Wydawać by się mogło, że tak podstawowa sprawa, jak ustalenie rzeczywistego toru samolotu TU 154 M, który w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach uległ katastrofie 10 kwietnia 2010 roku, powinna stanowić priorytet badań komisji technicznej mającej zbadać przyczyny i okoliczności zdarzenia. To właśnie ostatnie sekundy tragicznego lotu powinny być przedmiotem szczególnego zainteresowania ekspertów, zaś zarejestrowane dane winny zostać tak zbadane, aby nawet najmniejszy element nie umknął ich uwadze. Stało się jednak inaczej. Eksperci wchodzący w skład komisji Millera wielokrotnie podkreślali, ze przyczyny skończyły się na 100 m, a później to po prostu „jak walnęło, to urwało”, co stawia wiarygodność ich prac pod dużym znakiem zapytania, a nawet je dyskwalifikuje. Jednak nie przeszkadza im to w kontynuowaniu swojej działalności tym razem pod szyldem rządowej komisji pod przewodnictwem pana Macieja Laska. Dzisiaj miała miejsce kolejna odsłona przedstawienia realizowanego przez grupę pana Laska, której celem była próba obalenia i zdezawuowania ustaleń Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza. Niestety, jak to w życiu zwykle bywa, kto pod kim dołki kopie sam zazwyczaj w nie wpada.
Panowie usiłowali dowieść, że eksperci ZP źle odczytali dane z rejestratorów, co doprowadziło ich do błędnych wniosków. Linia obrony zespołu Laska pozostaje niezmieniona: samolot zszedł za nisko, a całą winę za katastrofę ponoszą polscy piloci, którzy popełnili szkolne błędy w pilotowaniu samolotu, na którym wylatali tysiące godzin. Na dowód swoich tez zaprezentowali przetworzone dane z tak zwanej polskiej czarnej skrzynki firmy ATM, a także wyrysowaną przez komisję Millera trajektorię lotu samolotu, zamieszczoną w raporcie KBWLLP. Problem jednak polega na tym, czego najwyraźniej nie są w stanie pojąć panowie z grupy Laska, że pokazana przez nich linia mająca odzwierciedlać tor lotu TU 154 M została wykonana „na kolanie”, a zastosowana metodologia pozostawia wiele do życzenia. Eksperci Millera przy rekonstrukcji trajektorii oparli się wyłącznie na wysokościach podawanych przez radiowysokościomierz i dopasowali je do uszkodzeń smoleńskich drzew. Zupełnie zignorowano nie tylko wysokości barometryczne, ale także zapisy jedynych wiarygodnych urządzeń TAWS i FMS, które rejestrowały z dużą dokładnością, dużo większą niż czarne skrzynki, pomiary zarówno z wysokościomierzy barometrycznych, radiowych, a także prędkość i położenie samolotu według GPS. Dlaczego komisja Millera zignorowała te dane i przyjęła sobie tylko znaną metodologię? Zapewne dlatego, że odczytując dane zapisane w TAWS trudno byłoby trafić w „pancerną brzozę” i skosić smoleńską botanikę. Niezwykle celnie opisał ten problem Marek Dąbrowski na portalu wpolityce.pl, gdzie można przeczytać:
„W ekspertyzie firmy ATM zawarto m.in. pochodzące z polskiego rejestratora QAR wykresy wysokości barometrycznej (czyli wysokości nad pasem) oraz wysokości radiowej (nad terenem) na jakich znajdował się w końcówce lotu Tu-154M „101”. Niestety, podobnie jak w przypadku rosyjskiej „czarnej skrzynki” MSRP-64, wykresy z ATM QAR pokazują wysokości barometryczne wprawdzie z częstotliwością 2 razy na sekundę, ale z dokładnością tylko ok. 62 metrów- stąd też sam zapis wysokości barometrycznych z „czarnej skrzynki” jest absolutnie niewystarczający, aby określić, na jakiej wysokości w danym momencie końcówki lotu znajdował się samolot. Potrzebne są dane z TAWS, pokazujące wysokości w kilku punktach, ale za to z dokładnością do pojedynczych metrów, i wreszcie obliczenia, aby wyznaczyć rzeczywisty tor lotu. Tych informacji jednak biegli nie wykorzystali.
Na pierwszy rzut oka nieco lepiej od wysokości barometrycznych wygląda dokładność zapisu wysokości radiowej- ta jest rejestrowana przez „czarne skrzynki” 2 razy na sekundę z dokładnością ok. 3 metrów, a więc teoretycznie mogłaby być bardziej przydatna do wyznaczenia toru lotu i wysokości, na jakich znajdował się samolot. Niestety, tupolew leciał nad pagórkowatym terenem, dlatego też prosta próba wyznaczenia jego trajektorii wyłącznie z wysokości radiowej musi zakończyć się tak spektakularna klęską, jak wysiłki KBWL LP, która, pisząc raport, nie uznała za stosowne obliczyć toru lotu, lecz po prostu dodała wysokości radiowe do wysokości terenu nad którymi maszyna miała przelatywać. Efekt okazał się miażdżący dla wiarygodności „analizy” komisji. Ponieważ nie podała ona metodologii swojej rekonstrukcji, możemy tylko przypuszczać, że dopasowała wysokości radiowe do wysokości terenu korzystając z odczytów nawigatora, zaś odległości samolotu od progu pasa w kolejnych sekundach wykoncypowała w sobie tylko znany sposób.
Komentarze