W jednej z wersji tzw. Dekalogu Turysty stoi jak byk: "Nigdy nie należy udawać się na samotną wędrówkę" . Nie ukrywam, że jest to jedyna z tych zasad, które łamię permanentnie, w dodatku czerpiąc z tego
ogromną frajdę.
Zaczęło dwa i pół roku temu. Gdy kolejny już raz tzw. stała ekipa nawaliła zostawiając mnie na lodzie, stwierdziłem, że mam ich gdzieś. Na pierwszy ogień poszły Karkonosze. Po dosyć śnieżnej zimie pod koniec kwietnia leżało jeszcze sporo śniegu. Doszedłem na Okraj by następnego dnia wstać o 5 i ruszyć na podbój grzbietówki. Na Śnieżce byłem po 7 rano pierwszym turystą. Nie wiem czy szedłem szybko czy wolno, bo nie miałem do kogo porównać - o tej porze roku turystów było jak na lekarstwo, a najwięcej spotkanych ludzi miało na nogach biegówki.
Następne były Tatry - pomimo sierpnia i słonecznej pogody udawało mi się przez pół dnia nikogo nie spotykać idąc Liptowską Granią. Oczywiście jedynym na to sposobem było wstawanie przed 6... Innym razem miałem serce w gardle schodząc z ciężkim plecakiem z Koziej Przełęczy do Doliny 5 Stawów...
Kiedy jesteś w górach sam, nikt nie marudzi gdy chcesz wstać o 6, ani nie zrywa z łóżka gdy chcesz się wyspać. Możesz robić tyle zdjęć ile dusza zapragnie nie słysząc z przodu "to se pstrykaj, my idziemy". Możesz zatrzymać się w każdym miejscu, które wyda ci się ładne i godzinę poleżeć w trawie. Możesz... robić co chcesz*. A kiedy masz tego dosyć i potrzebujesz towarzystwa zawsze znajdzie się mniej lub bardziej przypadkowy towarzysz w postaci sąsiada ze schroniskowego pokoju czy kolegi z dawnej klasy, który akurat przyjechał w Tatry...
*Byle z głową :)
Blog o podróżach. Dawniej moich, teraz naszych. Zapraszamy na nasz fb po więcej zdjęć. www.facebook.com/NosiNasBardzo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura