja strona polska zwróciła się do Rosjan z pytaniem:
„Kto, w jakim czasie i z użyciem jakich środków uruchomił system ratownictwa lotniczego i naziemną akcję ratowniczą? BRAK ODPOWIEDZI
Czas i sposób działania systemu ratownictwa lotniczego (czas, sposób odnalezienia ofiar katastrofy, wraku i elementów oddzielających się od samolotu przed zderzeniem)? BRAK ODPOWIEDZI
Zasady organizacji i działania systemu ratownictwa lotniczego? BRAK ODPOWIEDZI
Następnie w czerwcu 2010 strona polska zwróciła się o udostępnienie dokumentów i danych na temat:
„Dokument z przeprowadzonej akcji poszukiwawczo-ratowniczej po zaistnieniu katastrofy TU 154 M w dniu 10 kwietnia 2010 r, zawierający informacje dotyczące sił i środków użytych w trakcie prowadzenia akcji”. BRAK ODPOWIEDZI
„Raporty /oświadczenia opisujące przebieg i działania służb poszukiwawczo-ratowniczych w trakcie wykonywania czynności związanych z katastrofą samolotu TU 154M” BRAK ODPOWIEDZI
W dalszej części uwag, od strony 57 , strona polska zwraca uwagę na brak informacjo o alarmowaniu oddziału pożarniczego bezpośrednio przez głównego kontrolera, kiedy ten po utracie łączności z załogą powinien od razu powiadomić jednostkę straży pożarnej. Czytamy:
„Alarmowanie jednostek ratowniczych okręgu smoleńskiego nastąpiło o godz. 6.50 UTC, a ich wyjazd o 6.51 UTC(tj. odpowiednio dopiero po 9 i 10minutach po wypadku). Z treści raportu nie wynika, dlaczego bezpośrednio po wypadku nie alarmowano jednostki PCz-3, a dopiero o godz. 6.50UTC. Zgodnie z raportem PCz-3 była na dyżurze w na lotnisku Smoleńsk „Północny” w dniu 10 kwietnia 2010r o godz. 6.00UTC”.
Przyznam, iż ta potwierdzona już informacja mną wstrząsnęła. Dlaczego wstrzymywano ogłoszenie alarmu, choć wszyscy na wieży doskonale wiedzieli, ze polski samolot się rozbił?? Na co czekano??
Na kolejnych stronach wyłania się coraz bardziej przerażający obraz wydarzeń z tego kwietniowe poranka. Jak wyglądały kolejne minuty?
„W raporcie podano, ze na miejsce wypadku udał się pojazd Kamaz 42108, oddziału pożarniczego JW. 06755(obsada 5 ludzi), lecz nie wskazano, aby kiedykolwiek tam dotarł”
Okazuje się, że pomimo zbyt późnego wszczęcia alarmu wysłano tam jeden pojazd, który ostatecznie tam nie dotarł! Jeden pojazd z obsadą 5 osób na miejsce upadku blisko 100 tonowego samolotu, z 96 osobami na pokładzie! Kto zatem wstrzymywał akcje ratunkowa i dlaczego nawet ta jednostka nie dotarła na miejsce? Kto miał w tym interes, aby nie podjąć się ratowania ewentualnych rozbitków?
W następnych zdaniach mamy informację, iż po 14 minutach ostatecznie dotarła jednostka straży pożarnej, pomimo iż wypadek miał miejsce 400 metrów od progu pasa. Czołgali się?
Jeszcze bardziej szokujące są informacje dotyczące działania służb medycznych. Polscy eksperci przytoczyli statystyki z Podręcznika Służb Lotniskowych ICAO, gdzie przyjęto, iż w wypadku samolotu ze 100 osobami na pokładzie może zostać poszkodowanych 75 osób,w tym 15 z bardzo ciężkimi obrażeniami wymagającymi natychmiastowej pomocy i transportu do szpitala, 23 z obrażeniami średnio-ciężkimi nie zagrażającymi życiu, ale wymagające transportu oraz 37 z lżejszymi obrażeniami.
Tak zakłada podręcznik służb lotniskowych. Oczywiście strona rosyjska od razu założyła, że z polskiego Tupolewa nikt nie przeżył, więc nawet nie próbowano sprawdzić, czy komuś potrzebna była pomoc.
I teraz informacja, która wydaje się potwierdzać najgorsze przypuszczenia, co do charakteru katastrofy z 10 kwietnia:
„Strona polska wskazuje, ze pierwszy zespół ratownictwa medycznego przybyłna miejsce wypadku o godz. 6.58 UTC tj. dopiero 17 minut po zaistnieniu wypadku, a 7 zespołów pogotowia ratunkowego przyjechało na miejsce wypadku o godz. 7.10UTC tj. dopiero 29 minut po zaistnieniu wypadku pomimo, że lotnisko Smoleńsk Północny jest położone w obrębie miasta Smoleńsk”.(str.60)
Czy to jest normalne postępowanie w tak dramatycznej, a jednocześnie szczególnej sytuacji??
Dlaczego opóźniano celowo przyjazd pogotowia na miejsce tragedii, gdzie można było przypuszczać, ktoś mógł potrzebować natychmiastowej pomocy?? Przecież wiadomo, tego uczą nawet na podstawowych kursach pierwszej pomocy, że liczy się każda sekunda.
W świetle informacji przedstawionych w polskich uwagach, filmik Koli (1.24)nabiera rzeczywistego, przerażającego swą wymową wymiaru. Skoro jeden wóz strażacki dotarł na miejsce po kwadransie, a jedna karetka pogotowia po 17 minutach, to kto w takim razie przemieszczał się tak raźnie i zdecydowanie na kadrach filmu??
Kto w takim razie głośno rozmawiał, śmiał się(!) i …strzelał? Zgodnie z informacjami polskich ekspertów na miejscu w tym czasie nie było żadnych służb ratowniczych. Co to byli za ludzie i dlaczego przeczesywali teren, wydawali jakieś komendy?? Prokurator Seremet przyznał w programie Rymanowskiego, iż nie wyklucza, ze na filmie słychać strzały.
Jak mam to rozumieć: ma miejsce katastrofa lotnicza kilkaset metrów przed pasem lotniska, kontroler opóźnia wszczęcie akcji ratowniczej o kilkanaście minut, po czym pojawia się na miejscu jeden wóz strażacki, a po 17 minutach jedna karetka pogotowia, co w zasadzie jest akcją pozorowaną, bo przy 75 potencjalnych rannych (podręcznik służb lotniskowych) nie ma szans na realną pomoc. W tym czasie, przed wszczęciem alarmu, ktoś uwiecznia scenki, jak grupki ludzi w ciemnych strojach, przemierzają sprawnie miejsce katastrofy, słychać głośne komendy, 4 strzały, śmiech. Autor filmu podchodzi do części samolotu, po czym usłyszawszy komendy, głosy ucieka w popłochu, chowa się za drzewem przeklinając.
Komu i w jakim celu potrzebne było kilkanaście minut bez świadków w postaci służb ratunkowych na miejscu tragedii?
I jeszcze jedna wątpliwość: wszyscy pamiętamy relację pana Sławomira Wiśniewskiego, który powiedział, że od razu, minutę czy dwie po upadku samolotu znalazł się na miejscu, gdzie zobaczył już strażaków gaszących niewielkie pożary. Z tekstu polskich uwag wiemy, że pierwszy wóz (słownie jeden) straży pożarnej przybył na miejsce dopiero 14 minut po upadku samolotu.
Czy to wszystko zatem nie dowodzi faktu, iż w Smoleńsku doszło do zamachu na polska delegację? Czy tak wygląda akcja ratunkowa ? Widzieliśmy przecież niedawno wypadki samolotów w pobliżu lotniska, do których doszło również w Rosji i służby ratownicze pojawiały się natychmiast na miejscu tragedii, a gapiom nie odbierano brutalnie kamer i aparatów, jak to miało miejsce w Smoleńsku.
Dlaczego Polaków pozostawiono bez pomocy 10 kwietnia 2010 roku, dlaczego pozwolono im skonać w smoleńskim błocie??
Inne tematy w dziale Polityka