Michał Gąsior Michał Gąsior
68
BLOG

Teleturniej dla Sikorskiego!

Michał Gąsior Michał Gąsior Polityka Obserwuj notkę 1

Choć przed chwilą zakończone przedstawienie PO nie nosi znamion debaty, jednak zasługuje na relatywnie wysoką ocenę.

Oglądając kilka pierwszych minut spotkania Radka Sikorskiego z Bronisławem Komorowskim przyszła mi do głowy myśl, że równie dobrze obaj kandydaci mogliby odpowiadać na pytania z dźwiękoszczelnych kabin, przez które nie dobiegałyby potoki słów wychodzące z ust rywala. Rzeczywiście prawda jest taka, że kandydaci nie mieli możliwości konfrontowania swoich poglądów, a przecież debata z samej definicji jest dyskusją, w której roztrząsa się ważne problemy. Tym czasem Sikorski i Komorowski zostali zamknięci w krępującą formę, która nie pozwalała na coś więcej niż tylko drobne uszczypliwości z Palikotem i Giertychem w tle. Nie było miejsca na krytykę rywala, na wycieczki ad personam.

W mojej ocenie tę pseudo debatę wygrał jednak Sikorski. Na gruncie językowym zdecydowanie zdeklasował przeciwnika. Marszałek Komorowski wypowiadał się swobodnie, gestykulując i używając prostych sformułowań. Radek wrzucił kilka bon motów, mówił uważnie i bardzo wyraźnie, co sprawiało wrażenie, że jest konkretny i świetnie przygotowany merytorycznie. Mam również wrażenie, że przynajmniej na te kilkadziesiąt minut obaj panowie zamienili się rolami. To raczej Komorowski wytykał błędy i wady obecnej prezydentury, Sikorski zaś nauczony przykrym doświadczeniem z początku kampanii zachował dystans, przynajmniej w tej kwestii.

Mimo tego, że sama forma pozostawia wiele do życzenia i całe prawybory są tylko marną, ułomną namiastką przedwyborczego show wujków z Ameryki, jednak debata niesie za sobą pewną wartość dodaną. Choć w wielu kwestiach poglądy Sikorskiego i Komorowskiego są wręcz identyczne, pytania zadawane przez prowadzących pozwoliły na wyrobienie sobie poglądu i obrazu prezydentury, jaką zarysowali obaj kandydaci. Potwierdził się dychotomiczny podział na dwie różne wizje, krajową i eksportową. Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności myślę jednak, że wybór sprowadza się tak naprawdę do wyboru między Pepsi i Coca-Colą.

 

Gombrowiczowska wizja debaty:

Przeciwnicy stanęli naprzeciwko siebie i oddali serię min kolejnych, przy czym na każdą budującą i piękną minę Komorowskiego, Sikorski odpowie brzydką i szpetną kontrminą. Miny, jak najbardziej osobiste, swoiste i wsobne, jak najbardziej raniące i miażdżące, stosowane mają być bez tłumika aż do skutku.

 

Wnet zawył Nowak: Możecie zaczynać!


I właśnie gdy to mówił, że „mogą zaczynać”, właśnie gdy powiedział, że „zaczynać mogą”, rzeczywistość przekroczyła swe ostatnie granice, nieistotność skulminowała się w koszmar, a zdarzenie z nieprawdziwego zdarzenia stało się zupełnym snem. Frazes przeistoczył się w grymas, a grymas pusty, czczy, próżny i jałowy złapał i nie puszczał. Nie byłoby dziwne gdyby Sikorski i Komorowski ujęli twarze w ręce i cisnęli na siebie. Nic już nie mogło być dziwne.

 Wtem już Bronek wystawił twarz i odwalił pierwszą minę tak gwałtownie, że i moja twarz skręciła się jak gutaperka. Mianowicie zamrugał jak ktoś, kto wychodzi na światło z ciemności, rozejrzał się na prawo i lewo z nabożnym zdumieniem, zaszeleścił wąsem, zamrugał gałkami ocznymi, wystrzelił nimi w górę, wybałuszył, otworzył usta, krzyknął z cicha, coś tam dojrzał na suficie, przybrał wyraz zachwycenia i trwał w nim, w upojeniu i w natchnieniu, po czym przyłożył rękę do serca i westchnął.

 

Sikorski skurczył się, skulił i uderzył w niego z dołu następująco, przedrzeźniającą, druzgocącą kontrminą. Także przewracał, także podniósł, wybałuszył, także rozdziawił w stanie cielęcego zachwycenia i obracał w kółko tak spreparowaną twarz, póki do jadaczki nie wpadła mu Mucha, wtenczas zjadł ją. Bronek nie zwracał na to uwagi, zupełnie jakby pantomima Radka nie istniała (miał bowiem tę wyższość, że dla zasad czynił, nie dla siebie), lecz wybuchnął płaczem gorszyn, żarliwym i szlochał osiągając w ten sposób szczyt pokajania, objawienia i wzruszenia. Radek też zaszlochał i szlochał tak długo i obficie, póki z nosa nie pojawiła mu się młodzieńcza i fikuśna kapka, wówczas strząsł ją do spluwaczki osiągając w ten sposób szczyt obrzydliwości.

 

To zuchwałe bluźnierstwo przeciw największym uczuciom wyprowadziło jednak Bronka z równowagi, nie wytrzymał, mimo woli dostrzegł i z tej irytacji, na marginesie szlochów, spiorunował śmiałka wściekłym spojrzeniem. Nieostrożny! Radek tylko na to czekał! Momentalnie wyszczerzył i wypiął gębę tak obmierzle, że tamten, ugodzon do żywego, syknął.

 

Bronek powoli się wycofał, doprowadził do porządku rysy i z powrotem wystrzelił wzrokiem w górę, a co więcej, wysunął nogę jedną naprzód, zwichrzył wąsa i trwał tak samowystarczalnie, z zasadami i ideałami, po czym podniósł rękę i nieoczekiwanie wystawił palec wskazujący wzwyż. Co za cios!

 

Radek niczym dziki zwierz jakiś natychmiast wystawił ten sam palec i napluł na niego, podłubał nim w nosie, drapał się nim, spotwarzał jak mógł, jak umiał, bronił się atakując, atakując bronił się. Palec Bronka ciągle, niezwyciężno, trwał na wysokościach. Radek gryzł swój palec, wiercił nim w zębach – robił wszystko, co w mocy ludzkiej, żeby go zohydzić. Niestety, niestety, nieubłagany zwyciężony palec nie ustępował. – Zwycięstwo! – zakrzyknął Palikot.


Sikorski wyglądał okropnie. Charczał, toczył pianę z pyska, złapał się za palec i ciągnął, chcąc go wyrwać, wyrwać z korzeniem, odrzucić, zniszczyć tę wspólność z Bronkiem, odzyskać niezależność!

 

Na podstawie "Ferdydurke" Gombrowicza.

michalgasior1@gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka