Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
1137
BLOG

Witkacy i jego świat

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Sztuka Obserwuj temat Obserwuj notkę 6
Fikcja miesza się ze światem realnym, który coraz bardziej podszyty jest teatralną dekoracją.

Dziwny to świat! Pewna epoka właściwie już się kończy, dogorywa, przestają obowiązywać dotychczasowe normy. W takim świecie możliwe jest właściwie wszystko, nic nikogo nie zdziwi, granice są łatwo przekraczalne. Z absurdem stykamy się codziennie. Myśli są wtórne. Słowa? Słowa niewiele już znaczą. Określają jedynie mniej lub bardziej dokładnie przedmioty i ich właściwości. Fikcja miesza się ze światem realnym, który coraz bardziej podszyty jest teatralną dekoracją. Jeżeli ktoś jeszcze myśli samodzielnie to może trafić do domu wariatów. Nic bowiem dobrego nie wynika z myślenia o takim świecie. Bo świat traci oblicze, staje się coraz bardziej nijaki.

Czy można temu przeciwdziałać? Czy można coś ocalić? Choćby siebie? Egoistyczne to zapewne, ale czy warto iść na dno z ginącym światem. Trzeba walczyć, protestować choćby i tak na niewiele to się zdało. Ocalić siebie, ocalić choćby jednostkę z tłumi idącego na zagładę. Co prawda trwanie się nie kończy, tylko myśl umiera. A uczucia? Cóż znaczy to słowo – wrażliwość, piękno? To już tylko puste dźwięki lub znaki na papierze. Mówić tylko po to, by słyszeć dźwięk, to zbyt mało! To męczy! Tak! Istnienie jest stanowczo zbyt męczące. Jak od tego się uwolnić? Jak uwolnić się choćby od niektórych tylko niepokojów? To potrafi chyba tylko artysta! A więc sztuka to… jedyne wyjście!

To niewątpliwie wizja bardzo subiektywna, stworzona przez Stanisława Ignacego Witkiewicza pod wpływem obserwacji społeczeństwa. To także próba odnalezienia siebie. Zatem trzeba być artystą, gdyż tylko w ten sposób można ocalić swoje człowieczeństwo w świecie, który się zmienia, zmierza gdzieś w złym kierunku. Oczywiście powód to nie jedyny.

Motywy podjęcia twórczości artystycznej przeważnie są bardzo złożone. Wpływ środowiska, wrodzone predyspozycje, marzenia, kompleksy, typ osobowości, popędy sublimujące się w artystycznej formie czy wreszcie potrzeba usprawiedliwienia swojego istnienia wśród innych ludzi. Wszystko to niewątpliwie przyczyniło się do powstania artystycznej osobowości Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Syn człowieka, który trwale odcisnął swoje piętno na kulturze polskiej przełomu XIX i XX wieku, otoczony już od wczesnego dzieciństwa osobami znaczącymi, wyrosły w atmosferze młodopolskich polemik, praktycznie rzecz biorąc został „zaprogramowany” jako artysta, czy raczej uwikłany w kwestie sztuki w sposób nie pozwalający już zajmować się niczym innym. Wychodząc z tego założenia można chyba zaryzykować tezę, że twórczość Witkacego była reakcją na to wszystko, z czym stykał się we wczesnej młodości, a więc polemiką z własnym ojcem, ze swoimi przyjaciółmi czy wreszcie z odchodzącą już formacją Młodej Polski.

Wrodzone predyspozycje Witkiewicza nie budzą chyba żadnych zastrzeżeń. W pewnym sensie był człowiekiem renesansowym. Tak wiele talentów posiadał, tak wieloma dziedzinami się zajmował. Już we wczesnym dzieciństwie, bo w wieku lat ośmiu, napisał sztukę „Komedie z życia rodzinnego”, w której zawarł obraz swojego zakopiańskiego dzieciństwa. Interesowało go malarstwo, rysunek, literatura, teatr, fotografia, a wreszcie filozofia. Ta ostatnia traktowana początkowo z przymrużeniem oka, lecz ostatecznie nobilitowana przez profesora Kotarbińskiego. W każdej z tych dziedzin odznaczył się talentem i inteligencją, choć walory jego twórczości dostrzeżono stosunkowo niedawno. Nie oznacza to, że nie był znany i popularny wcześniej, lecz była to popularność zawdzięczana błazeńskiej czapce, pod którą kryło się oblicze filozofa i moralisty. I znowu można by się zastanawiać czy mnogość zainteresowań Witkacego nie wynikała z wielości inspiracji zawdzięczanych młodopolskiemu środowisku, pełnemu rozmaitych sprzeczności i uwarunkowań, czy też była to autentyczna, powstała niezależnie, potrzeba ustosunkowania się do otaczającego świata, przekazania własnej wersji zachodzących w nim wydarzeń.

O czym marzył Witkiewicz, czy może raczej – co było jego celem artystycznym? Słowo „marzenie” zakłada bowiem pewną chłopięcość, gombrowiczowski kompleks niedojrzałości psychicznej, od którego, moim zdaniem, Witkacy był wolny, posiadając natomiast pewne kompleksy niedojrzałości artystycznej, niedoskonałości formy. Zupełnie możliwe, że właśnie to było jedną z przyczyn dążenia do Czystej Formy w sztuce. Swoją teorię z tym związaną buduje najpierw na gruncie malarstwa, później przenosi do teatru, a to dążenie do czystej formy ma właśnie charakter trochę marzycielsko-obsesyjny. Jego zdaniem „forma dzieła sztuki jest jego jedyną treścią istotną, nie ma w nim formy i treści oddzielnej, stanowią one absolutną jedność”. Od Czystej Formy odchodzi jednak w swoich powieściach uważając, że powieść jest zbyt długa i tym samym nie działa tak bezpośrednio jak dramat i obraz. Takich niekonsekwencji było u Witkacego wiele i dlatego umyka on wszelkim klasyfikacjom i zaszeregowaniom. Epigon Młodej Polski, prekursor teatru absurdu czy może ktoś zupełnie inny? Jego typ osobowości neurotycznej, a tym samym otwartej na mnogość doznań, wrażliwej i chłonnej powodował, że nie zawsze trzymał się wcześniej wypracowanych kanonów, zarówno własnych jak i innych. Mogły być one jedynie źródłem twórczej inspiracji.

Sam Witkacy wielokrotnie zastanawiał się nad sobą. Ba, któż tego nie robi, i wydaje się, że chciał przezwyciężyć swój typ osobowości. Przejęty teoriami i typologią Kretschmera uważał się w młodości za „schizoida”. Wspomina o tym w „Niemytych duszach”. Zresztą w pewnym sensie potwierdza to lektura książki „622 upadki Bunga”, gdzie określał siebie jako „skręconego psychicznie chłopczyka”. O swoim literackim odpowiedniku – Bungu, tak pisał:

„Chwilami kontrolował siebie czy jest normalny, ale analiza ta nie przynosiła nic nowego. Nie umiał uchwycić ze swoich stanów nic normalnego, a jednak czuł się czasem sobie samemu zupełnie obcym i zaczynał się obawiać, że może skończyć obłąkaniem, sam o tym nie wiedząc. Myśl ta denerwowała go jeszcze bardziej”

Wygląda to na dość typowy przykład tzw. nerwicy natręctw, a rozmaitych objawów nerwicowych posiadał Witkacy wiele. Działalność artystyczna pozwalała mu, w pewnym sensie, uwolnić się od tych niepokojów, które przelane na płótno czy kartkę papieru obiektywizowały się i nie stanowiły już zagrożenia dla integralności osobowości. Odnosząc się do nieco przestarzałej typologii Kretschmera można uznać Witkacego za typowego neurotyka czy neurastenika raczej, którego „męczy już sama świadomość istnienia”, introwertyka skłonnego do nadmiernego teoretyzowania i izolacji od społeczeństwa, z jednoczesnym kompleksem outsidera. W tym wypadku sztuka jest właśnie pomostem artysty ze społeczeństwem, stwarza pozorne wrażenia uczestnictwa za pomocą niekonwencjonalnych środków, autoterapeutycznej sublimacji… Chociaż może nie do końca jest to prawdziwe bo równocześnie odludkiem nigdy nie był, chętnie otaczając się osobami, z którymi mógł prowadzić „rozmowy istotne”.

We wstępie do „Upadków Bunga” Anna Micińska stara się zasugerować, jeszcze inne kompleksy Witkacego. Mianowicie kompleks ojca i kompleks „improduktywa”:

„A zatem konflikt dwóch wielkich indywidualności o różnych strukturach psychicznych i artystycznych temperamentach. Nieunikniony konflikt pokoleń, których postawę światopoglądową ukształtowały dwie różne epoki. I wreszcie konflikt między ojcem a synem o wielowarstwowym podłożu emocjonalnym, którego źródłem jest niewątpliwie postawa Witkiewicza-seniora (…) Kompleks na temat ojca nigdy chyba nie został rozwiązany, a że bunt i pierwszy próba autoterapii leżą u podstaw Bunga, nie ulega najmniejszej wątpliwości”

Teza o kompleksie na punkcie ojca wydaje się być dyskusyjna choć nie pozbawiona pewnych podstaw (lektura listów). Witkacy na pewno chciał się odróżnić od Witkiewicza-seniora, czego najprostszym dowodem choćby używany pseudonim, ale ze swoim ojcem mógł współzawodniczyć bez większych kompleksów. Jego pierwszy książka nie miała chyba z ojcem nic wspólnego, czego dowodem może być brak jakichkolwiek wzmianek o rodzicach w tekście. Z kolei kompleks „improduktywa”, co słusznie podkreśla Micińska, powoduje konieczność podjęcia walki o własne miejsce w swoim pokoleniu, stwarza potrzebę „artystycznego usprawiedliwienia” swojej obecności.

Inspiracje bywają rozmaite… O sublimacji popędów powiedziano już wiele od Freuda poczynając. Witkacy już w 1912 roku zetknął się z psychoanalizą. Przyjaciel jego rodziców, dr de Beaurain, zainteresowany młodym człowiekiem, zaproponował mu kilka seansów i podobno chciał mu wmówić „kompleks embriona”:

„Dr de Beaurain chciał mnie uratować w pewnym sensie, od samego siebie. Możliwe jest, że dobrze się dla mnie stało, iż tego w zupełności nie dokonał, ponieważ prawdopodobnie musiałbym wtedy mając „rozwiązanie” (jak to się u nich psychoanalityków mówi), wszystkie węzłowiska (kompleksy), wyrzec się pracy w moich zawodach, tzn. w literaturze, malarstwie i filozofii, a przynajmniej zmienić zasadniczo jej charakter, przestać do pewnego stopnia być sobą”

To fragment z „Niemytych dusz”. Nieco dalej Witkacy pisze:

„Freud, według mnie, ma głęboką rację, że w erotyzmie właśnie szuka zalążka i motoru prawie wszystkich „wyższych” przeżyć indywiduum, nawet tak skomplikowanego, jak względnie inteligentny człowiek współczesny. Na tym bowiem podłożu wyrastają wszystkie twory ducha jako transformacje i sublimacje pierwotnego samoczucia się indywiduum i jego chęci wyższego potwierdzenia, poza tym prostym samoczuciem się właśnie, samego faktu istnienia. (…) Dlatego to wszystkie czyny nasze, w których staramy się przez twórczość najogólniej pojętą – od życia do abstrakcji – przerzucić złudny most między ginącą beznadziejnie osobowością, a wiecznością, musimy uznać za pochodne od instynktu erotycznego”

Tyle Witkacy, który jak widać doskonale zdawał sobie sprawę z funkcjonowania pewnych mechanizmów i nawet chętnie się im poddawał, czego choćby dowodem „622 upadki Bunga czyli demoniczna kobieta”. To książka napisana co prawda z rozmaitych powodów i inspiracji, ale właściwie zawdzięczamy ją Irenie Solskiej – demonicznej muzie artysty. To także jedyne chyba dzieło, o którym można sądzić, że napisał je epigon Młodej Polski.

Młodopolscy mistrzowie Witkacego to m.in. wielki antagonista Wyspiańskiego, Mehoffer, do którego pracowni uczęszczał w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, a przede wszystkim Tadeusz Miciński.

„Wydaje mi się – pisał Witkacy – że z rozgałęzień, które wyszły z Młodej Polski, jeden Miciński, oprócz głębokiej łączności z romantyzmem, wykazuje ten rzut, raczej tygrysi skok w przyszłość nowej sztuki całego świata. Podkreślam tu to, że nie chodzi jedynie o potęgę jego talentu, tylko o nowość, o nieznane obszary przezeń odkryte. Gdyby termin ten nie był ohydnie zużyty i nadużyty, nazwałbym Micińskiego pierwszym futurystą polskim. W jego „Mroku gwiazd” tkwią już wszystkie zasadnicze elementy nowej sztuki – a więc przezwyciężanie realizmu na rzecz Czystej Formy i głębokie tło metafizycznych przeżyć, tło nieskończoności, tajemnicy bytu”

Sztuka Micińskiego wydaje się być najbliższa systemowi pojęć składających się na sposób widzenia rzeczywistości przez Witkacego. Być może ów system pojęć ukształtował się właśnie w czasie „istotnych” rozmów z Micińskim, choć oczywiście mogły mieć na to wpływ także inne osoby. Stanisław Jan Witkiewicz wspomina np., że podobny światopogląd miał przyjaciel Witkacego, kompozytor Karol Szymanowski. Niestety, jedyny na to dowód, młodzieńczy utwór literacki Szymanowskiego, „Efebos”, zaginął i dziś (lata 70-te) zna go tylko Iwaszkiewicz. Wracając jednak do Micińskiego. Oto jak w „Upadkach Bunga”, słowami Maga Childeryka poucza Bunga-Witkacego:

„Pan musi brać życie za łeb. Pan musi nakładać na siebie ciężary, jakich życie samo ich panu nie nakłada. Pan ma nadmiar woli, która w panu gnije i pana zatruwa. (…) Pan nie ma prawa marnować swoich zdolności. Obawiam się, że pan mogąc być artystą, może stać się i, co gorsza zostać na całe życie chłopczykiem bawiącym się w sztukę. Znam pańskie teorie o niezależności życia od sztuki, ale obawiam się, że u pana są one jedynie usprawiedliwieniem niechęci narzucenia sobie jakichkolwiek postanowień. (…) Pan musi brać życie z góry i trzymać, bo inaczej przy wszystkich swoich wrodzonych zdolnościach, które pan teraz traci z przedziwną lekkomyślnością, może pan w życiu stać się człowiekiem lichym, a pan należy do tego typu artystów, którzy bezwzględnie życia lekceważyć nie mogą”.

Przyjaźń Witkacego z Micińskim, „rozmowy istotne” mistrza i ucznia, to była wielka lekcja, zresztą nie tylko światopoglądową, ale i nie pozbawiona czysto praktycznych wskazówek. Jednak do nalegań poety, aby związał się z jakimś ruchem społecznym, Witkacy podchodził z rezerwą. Oczywiście z żadnym ruchem nigdy się nie związał, a na elementy jakiegoś bardziej konstruktywnego programu społecznego można natrafić dopiero w jego późniejszych utworach. Delektował się raczej pozycją outsidera, „mnożącego się w nieskończoność obserwatora” patrzącego ironicznie na zmagania bliźnich, na zanikanie pewnej formacji, na degenerację społeczeństwa kapitalistycznego. Tak jak w dwudziestoleciu wolał obserwować jedynie pewne procesy społeczne, tak wcześniej, przed odzyskaniem niepodległości, dystansował się od spraw narodowych będąc programowo tylko obserwatorem. Swoje motywy tak tłumaczył Micińskiemu:

„Najgorszą rzeczą właśnie jest to, że u nas wszyscy czują obowiązek zajmowania się losami narodu. Zajmują się tym ludzie najbardziej niepowołani. Każdy poeta obowiązany jest być wieszczem i bełkotać coś niezrozumiałego dla niego samego dlatego tylko, że był czas, w którym ludzie musieli tworzyć mistyczne teorie, aby przetrzymać pewną epokę upadku. To co było dobre wtedy dziś jest zabójczym narkotykiem, który nie pozwala widzieć rzeczywistości.”

Wzajemna relacja Witkacy-Miciński to właściwie osobny i niemały temat. Tu ograniczymy się do ogólniejszej refleksji: Bez Micińskiego Witkacy byłby chyba artystą zupełnie innej rangi. Znajdujemy na to wiele dowodów w całej jego twórczości artystycznej. Dzięki Micińskiemu jego rozwój twórczy oparty został na solidnym fundamencie. Młodopolski niepokój przekazany przez autora „Mroku gwiazd”, szukanie własnego „ja”, próba określenia swojego miejsca w świecie, a przede wszystkim nadmiar „uczuć metafizycznych”, to moim zdaniem podstawowe czynniki, które sprawiły pojawienie się w sztuce dwudziestego stulecia zjawiska określanego mianem WITKACY.

I już na koniec wyjaśnienie. Kiedy mówimy jednak o „uczuciach metafizycznych” autora „Bunga”, to oczywiście musimy zdawać sobie sprawę z tego, że zarówno ten termin jak i wiele innych nie pokrywa się dosłownie z hasłem słownikowym i dopiero umieszczony w całym systemie pojęć artysty-filozofa, ma odpowiedni sens i znaczenie. Tak więc aby naprawdę zrozumieć Witkacego należałoby właściwie rozpoczynać lekturę jego dzieł od rozpraw estetyczno-filozoficznych.

Tekst powstał w 40-tą rocznicę śmierci Witkacego i był opublikowany w Tygodniku „Kierunki” nr 38 (1214) 23 września 1979 roku.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura