Janusz Degler i Krzysztof Mazowski. Instytut Polski w Sztokholmie,  fot. B. Rawinski.
Janusz Degler i Krzysztof Mazowski. Instytut Polski w Sztokholmie, fot. B. Rawinski.
Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
121
BLOG

Saga rodu Deglerów

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Kultura Obserwuj notkę 0
Czasem mój wehikuł czasu zatrzymuje się nagle i słyszę, że ktoś śpiewa Czerwone Maki. Siedzimy wszyscy przy stole nakrytym białym obrusem, są zakąski i wiśniówka... To chyba imieniny Babci albo Dziadka… Nie wiem, wehikuł zawsze powtarza podobną scenę, choć w innym czasie, może i w innym miejscu? Ja siedzę na końcu stołu i grzebię widelcem na talerzyku z czymś do jedzenia, może to już deser. Ktoś opowiada. Chyba to Leon Degler, który przestał właśnie śpiewać i wspomina Andersa.

Nigdy nie rozumiałem do końca naszych koligacji rodzinnych. Nie odróżniałem kuzynów od powinowatych. Kiedy Babcia urządzała imieniny to wiedziałem, że przychodzili nasi krewni. Byli Deglerowie, Brzeziccy, siostry Adamskie, ciocia Kiefferowa i kto tam jeszcze… Nasłuchałem się wtedy rozmaitych historii, ale słuchałem "jednym uchem". Szkoda! Potem oczywiście usiłowałem to sobie jakoś wszystko poukładać w głowie i robię to do dziś!

Zacznijmy od dwóch Deglerów – Leon i Arkady. Olbrzymi faceci. Przychodzili z żonami, dopóki ich żony jeszcze żyły. Leon z Kasią, a Arkady z Zosią. Leon był u Andersa, a Arkady w ORMO. To Leon po kilku kieliszkach wstawał z krzesła i zaczynał śpiewać Czerwone Maki. Wszyscy mu wtórowali, choć nie pamiętam czy Arkady też. Chyba nie. Bo syn Arkadego, Walik, podczas wojny najpierw był a AK, a potem trafił do Armii Ludowej i zginął jako czerwony bohater otoczony przez Niemców gdzieś w Częstochowie. Kiedyś zobaczyłem jego wielkie zdjęcie wśród innych komunistycznych bohaterów, kiedy byliśmy z klasą na wycieczce w muzeum ruchu robotniczego. Powiedziałem wtedy kolegom, że to mój krewny i od razu strasznie się zaczerwieniłem, a potem pomyślałem, że może lepiej było się nie przyznawać, bo to przecież czerwony…

Deglerów było więcej, ale ich wtedy nie spotykaliśmy. Do tych, którzy przychodzili do nas mówiło się „wujku” czy „ciociu”. Na jednym z zachowanych zdjęć znalazłem po drugiej stronie dedykację Walika: „Na pamiątkę Kochanym i Drogim dziadkom Aleksandrostwu Zawadzkim od kochającego Walusia Deglera. Warszawa, 12. I. 1928 r.” Ponieważ wiedziałem, że Aleksander Zawadzki to ojciec Babci i z Jej strony wiedziałem kto jest kto, doszedłem do wniosku, że Deglerowie to rodzina albo potomków jego brata, albo rodzina jego żony Marcyjanny z d. Czarneckiej.

Według imieninowej opowieści Arkadego Deglera, rodzina nosiła najpierw nazwisko „Mieszkowski”. Dziadek Julian, walczył w postaniu 1863 roku, a potem podobno ukrywał się pod nazwiskiem „Degler”. Ostatecznie jednak został schwytany i zesłany na Syberię. Nie jest jasne, kiedy zawarł związek małżeński z Teofilę Józefą, z domu Garlińską.

Zdaniem Władysława Deglera, syna Leona, to tylko legenda. Tak naprawdę Julian Degler, felczer, z żoną Teofilą i synem Piotrem ur. 1867 przyjechał w roku 1872 z Kruszwicy (wówczas zabór pruski) do Błonia (zabór rosyjski). (W innym miejscu mówi, że pradziad Julian, przyjechał z rejonu Gopła, z Trzemeszna konkretnie. I zamieszkali w Błoniu.) W poznańskim było to bardzo popularne nazwisko niemiecko-polskie. W roku 1891 jego syn Piotr Paweł ożenił się z Walerią Antoniną Smolińską, Mieszkali najpierw w Błoniu, gdzie dziadek Julian prowadził zakład mechaniczny. Piotr był pomocnikiem maszynisty na kolei warszawsko-wiedeńskiej, a następnie przeprowadził się do Mławy i tam dalej pracował już jako maszynista, tam też urodziły się dzieci: Arkadiusz, 1894-01-12, Weronika (Leduchowicz) i Leon 1898-04-11.

W roku 1904 Piotr z rodziną przeprowadził się do miejscowości Złotoust na Uralu, położone koło linii kolejowej, gdzie został naczelnikiem parowozowni na kolei transsyberyjskiej. I nie było to jakieś zesłanie tylko służbowe przeniesienie, prawdopodobnie powiązane z awansem. Tam urodził się syn Teofil i dwie córki, Maria i Józefa.

Tu są rozbieżności w relacji, ponieważ prof. Janusz Degler podaje, że jego ojciec, Teofil urodził się 29 marca 1900 w Złotouscie koło Czelabińska natomiast Władysław Degler podaje, że przeprowadzono się tam dopiero w roku 1904, więc w takiej sytuacji Teofil mógł się urodzić ok. roku 1905 i taką informację także znalazłem w Internecie.

W każdym razie Piotr Degler wraz synami mieszkał w Rosji, gdzie pracował jako maszynista na kolei transsyberyjskiej. Tam zastała ich rewolucja bolszewicka. Z trzech synów Piotra, Arkadiusz Degler ożenił się najwcześniej, jeszcze w Rosji z Zofią. Ich jedyny syn, Walik, czyli Arkadiusz Waleriusz, urodził się także w Rosji, w Jekaterynodarze 6 października 1920 roku w regionie kubańskim (dziś Krasnodar) już po rewolucji, ale jeszcze podczas wojny domowej. Arkady osiedlił się dość daleko od pozostałej rodziny gdzieś bliżej Morza Czarnego, podczas gdy ojciec i bracia mieszkali znacznie dalej na wschód. Walik został w Rosji tylko z matką, kiedy Arkady poszedł walczyć z bolszewikami. Zofia z Walikiem z Kaukazu do Polski pod koniec 1921 roku.

Wygląda na to, że w Rosji w czasie rewolucji drogi rodziny się rozeszły. Ojciec, Piotr pracował nadal na kolei jako maszynista. Arkady prawdopodobnie znalazł się w II Korpusie Polskim na Wschodzie. Po przejęciu dowództwa tej formacji przez generała Lucjana Żeligowskiego utworzono na bazie II Korpusu nową formację - 4 Dywizję Strzelców Polskich nominalnie współpracującą z Denikiniem. Numeracja wynikała z tego, że formalnie została wtedy włączona w skład Armii Polskiej We Francji, mimo że nadal przebywała na terenie Rosji. W marcu 1919 roku polska dywizja ewakuowała się z Odessy do Rumuni, a w maju wróciła do Polski i została włączona w struktura armii polskiej jako 10 dywizja piechoty. Arkadiusz przeżył wojnę i zamieszkał wraz żoną i synem w Warszawie.

Natomiast na wezwanie Polskiego Komitetu Wojennego Leon wraz z ojcem Piotrem i bratem Teofilem wstąpił do polskiego wojska na Syberii. Wszyscy trzej walczyli z oddziałami Armii Czerwonej, po kapitulacji Dywizji Syberyjskiej zostali wzięci do niewoli.
Leon Degler ożenił się już w Polsce w 1925 roku z urodzoną na Podolu Katarzyną z d. Słomińską, bardzo piękną kobietą. Miał z nią syna Władysława ur. 23 czerwca 1926 i Andrzeja. Natomiast Teofil Degler ożenił się znacznie później, dopiero w 1932 roku z Marią Haliną z d. Balwińska. Janusz przyszedł na świat w czerwcu 1938 roku. Mieszkali wtedy w Sosnowcu. W sierpniu 1939 roku Teofil został zmobilizowany. Ale... to było już kiedy indziej.

Janusz Degler wspomina ciekawy epizod dotyczący Piotra i Teofila. Otóż major Walerian Czuma organizował z byłych polskich żołnierzy w armii carskiej w 1918 roku 5 dywizję Strzelców Polskich, tzw. Dywizją Syberyjską. Piotr Degler nie należał do niej, natomiast był w tym czasie, jak wspomnieliśmy, maszynistą na kolei transsyberyjskiej. Natomiast w dywizji syberyjskiej służyli jego synowie, Teofil i Leon. Los sprawił, że Piotr był maszynistą pociągu, którym transportowano na Ural carskie złoto chronione przez polską dywizję syberyjską i czeską. W styczniu 1920 roku bolszewikom udało się okrążyć to zgrupowanie. Czuma uzgodnił z dowódcą dywizji czeskiej Janem Syrovým, jak się z tej matni wydobyć. Nazajutrz Polacy ruszyli do ataku, ale nie doczekali się wsparcia – generał czeski porozumiał się z bolszewikami, którzy za wydanie Kołczaka zagwarantowali jego dywizji bezpieczne dotarcie do Władywostoku. Pozwolono im także zabrać trzy wagony złota.

Polacy zostali wzięci do niewoli, Kołczaka rozstrzelano publicznie na placu w Irkucku, złoto trafiło do Pragi. Teofila, który służył w dywizji syberyjskiej, bolszewicy wcielili do oddziału budującego tory kolejowe. Został pomocnikiem maszynisty pociągu wiozącego podkłady kolejowe i pracował przy budowie kolei w Mandżurii. Pewnego dnia zatrzymali się na maleńkiej stacyjce, w środku Syberii. I na tę stacyjkę wjechała lokomotywa cała obwieszona ziołami. Dziadek Piotr, który był też znachorem w Złotouście, zbierał rośliny, suszył je na lokomotywie i sporządzał z nich mikstury na różne dolegliwości. Maszynista pociągu Teofila przysnął, Teofil pobiegł wtedy do lokomotywy swojego Ojca. Piotr ukrył go w węglarce i wywiózł do Moskwy. Potem przedzierał się do Polski. Po przekroczeniu w dość dramatycznych okolicznościach granicy został jednak zatrzymany i uznany za rosyjskiego szpiega, po czym trafił do obozu internowanych jeńców rosyjskich. Opuścił go dopiero, kiedy krewni z Poznania poświadczyli jego tożsamość.

Leon został zwolniony z niewoli rosyjskiej na mocy traktatu ryskiego i wrócił do Polski w 1921 roku. Według relacji Władysława, w której konsekwentnie pomija Arkadiusza, wszyscy trafili ostatecznie do Błonia, gdzie kiedyś dawno temu pradziadek Julian miał warsztat mechaniczny, więc był to jakby powrót w rodzinne strony. Piotr został w Rosji i nieznane są jego dalsze losy.

Relacja Janusza Deglera:
„Inicjacją w dorosłe życie dla trzech braci Deglerów było to, co się w Rosji działo w latach 1917-1918. Widzieli rozpad imperium carskiego, przeżyli piekło rewolucji i wojny domowej. Ojciec nakazał im - podobnie jak ojciec Cezarego Baryki - aby za wszelką cenę starali się wrócić do Polski. Wszyscy trzej wypełnili ten nakaz i różnymi drogami, pokonując wiele niebezpieczeństw i ocierając się o śmierć, powrócili do kraju. Droga Teofila była długa i trudna. Walczył z bolszewikami w Dywizji Syberyjskiej pod dowództwem gen. Waleriana Czumy, pod Irkuckiem dostał się do niewoli, w nieludzkich warunkach pracował przy budowie kolei do Mandżurii. Dzięki szczęśliwemu przypadkowi udało mu się stamtąd zbiec i po długiej wędrówce dotarł do granicy rosyjsko-polskiej, którą przekroczył potajemnie. Spotkanie z wymarzonym krajem było jednak bolesne, bo wzięty za szpiega rosyjskiego został osadzony w obozie, skąd po jakimś czasie wydostali go krewni, poświadczając jego tożsamość Teraz mógł rozpocząć normalne życie.”

Prof. Janusza Deglera spotkałem tylko raz w życiu. Było to w Instytucie Polskim w Sztokholmie i nawiązaliśmy bardzo miły kontakt. Opowiedziałem mu o imieninach Babci, na których Leon śpiewał Maki czerwone, o innych naszych, wspólnych krewnych. Wspomniałem, że Arkady opowiadał mi kiedyś, że rodzina tak naprawdę nie nazywa się Degler tylko Mieszkowski i pytałem się Janusza czy to prawda. Powiedział, że to jeden z wielu rodzinnych mitów, ale jeden z sympatyczniejszych… To wtedy skontaktował mnie z jeszcze innym Deglerem, Władysławem, który mieszkał w Nowej Zelandii, ale przyjeżdżał do Polski i poszukiwał powiązań rodzinnych. Korespondowaliśmy mailem i udzielił mi wtedy wielu interesujących informacji rodzinnych.

Wracając do Walika. Babcia tłumaczyła, że Walik, czyli Waleriusz Arkadiusz, jak miał w metryce, ale mówiło się w rodzinie „Walik” dla odróżnienie od jego ojca, Arkadiusza, był nie tyle czerwony, co szalony. Najpierw formalnie związany z ZWZ, gdzie skierowano go do tajną podchorążówkę. Po uzyskaniu stopnia podchorążego jednak założył własny oddział dywersyjny, pozostający poza strukturami ZWZ. Walik był bowiem typem Kmicica i chciał sam o wszystkim decydować. Na początek zorganizował zamach na gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. Zamach, pozbawiony wsparcia logistycznego ZWZ, przeprowadzony przez grupkę młodych zapaleńców oczywiście się nie udał. Walik uniknął wtedy aresztowania i wyjechał w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie podjął nawet pracę w fabryce produkującej śmigła do samolotów. Podejrzany o sabotaż po pożarze fabryki musiał się ukrywać. Wtedy to wstąpił do oddziału AK-Trojan, gdzie używał pseudonimu Grad. Latem 1943 roku grupa, którą dowodził, zorganizowała akcję odwetową za pacyfikację przez Niemców wsi Dąbrówka. Nie jest do końca jasne czy akcja ta była autoryzowana przez dowództwo, w każdym razie w jej wyniku zabito 5 niemieckich żandarmów, co wywołało kolejne represje niemieckie… Walik zdał raport z akcji po czym dowódca, jak wnioskowała moja Babcia, wyrzucił go po prostu z AK za niesubordynację. Jego matka, Zofia Degler, opowiadała, że Walik przecież chciał walczyć z Niemcami a dowódcy z AK wyznaczali mu mało ważne zadania. No i Walik znalazł kontakt do GL, gdzie powitano go z otwartymi ramionami i gdzie miał podobno większą swobodę działania. W październiku 1943 roku został dowódca plutonu w Batalionu AL im. gen. J. Bema w stopniu podporucznika. Potem kariera przyśpieszyła - uzyskał nominację na oficera wyszkolenia w sztabie okręgu częstochowsko–piotrkowskiego, a pod koniec listopada na szefa sztabu okręgowego AL. Ukończył przecież podchorążówkę w ZWZ, więc miał kwalifikacje.

Propaganda komunistyczna zmodyfikowałam nieco jego życiorys. W artykule „Wspomnienie o Arkadiuszu Deglerze” opublikowanym w 15-tą rocznicę śmierci w częstochowskim dodatku regionalnym chyba Trybuny Ludu czytamy:

„Do III brygady AL. im. Generała Bema przybył por. Arkadiusz Degler z Piotrkowa. Już po kilku dnia zdobył sobie serca wszystkich gwardzistów. Skromność jego była wprost żenująca. Zawsze, kiedy proszono go by opowiedział o swoich przeżyciach, przeprowadzonych akcjach, uśmiechem zbywał pytania. Ale milczenie to niewiele mu pomogło. Po jakimś czasie wszyscy w oddziale wiedzieli, że jest wnukiem zesłańca z 1905 roku, że wrócił do kraju w 1921 roku, że chodził do gimnazjum w Warszawie, a przed samym wybuchem wojny wstąpił na Politechnikę. Nie dało się ukryć i tego, że kiedy powstał Związek Walki Młodych był jednym z pierwszych członków tej organizacji i słuchaczem konspiracyjnej szkoły oficerskiej AL.

Na pierwszą poważniejszą robotę po ukończeniu tej szkoły wyjeżdża Arkadiusz Degler do Piotrkowa. Dzięki pomocy tamtejszej organizacji otrzymuje pracę strażaka w niemieckiej fabryce części samolotowych, gdzie dobrze zakonspirowana komórka, której Arkadiusz Degler był założycielem przystępuje do działania. W niedługim czasie w fabryce wybucha groźny pożar powodujący, iż zakład przez cztery miesięcy był nieczynny. Arkadiusz Degler po dokonaniu tego sabotażu opuszcza niebezpieczny dla niego teren Piotrkowa i dostaje się do III brygady AL im. Gen. Bema. Tu też działa. Bierze aktywny udział w kilku poważniejszych akcjach, m.in. w rozbiciu posterunków granatowej policji w Mstowie, Przyrowie i Olsztynie. W 1943 roku zostaje skierowany na stanowisko szefa sztabu AL. na okręg częstochowski. I tu w konspiracyjnej działalności zasłynął jako nieustraszony żołnierz i dobry dowódca. Tropiony przez Gestapo ciągle zmienia miejsce zamieszkania. Aż nadszedł tragiczny dzień.

9 lutego 1944 roku powiadomione przez agenta o pobycie por. Arkadiusza Deglera przy ulicy Garncarskiej nr 16 otacza dom. Dochodzi do zaciętej walki. Degler wie, że nie może się dostać żywym w ręce gestapo. Ostatnią kulę pozostawia dla siebie. Kiedy gestapowcy wdarli się do mieszkania Arkadiusz Degler był martwy. Znajdująca się w tym samym pokoju łączniczka ginie od serii hitlerowskich automatów.”

- No to Walik poszedł do AL i ci pozwolili mu walczyć do tego stopnia, że wysłali go na jakieś niewykonane zadanie no i zginął, ale za to PRL miało bohatera. Tak Babcia podsumowała potem opowieść matki Walika, Zofii Deglerowej, która ponadto twierdziła, że Walika nie interesowała polityka, tylko walka z Niemcami. Pikanterii podobno dodawał fakt, że w ręce gestapo wydali go koledzy brygady Bema, ale o tym już mniej się mówiło na imieninach, czasem tylko tak ktoś coś bąknął po kilku kieliszkach. Może podejrzewano go, że jest wtyczką AK-owską? Może był za mało czerwony? W PRL-u miał swoją ulicę w Częstochowie, tablicę na ścianie domu i szkołę podstawowo nr 30 swojego imienia. Dopisano go do listy pierwszych członków Związku Walki Młodych, podobnie zresztą jak Hankę Sawicką.

Po wojnie Arkady jako ojciec komunistycznego bohatera, został zaproszony do… ORMO no i nie wypadało mu podobno odmówić i tak już zostało. Jak tłumaczyła mi Babcia, jednym z argumentów „zapraszających” było to, że jego bracia nie wrócili jeszcze od Andersa, więc jeżeli on zdeklaruje się po właściwej stronie to będzie to lepiej i dla niego i ewentualnie dla jego braci, których zresztą powinien namówić do powrotu. Na liście Wildsteina w każdym razie figurują tylko nazwiska Katarzyny i Władysława, które mają teczki w IPN, jako osoby pozostające w kręgu zainteresowania służb. Nie ma tam ani Arkadego, ani jego braci od Andersa. To teraz może kilka słów o dalszych losach Leona i Teofila.

Relacja Władysława Deglera:
„27 sierpnia 1939 Leon wyjechał służbowo do fabryki zapałek w Pińsku i tam zastała go wojna. W październiku lub listopadzie przyszła od niego wiadomość, że nadal pracuje w fabryce. Następna wiadomość nadeszła dopiero w lutym 1945. Okazało się, że Leon został 22 marca 1940 aresztowany przez NKW D i „jako element społecznie niebezpieczny” skazany przez kolegium specjalne przy NKW D na osiem lat pobytu w obozie karnym w Koniecgorie nad rzeką Dźwiną, 300 kilometrów na południe od Archangielska. Pracował tam przy wyrębie lasu. Wkrótce Leon został ponownie aresztowany i skazany „jako wróg ludu” na karę śmierci. Przypuszczalnie władze obozu doszukały się wcześniejszego życiorysu Leona i dlatego wydały na niego wyrok, który szczęśliwie nie został wykonany, ponieważ gen. Władysław Sikorski podpisał układ ze Stalinem (grudzień 1941). W jego następstwie przebywający w obozie Polacy usłyszeli, że „nie są już wrogami ludu, lecz sojusznikami” i że mają się udać do Archangielska, a dalej do Buzułuku w Kazachstanie, gdzie jest formowana armia gen. Andersa, polska armia. Władze obozu nie zapewniły pełnego transportu „sojuszników” do Archangielska, zwalniano jedynie pojedynczo lub po dwie osoby, zmuszając je do przebycia pieszo 300 kilometrów przy 30-stopniowym mrozie. Leon wyszedł z obozu z kolegą 25 grudnia 1941 roku, niestety, jego towarzysz nie dotarł na miejsce. Leona od zamarznięcia uratowała napotkana chałupa, której światła zobaczył w nocy. Po dotarciu do Archangielska i parotygodniowej rekonwalescencji, 28 stycznia 1942 Leon przyjechał do Buzułuku. Jako oficera piechoty przydzielono go w lipcu 1942­ 7 Dywizji Piechoty stacjonującej w Kermine (Uzbekistan).

We wrześniu 1939 roku Teofil został zmobilizowany, jego jednostka wojskowa stacjonowała na Wołyniu, tam też dostał się do niewoli. Po podpisaniu układu Sikorski - Stalin polscy żołnierze zostali zwolnieni. Teofil zgłosił się do armii Władysława Andersa, jako saper został skierowany do takiegoż pułku, który stacjonował kilkaset kilometrów na wschód od Kermine, gdzie był Leon. Bracia o swych losach wiedzieli, ponieważ kontaktowali się z ojcem, który w tym czasie mieszkał w Brańsku. Wiadomość o tworzeniu przez gen. Andersa polskiej armii spowodowała masowe zgłaszanie się byłych żołnierzy, funkcjonariuszy policji, Korpusu Ochrony Pogranicza i innych, często z rodzinami, co stanowiło duży problem, ponieważ władze radzieckie przydzielały racje żywnościowe jedynie dla wojska. By ukrócić częste przypadki dokarmiania przez żołnierzy swych rodzin mieszkających w pobliskich kołchozach, na żądanie władz radzieckich polskie dowództwo wydało rozkaz grożący sądem wojskowym i skazującym wyrokiem. Był przypadek, że za kradzież garnka śmietany żołnierz został skazany na karę śmierci i wyrok wykonano. W miarę wzrostu liczebności polskiej armii następowało ochłodzenie stosunków z władzami radzieckimi. Przy pomocy władz brytyjskich, argumentujących, że roponośne zagłębie na Bliskim Wschodzie jest zagrożone (Niemcy już atakowali Kaukaz), gen. Anders zaproponował skierowanie tam Polaków. Z oporami, jednak Stalin zgodził się na ewakuację armii Andersa co nastąpiło od 9 sierpnia do 1 września 1942, przez Morze Kaspijskie do portu Pahlevi w Iranie. Następnie oddziały wojska zostały przeniesione na pustynne tereny Iraku i rozmieszczone tam w obozach pod namiotami. Pociąg wiozący polskich żołnierzy do jednego z portów na wschodnim brzegu Morza Kaspijskiego zatrzymał się na stacji kolejowej, na której stał pociąg wiozący na wschód ewakuowanych mieszkańców Moskwy. Z tego pociągu wysiadła siostra Leona i Teofila (Waleria Leduchowska) i z czajnikiem szła po wrzątek (kipiatok). Zauważywszy polskich żołnierzy spytała, czy nie znają Leona i Teofila Deglerów? Usłyszała odpowiedź, że Leona nie znają, ale Teofil jest w tamtym wagonie. W ten przypadkowy sposób po ponad dwudziestu latach siostra spotkała brata."

Relacja Janusza Deglera:
 „Dramatyzm losu sprawił, że we wrześniu 1939 (Teofil) musiał wrócić tam, skąd udało mu się przed dwudziestu laty wydostać. Pod Równem został wzięty do niewoli radzieckiej i trafił do obozu w Szepietówce. Obóz w Szepietówce polscy jeńcy opuścili po podpisaniu układu Sikorski-Majski w sierpniu 1941 roku. Dotarł do Buzułuku, gdzie gen Anders organizował armię polską. Ojciec z trudem zdążył na jej ewakuację do Iranu. Po drodze udało mu się po niemal 20 latach zobaczyć ojca, po raz ostatni w życiu. Wiedział, że mieszka wraz z trzema córkami w małym siole w Kazachstanie, kilka kilometrów od kolei, którą jechało się nad Morze Czarne. Miał trzy godziny, żeby obrócić w dwie strony, inaczej pociąg odjechałby bez niego. Za tuszonkę, mięsną konserwę, kupił rower, dojechał nim do rodziny, ale kiedy ruszył z powrotem, rower się zepsuł, wracał więc biegiem i dosłownie w ostatniej chwili zdążył na statek do Iranu. W sierpniu 1942 wraz ze swoją jednostką został ewakuowany do Iranu, potem do Iraku i Palestyny. Po utworzeniu II Korpusu pracował jako księgowy w jego sztabie (w Egipcie).

Z armią Andersa ojciec przeszedł jej cały szlak do Egiptu i na tej trasie odnalazł starszego brata, Leona, który w 1939 roku budował fabrykę zapałek w Pińsku. Kiedy weszli Rosjanie, rozkazali mu dokończenie budowy. Stryj dotrzymał terminu. Odbyło się uroczyste otwarcie, dostał gratulacje, a o 6 rano przyszli po niego i aresztowali pod zarzutem szpiegostwa. Torturowany, przesłuchiwany przez wiele godzin, trzymany po szyję w zamarzającej gnojówce, został skazany na dziesięć lat łagru w Archangielsku, skąd udało mu się wydostać po amnestii przewidzianej w układzie Sikorski-Majski. Podobnie jak mój ojciec zdążył na ewakuację armii Andersa. W Palestynie prowadził kursy dla motocyklistów, nie wiedząc, że jego brat stacjonuje w sąsiednim obozie. Kiedyś kolega ojca przechodził koło namiotu, w którym odbywały się wykłady, usłyszał głos Leona, łudząco przypominający głos taty, i zapytał: „Czy zna pan Teofila Deglera?”. Usłyszał: „To mój brat”. Leon walczył pod Monte Cassino – kierował oddziałem motocyklistów przewożących amunicję przez pas frontu pod ostrzałem Niemców.

Leon zostawił w Polsce dwóch synów, ojciec (Teofil) mnie. Po wojnie postanowili wrócić do kraju. Nie była to łatwa decyzja, straszono wywózką na Sybir. Bracia ciągnęli losy, który wróci pierwszy i powiadomi drugiego, czy powrót jest bezpieczny. Leon był tym pierwszym. Pamiętam spotkanie z nim. Jest wrzesień 1945 roku, wychodzę ze szkoły, widzę mężczyznę w angielskim mundurze, słyszę głos: „Januszku”, i rzucam mu się na szyję. Myślał, że go uduszę z radości, a ja byłem przekonany, że to mój ojciec.

Koniec wojny postawił żołnierzy polskich przed trudnym wyborem: wracać do kraju czy zostać na Zachodzie. Ojciec nie przyjął kuszącej propozycji wyjazdu do Australii i postanowił wracać do Polski, W kwietniu 1947 dopłynął statkiem z Glasgow do Gdyni, a stamtąd przyjechał do Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie mieszkaliśmy z matką od lipca 1945 r, Wkrótce przenieśliśmy się do Wrocławia, gdzie Ojciec otrzymał pracę w rozgłośni Polskiego Radia, otwartej przed kilkoma miesiącami. Zorganizował cały dział finansowy, pełniąc funkcję głównego księgowego. Przez wiele lat uczył młodych ludzi podstaw księgowości na różnych kursach ekonomicznych. Odrzucił kilka propozycji przeniesienia się do Warszawy. Wrocławiowi, który go urzekł i gdzie po latach tułaczki wojennej znalazł swój dom, pozostał wierny do końca życia.”

Relacja Katarzyny Degler:
 „Chyba po dwóch tygodniach od wejścia do Błonia rosyjskiego wojska dostałam wiadomość, że u jednego gospodarza we wsi Kopytów, chyba pięć kilometrów od fabryki, jest rosyjski oficer Leduchowicz i ma wiadomość o moim mężu. Wiedziałam, że starsza siostra męża, mieszkająca w Moskwie, wyszła za Leduchowicza. Naturalnie razem z synami poszliśmy do Kopytowa. Wyszedł do nas młody oficer w białym kożuchu i walonkach 1 powiedział mi, że spotkał męża w moskiewskim metrze i jakoś dogadali się, że on jedzie do Polski, a wówczas mąż dał mu adres i prosił o odnalezienie żony i przekazanie informacji. Podziękowałam mu za te informacje o mężu i powiedziałam do niego, że siostra mojego męża Weronika wyszła za mąż za Leduchowicza i jeżeli to jest pana matka, to ja jestem pana ciotką, a ci moi synowie są pana kuzynami. Nic na te słowa nie powiedział. Po latach okazało się, że to było tak, jak powiedziałam, a on po prostu bał się to potwierdzić. Także spotkanie w metrze było wymyślone. Informacja o mężu była prawdziwa, ale przekazana przez jego matkę, która miała wiadomość od swojego brata a mojego męża.”

Relacja Władysława Deglera:
 „Bracia wiedzieli, że obaj są w Iraku, ale nie znali lokalizacji swoich oddziałów. Pewnego dnia Leon był w namiocie z innymi oficerami, kiedy usłyszeli wołanie: „Pukam! Pukam!” - co było normalne, bo w brezent namiotu nie można było pukać. Na zaproszenie wszedł do namiotu młody podchorąży i spytał, który z panów oficerów nazywa się Leon Degler, po czym podał Leonowi lokalizację jednostki saperskiej Teofila. Zaskoczony Leon podziękował, pytając, skąd wiedział, że on jest tutaj? „Tego, panie poruczniku, nie wiedziałem, ale przechodząc koło namiotu usłyszałem śmiech, taki jak Teofila, a wiedziałem, że ma on brata Leona i że nie zna miejsca postoju jego jednostki”. W tak niecodzienny sposób bracia nawiązali ze sobą kontakt. W tym czasie na terenie Egiptu, Syrii i Palestyny przebywały polskie oddziały wycofane spod Tobruku i walk o El Ghazalę. Nastąpiło rozformowanie starych jednostek i powołanie nowych. W następstwie tych decyzji oddział ojca został przegrupowany na teren obecnego Egiptu i Palestyny, które w tamtym czasie stanowiły protektorat brytyjski. W latach 1944-1945 ojciec był oficerem Samochodowej Bazy Remontowej II Korpusu Polskiej Armii na Bliskim Wschodzie i we Włoszech, a do jego zajęć należało, między innymi, szkolenie motocyklistów. W lipcu 1945 zgłosił chęć powrotu do Polski, a w sierpniu został komendantem obozu koło Neapolu, skupiającym żołnierzy wracających do kraju, do którego powrócił w pierwszych dniach grudnia 1945."

Relacja Katarzyny Degler:
 „Mąż wrócił w pierwszych dniach grudnia 1945, transportem kolejowym z Włoch, z oddziałem trzystu żołnierzy. Po demobilizacji oddziału w Koźlu mąż spotkał się z synem Władkiem w Gliwicach i obydwaj przyjechali 10 grudnia zupełnie niespodziewanie do Błonia. Radość była wielka. Trudno było mi w to uwierzyć i cały czas myślałam, że to sen. Od stycznia 1946 mąż przystąpił do pracy i uruchamiał produkcję zapałek w Bystrzycy na Dolnym Śląsku, a następnie w Sianowie na Pomorzu. Przez parę miesięcy mąż pracował w zarządzie przemysłu zapałczanego w Krakowie, a później w Warszawie, na Mokotowie przy ulicy Kieleckiej. W dniu 25 września przeprowadziliśmy się z Błonia do Warszawy i zamieszkaliśmy przy ulicy Madalińskiego. W ten sposób zakończyły się moje kontakty z Fabryką Zapałek w Błoniu, w której mieszkałam od roku 1925.”

Relacja Janusza Deglera:
"Żołnierze, którzy zadeklarowali chęć powrotu do Polski, byli internowani w Glasgow, skąd ojciec miał wyruszyć jesienią 1946 roku. Przychodziły listy – mam ich kilkadziesiąt. Termin przesunięto jednak na styczeń 1947 roku, ale po raz kolejny wyjazd odwołano. „Kochany i najdroższy mój Januszku, przykro jest bardzo tatusiowi z niedotrzymanej obietnicy” – pisał do mnie. Zima była bardzo surowa, porty pozamarzały, ruch statków wstrzymano, do Bornholmu przez Bałtyk można było przejść po lodzie. Nie było światła, wodę wiozłem sankami z rzeki i ręce tak mi przemarzały, że gdyby nie ludowe metody babci, skończyłoby się chyba amputacją palców. „Długo czekać na powrót tatusia nie będziesz, zniknie zima i stopnieją lody, a tatuś przypłynie do swojego syneczka” – czytałem w kolejnym liście. Nie widział mnie już wtedy ósmy rok. W kwietniu 1947 roku byłem ze szkolną wycieczką w lesie. Po powrocie w korytarzu zobaczyłem wielkie wojskowe worki. Skokami pokonałem schody. Powitanie było krótkie. Ojciec założył mi na rękę angielski zegarek, obiecany prezent."

Takie to były historie, które opowiadano w latach 50-tych na imieninach Babci i Dziadka. Było ich więcej i teraz, po latach, usiłuję je sobie przypomnieć i skonfrontować z dostępnymi danymi. Myślę, że historia rodziny Deglerów w pierwszej połowie XX wieku warta jest przypomnienia. Ta historia wtedy się jeszcze nie skończyła i trwa nadal, ale o tym niech już opowiadają inni.

W tekście wykorzystałem materiały z publikacji:
Władysław Degler, W Fabryce zapałek w Błoniu, rozdział Deglerowie.
Archiwum Historii Mówionej:
https://relacjebiograficzne.pl/demo/audio/279-wladyslaw-degler
Janusz Degler, Z rodzinnego albumu, mój Ojciec. Spotkajmy się we Wrocławiu, nr. 1/2002.
Trybuna Ludu, dodatek częstochowski
"Wysokie Obcasy Extra" nr 4 (95)/2020:
https://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/7,152731,25885643,janusz-degler-mama-odnotowywala-za-pomoca-krzyzykow-i-minusow.html?token=MLg1V6O5VyIEInZplTGNx2SfwK3CiVwiWqpypLLWGAonqA8_tGWO-W73JMb8Nfxh
Prof. Janusz Degler – literaturoznawca, teatrolog, witkacolog, absolwent i wieloletni wykładowca Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu. Przewodniczący komitetu redakcyjnego wydania krytycznego „Dzieł zebranych” Stanisława Ignacego Witkiewicza, które ukazały się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego
https://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Degler
Walik Degler:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Waleriusz_Arkadiusz_Degler
Władysław Degler:
https://relacjebiograficzne.pl/demo/audio/279-wladyslaw-degler

Zobacz galerię zdjęć:

Marcyanna Zawadzka, Katarzyna Degler, Leon Degler
Marcyanna Zawadzka, Katarzyna Degler, Leon Degler Walik Degler Dedykacja Walika Walik w Trybunie Ludu
Deglerowie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura