Coraz więcej przesłanek wskazuje, ze 10 kwietnia 2010 roku doszło do zamachu na polską delegację. Świadczy o tym szereg manipulacji (choćby ta pierwsza z fałszywą godziną), setki informacji pełniących role dezinformacyjną oraz udowodnione matactwa ze strony rosyjskiej, których najjaskrawszym przykładem było niszczenie wraku, fałszowanie stenogramów rozmów z kokpitu ( min. „dopisano” słowa „wkurzy się jeśli…), aby wzmocnić lansowaną od początku tezę o błędzie pilotów i naciskach. Do tego należy dorzucić unieważniane zeznań kontrolerów lotu, „zacinające” się taśmy z pracy radarów, czy skandaliczne podejście do badań ofiar, brak sekcji zwłok . Lektura polskich uwag do raportu MAK również nasuwa wiele podejrzeń, co charakteru wydarzeń 10 kwietnia, które każą wątpić w wersję nieszczęśliwego wypadku.
Po przeczytaniu wywiadu z rodzicami kapitana Artura Ziętka, nawigatora TU 154 M, zamieszczonego w Naszym Dzienniku, nabrałam przekonania, graniczącego z pewnością, że pojęcie katastrofy lotniczej, jako nieszczęśliwego wypadku zdaje się być niewystarczające i prawda o wydarzeniach 10 kwietnia może przerastać nasze wyobrażenia.
Obraz wyłaniający się z rozmowy z rodzicami tragicznie zmarłego kapitana naprawdę bulwersuje i przeraża jednocześnie. Pozwolę sobie zacytować kilka fragmentów:
„Zaraz po katastrofie poleciała Pani, razem z żoną Syna, do Moskwy na identyfikację. Miała Pani jakieś zastrzeżenia do całej procedury?
Powiem pani, że kiedy byłam w Moskwie, to raczej takich zastrzeżeń nie miałam. Przeciwnie, odbierałam te wszystkie słowa i zapewnienia m.in. minister Ewy Kopacz z dużą wdzięcznością, bo sprawiała ona wrażenie, jakby miała raczej szczere i otwarte intencje. Jako szczere odebrałam wówczas jej słowa, kiedy spotykając się z nami, powiedziała, że musi nam "z brutalną szczerością" przedstawić fakty. Pani minister powiedziała wtedy, że choć była lekarzem medycyny sądowej i uczestniczyła w wielu tragicznych oględzinach zwłok, to jednak to, co zobaczyła na miejscu, wywołało u niej olbrzymią traumę. I w tym kontekście powiedziała nam, że nie musimy podejmować się osobistej identyfikacji, że wystarczy jeśli damy swój materiał genetyczny, na podstawie którego będzie można zidentyfikować naszych bliskich. Jednak teraz, po czasie, odczuwam pewien zawód, że choć pani Kopacz zapewniała nas w kwietniu, że wszystko zostanie dokładnie przebadane i sprawdzone, to rzeczywistość jest zgoła inna. Pomimo zapewnień, że teren katastrofy zostanie bardzo szczegółowo sprawdzony i że przynajmniej kilkadziesiąt centymetrów ziemi z miejsca katastrofy zostanie dokładnie przesiane, to jednak przez wiele miesięcy postronne osoby znajdywały na miejscu kolejne fragmenty ciał i ubiorów ofiar oraz ich rzeczy osobiste. Przecież to jest nie do pomyślenia!
Odnalazła Pani ciało Syna w Moskwie?
Nie... I dopiero po czasie, kiedy na spokojnie staram się analizować swój pobyt w Moskwie i to, co się tam działo, zauważam, że było tam wiele momentów niezrozumiałych. Podczas spisywania protokołów, kiedy odpowiadaliśmy na wiele różnego rodzaju pytań dotyczących naszych bliskich, ich znaków szczególnych i ubioru, Rosjanie mówili, że jeśli będzie zbieżność pewnych szczegółów, czyli gdy choć kilka podanych przez nas elementów będzie odpowiadało jakiemuś opisowi zwłok, wówczas zostaną nam one pokazane do identyfikacji. I w niektórych przypadkach rzeczywiście tak było. Natomiast w przypadku załogi rodzinom nikogo nie pokazano.
Dlaczego?
Nie wiem, jak to było dokładnie w przypadku pozostałych członków załogi, ale w moim przypadku Rosjanie mówili wówczas, że nie można znaleźć ciała Artura. Że nasz opis i znaki szczególne nie wskazują na żadne ciało, które mogliby nam pokazać. Teraz zaś dowiadujemy się, że są zdjęcia Syna, czyli że można Go było zidentyfikować. Ponadto niedawno dostaliśmy informację, że kiedy Syn miał już na rękach założony różaniec, to jeszcze wówczas wykonywano jakieś badania, dlatego ten różaniec był ściągany.
Jakiego rodzaju to były badania?
Wiem tylko, że pod sam koniec wykonywano jeszcze jakieś badania na Jego dłoniach. Niczego więcej się nie dowiedziałam. Teraz też widzę, że jest tutaj duża nieścisłość, ponieważ nie dali nam możliwości zobaczenia ciała Artura. Zostaliśmy więc oszukani. I dopiero teraz uświadamiam sobie, że musiał być z góry wydany zakaz pokazania nam - rodzinom pilotów - ich ciał. Także uniemożliwili mi wypełnienie mojej matczynej misji, z którą udałam się do Moskwy, czyli zidentyfikowania i pożegnania Syna. Teraz będę się do końca życia zastanawiać, dlaczego tak się właśnie stało, że nie pokazali nam naszych ukochanych? Dlaczego do końca ukrywali przed nami fakt, że mają ich ciała i że są one możliwe do zidentyfikowania? Będę się zastanawiała, jakie eksperymenty i badania na nich wykonywali i po co? Przecież trumny z ciałami pilotów wróciły do kraju ostatnie. Rosjanie mieli więc czas, by zrobić z nimi wszystko, co tylko chcieli.
Dopiero po dwóch tygodniach Rosjanie podali, że zidentyfikowano ciała załogi.
Tak. Nagle, po dwóch tygodniach pojawiła się informacja, że znalazły się wszystkie ciała załogi! I to mnie bardzo zastanawia. Później powiedziano nam, że Syn był mocno poraniony i oblany płynem paliwowym.
A ja pytam, skąd w takim razie w kokpicie znalazło się paliwo - i to w dużych ilościach - i dlaczego w takim razie nie doszło do jego wybuchu? Dlaczego też samolot rozleciał się na taki maczek? Dla mnie to wygląda na jakąś ingerencję... Bo jeżeli się zostawia samolot w naprawie u Rosjan, mogą zrobić w tym czasie wszystko, co im się tylko podoba. A technika idzie w tej chwili tak do przodu, że podobne ingerencje są trudne do wykrycia. Tym bardziej że trzy dni wcześniej Tu-154M przyleciał do Smoleńska premier Donald Tusk i samolot stał tam na lotnisku.
…Pytam więc, dlaczego do tej pory nie mamy badań z sekcji zwłok ani żadnego dokumentu potwierdzającego przyczynę zgonu naszego Syna? Dlaczego pozostałe rodziny załogi też nie mają takich dokumentów?!
Pytała Pani w Moskwie o akt zgonu Syna?
Oczywiście. Zapytałam śledczego rosyjskiego, który prowadził przesłuchanie. On odpowiedział mi wówczas, że jeśli nie można zidentyfikować ciała, to nie podaje się, że zginął, tylko że zniknął.Twierdził on też, że w takiej sytuacji "zniknięcia" ofiary Rosja nie może wystawić nam aktu zgonu, tylko że będzie przeprowadzona jakaś procedura w Polsce i że dopiero w kraju wydadzą nam taki dokument. Jednym słowem chodziło o to, by wprowadzić zamieszanie, żeby rodziny nie wiedziały, co się dzieje. By zamknąć im możliwość domagania się osobistej identyfikacji i zadawania dodatkowych pytań.
Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia. A mianowicie, w Moskwie rodziny zostały podzielone na cztery grupy, przy czym zarówno w pierwszej, jak i w drugiej grupie, które przesłuchiwano jako pierwsze, było 100 proc. rozpoznań ofiar, podczas gdy w trzeciej i czwartej już nie. Ja z synową znalazłam się w trzeciej grupie. Teraz wydaje mi się, że ten podział nie był przypadkowy. Dlaczego bowiem w pierwszych dwóch grupach udało się zidentyfikować wszystkich, a w kolejnych już nie? Tym bardziej że rodziny załogi znalazły się tylko w tych ostatnich grupach i - jak twierdzili Rosjanie - żadnego z pilotów nie udało się zidentyfikować.
Co ostatecznie znalazło się w tym dokumencie?
Nic, co mogłoby nam wyjaśnić, w jaki sposób zginął nasz Syn. W akcie zgonu napisano jedynie, że zmarł 10 kwietnia na terenie okręgu smoleńskiego. Nie podano tam ani godziny zgonu, ani powodu śmierci. A przecież u niektórych pisano, że "zmarli na skutek mnogości obrażeń" itp. W przypadku naszego Syna nic takiego nie podano. Do tej pory nie widzieliśmy też protokołu sekcji zwłok, który obiecywał nam premier Tusk.”
Przyznam szczerze, że to, co ujawnili rodzice kapitana Ziętka jest szokujące i skłania do zadania kilku pytań.
Dlaczego okłamywano rodziny pilotów, twierdząc, że ciał załogi nie można zidentyfikować, odwodzono je od pokazania bliskich po śmierci?? Czy może te ciała nosiły jakieś ślady, które mogły sugerować inny rodzaj śmierci niż tylko obrazenia po katastrofie?? Pani Kopacz twierdziła, że widok był makabryczny. Tymczasem okazało się, że ciała zachowały się w dobrym stanie, tyle, że oblane były paliwem lotniczym. Jak słusznie zauważyli rodzice kapitana Ziętka, skąd zatem paliwo w dużych ilościach w kokpicie?? Również wdowa po majorze Protasiuku otrzymała mundur męża w stanie dobrym, nawet niezabrudzony, ale też czuć było paliwo lotnicze. Równiez w przypadku majora Protasiuka nie pokazano rodzinie ciała, a jedynie pobrano materiał DNA od brata ofiary. Czy to nie dziwne?? Dlaczego nie pozwolono akurat rodzinom pilotów pokazać ciał ich bliskich?? Dlaczego polskie władze nie otworzyły trumien przed pochowaniem? Przecież to jest złamanie prawa polskiego.
Dowiadujemy się także, iż rodziny pilotów do dzisiaj nie mają wyników badań sekcyjnych, a także pełnych aktów zgonu! Podano tylko lakoniczną informację, że zmarli na terenie Smoleńska w dniu 10 kwietnia! To jest skandal na miarę światową. Podejrzewam, ze nawet ofiary i rodziny wypadku pijanego rowerzysty miałyby pełniejszą dokumentację.
Jak polskie władze mogły dopuścić do takich karygodnych, rażących zaniedbań? Czy my w ogóle jeszcze o czymś decydujemy jako suwerenne państwo, czy już tylko Rosja nam narzuca styl, model i zakres działań??
Tylko dlaczego tak potraktowano polskich pilotów? Dlaczego nawet po śmierci starano się ich znieważyć i upokorzyć ich rodziny?? Dlaczego rozpętano oszczerczą kampanię medialną wobec tych żołnierzy? Czyżby ci dzielni polscy oficerowie czymś zawinili wobec FR ??
A może o mały włos….?
P.S.
I jeszcze jedno na koniec dla tych wszystkich, którzy bronili decyzji Komorowskiego, który przejął władzę bez oficjalnej identyfikacji prezydenta Kaczyńskiego. Otóż nawet w Rosji, jak wyjaśniono rodzinom kapitana Ziętka, dopóki nie zidentyfikuje się ofiary, to nie można uznać jej za zmarłą, ale za zaginioną. W związku z tym nie można wystawić jej aktu zgonu, chociaż okoliczności nasuwają skojarzenie, ze ta osoba nie żyje. Dura lex sed lex. Ale tak jest w Rosji, w Polsce uznaje się osobę za zmarła na podstawie rozmów telefonicznym i informacji medialnych.
Inne tematy w dziale Polityka