Raz do roku, w grudniu przed świętami, pracownicy firmy w której pracuję, jeżdżą do firm-klientów z nami współpracującymi. Jedziemy z opłatkiem, dobrym słowem, wodą rozmowną i życzeniami świątecznymi. Codzienny roboczy kontakt swoją drogą, ale w święta mamy jako firma pokazać swoją ludzką twarz. A tak naprawdę mamy się przypomnieć albo zapaść głębiej w pamięć, by kiedy będą mieli potrzebę skorzystać z usług w dziedzinie przez nas oferowanej albo przede wszystkim do nas skierowali swe kroki albo również do nas. Czysty kapitalizm z ludzkim obliczem.
To jest ta firmowa strona wyjazdów. Jest jeszcze ta bardziej prywatna. Nie chodzi mi tu bynajmniej o znajomości przy tej okazji zawarte albo zdobyte doświadczenia ludzkie i zawodowe ale jeszcze informacje. I to informacje nie oficjalne, nie przekazane wprost, nie bąknięte półgębkiem ale uzyskane z kontekstu rozmowy, z obserwacji, z przypadkowych uwag. I co najważniejsze nie pochodzące z jednej firmy ale z kilku.
Tak przedświątecznie jeżdżąc odwiedzam tylko zakłady produkcyjne. Po takim objeździe powstaje obraz stanu gospodarki. Które zakłady (branże) rozwijają się, inwestują, zwalniają, zatrudniają, zamykają oddziały, upadają, jakie mają problemy, czy dotyczy to tylko danego zakładu, branży czy jest powszechne. Swego czasu (a więc lat temu trochę) jeździłem cokolwiek więcej, miałem też dzięki temu szerszy obraz stanu i trendu w gospodarce. Ostatnio jednak ogranicza się to jedynie do grudniowych wyjazdów, przeto taki szerszy pogląd mam tylko raz do roku.
W grudniu 2008 byliśmy oficjalnie od trzech miesięcy w oku cyklonu kryzysu gospodarczego. Z rozmów w zakładach pracy obraz wyłaniał się jednak cokolwiek inny. Większość pracowników wspominała o spadku produkcji już od czerwca a nawet kwietnia 2008 r. W firmach będących częściami międzynarodowych koncernów lub produkujących na eksport, nie tylko spadek produkcji ale nawet działalność ze stratą występowała już natomiast od stycznia. Stąd wstrzymane w nich m.in. inwestycje i remonty. Firmy produkcyjne pierwsze odczuwają zmiany koniunktury.
Co prawda zmianę na rynku czułem pod skórą już gdzieś od ponad roku i samemu przedsięwziąłem w związku z tym takie kroki jakie mogłem, jednak informacji jasno to potwierdzających w polskiej prasie nie można było znaleźć aż do sierpnia. Nie wierzę jednak, że MF, GUS, MP czy NBP nie mieli takich informacji jakie zwykły Bolek mojego pokroju może zebrać przez tydzień kursując po kraju.
A jak jest teraz ? Jednym słowem – lepiej. W rożnych zakładach różnie, ale generalnie między marcem a wrześniem zeszłego roku większość zakładów zaczęła pracować na plusie. Czyli nie generują już strat a zaczynają je odrabiać. Czy w związku z tym jest powód do optymizmu ? I tak i nie. Dlaczego? Ponieważ gospodarki wszystkich krajów od zawsze tworzą naczynie połączone, dlatego też stan jednych czynnie oddziałuje na pozostałe. Tym bardziej, im są one większe. Zwłaszcza w ostatniej dekadzie, gdy gospodarka światowa się zglobalizowana w tak mocnym stopniu.
Po wizytach w polskich zakładach pracy mógłbym być optymistą. Po połączeniu z informacjami uzyskanymi w firmach z kapitałem zagranicznym obraz już nie jest jednak taki sielankowy. Co prawda od 10…12 miesięcy funkcjonują one bez strat i z zyskiem, BYĆ MOŻE gdy odrobią zeszłoroczne straty przeprowadzą nawet w tym roku jakieś większe modernizacji i inwestycja. Ale to w zależności jakie będą prognozy na następne miesiące.
Ale jest właśnie jakieś ALE i przez to właśnie BYĆ MOŻE. Tym ALE jest fakt, że na plusie są jedynie polskie oddziały zachodnich koncernów. Firmy matki pracują na minusie lub co najwyżej na zero, starają się przetrwać i jak najmniej zwalniać w centralach. Obraz jaki z tego się wyłania pokazuje Polskę jako oazę na niepewnym światowym morzu. W Polsce pracujemy na plusie, mamy dodatnie PKB tylko dlatego, że mamy (jeszcze?) niższe koszty niż w krajach zachodnich.
W tym kontekście zapowiadane przez związki zawodowe strajki płacowe w niektórych zakładach, urastają do rangi głupoty przywódców związkowych lub celowego działania na szkodę i polskiego zakładu i jego załogi. Właściciele tylko czekają na taki pretekst, aby przenieść produkcję do centrali. Jeśli gdzieś mają zamykać zakład i zwalniać ludzi, woleliby to robić u nas, nie u siebie. Tylko niższe koszty funkcjonowania (czyli m.in. niższe płace, brak strajków) i generowane dzięki temu zyski utrzymują u nas i miejsca pracy i dodatni PKB.
Czyli obraz mamy taki: firmy w Polsce od kilku-kilkunastu miesięcy generują zyski, których w dalszym ciągu nie ma jeszcze w ich zachodnich centralach i oddziałach. O tym, czy jesteśmy już za punktem przegięcia i nastąpiła zmiana trendu w gospodarce, czy jest to jednak tylko chwilowe zahamowanie spadku albo początek długiej stagnacji, będę wiedział jednak dopiero za rok. Po następnym składaniu życzeń :)
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka