Określając Grzegorza Schetynę platformerskim „numerem dwa” Donald Tusk dał marszałkowi podstawę do nadziei na przywództwo w partii.
Dużym zaskoczeniem okazała się ostatnia konferencja prasowa Donalda Tuska, na której premier zapytany o plany polityczne na najbliższe lata zadeklarował, że obecna kadencja na stanowisku szefa partii będzie jego ostatnią. „Zakładam, że rzeczywiście to jest moja ostatnia kadencja” – stwierdził, wywołując niemałe zdziwienie nie tylko żurnalistów, ale także współpracowników i członków PO. Należy jednak zauważyć, że to dopiero luźna myśl, być może rzucona jako rzeczywisty zarys planu narodzonego w głowie premiera, ale mimo wszystko bardziej prawdopodobny jest inna motywacja. Tusk nakreślając termin partyjnego „zejścia” sonduje ambicje i zamiary partyjnych współtowarzyszy, których aspiracje sięgają nieco wyżej aniżeli szeregowych członków partii.
No dobrze, a gdyby jednak swobodne założenie przekształciło się w prawdziwą decyzję? A gdyby Donald Tusk za cztery lata rzeczywiście porzucił przywództwo w Platformie? Rozpatrując taki scenariusz na pierwszy plan wysuwa się pytanie o następcę. Polityka, który po 12 latach sprawnej monowładzy Tuska w PO potrafiłby okiełznać prawie 50-tysięczną armię indywidualistów o różnych oczekiwaniach i interesach.
Dziś nie jest tajemnicą, że Tusk robi wszystko, by ograniczyć ekspansję partyjnych wpływów Grzegorza Schetyny. Nie trudno też dojść do wniosku, że ambicje Schetyny wyrastają ponad stanowiska sekretarza generalnego partii i marszałka sejmu. Dopóki Schetyna będzie obsikiwał żelazny teren Tuska na nic więcej nie może jednak liczyć. Smycz jest za krótka. Jeśli premier i szef partii za kilka lat przerzuci się na obsikiwanie innych (być może europejskich gruntów) - trzymając się psiej nomenklatury – panem i władcą partyjnej sfory może być tylko obecny marszałek sejmu.
Niemożliwe? Nawet Tusk zdaje sobie z tego sprawę. Więcej, być może uznaje taki scenariusz za konieczność. - Nikt w Platformie nie ma, jak sądzę, wątpliwości, że Grzegorz Schetyna jest postacią numer 2 w Platformie – podkreślił premier na wspomnianej konferencji. Dał więc wyraźnie do zrozumienia, że kiedy zabraknie numeru 1 przywództwo obejmie nie numer 3 albo 50, ale właśnie 2, naturalny sukcesor.
Inne tematy w dziale Polityka