Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów
34
BLOG

Co z tym Traktatem Lizbońskim

Michał Malicki Wilanów Michał Malicki Wilanów Polityka Obserwuj notkę 1

     Kolosalny sukces! Lud irlandzki zablokował pracowicie konstruowany całymi latami traktat, który miał nadać Unii Europejskiej elementarną sprawność polityczną. Pewna, niewielka grupa Irlandczyków zadecydowała, że ma być tak, jak teraz. Ich zdaniem Unia ma zachować sprawność wieloryba wyrzuconego na plażę. Praktyczny popis demokracji referendalnej wzbogaconej o zasadę liberum veto. Co myśli reszta Europy, dla irlandzkich miłośników warcholskiej swobody jest, rzecz jasna, nieważne.

 
    Chociaż, z drugiej strony, ten lud irlandzki ma rację. Obłowili się jak nikt. Byli krainą biedy i bezrobocia, a teraz są w gospodarczej ścisłej czołówce światowej. Teraz trzeba by pomagać innym. Przypomnijmy sobie starą ludową mądrość: „ jak dają - bierz, jak biorą - krzycz”.
 
    Na Kremlu strzelają szampany. Został wykonany porządny kawał porządnej roboty. Sowiecka agentura ma zagwarantowane wczasy na Seszelach na koszt firmy i podwójną kwartalną premię. Ale to oczywiście jeszcze nie jest koniec roboty. To na razie tylko europejski kryzys. To tylko paraliż decyzyjny, ale to krok dobrym kierunku. Na rozkład Unii trzeba jeszcze trochę poczekać. Przed agenturą jeszcze kupa roboty. Teraz trzeba będzie sporo gadać o interesie narodowym, godności, suwerenności i takich różnych rzeczach.
 
    Celem jest rozwalenie Unii i od dzisiaj powinno już pójść z górki. Ukraina już prawie nasza, a po dalszym osłabieniu spoistości Europy być może (tfu… żeby nie zapeszyć) uda się wyłuskać tych cwanych Polaczków. A jak już ich wyłuskamy, to będzie się można z nimi porachować za wszystkie krzywdy wyrządzone Świętej Matuszce Rosji. Pan Putin już tam doprowadzi ich do prawdziwej kultury. Rosja ma na takich łobuzów wypracowane sposoby.
 
    No, ale to jeszcze przed nami. Dzisiaj trzeba gorąco podziękować Irlandczykom. A tak na marginesie, czy taka na przykład Polska miałaby konstytucję, gdyby każdy powiat urządzał w tej sprawie osobne referendum?   
 
    Stacje telewizyjne i gazety relacjonowały wypowiedzi uczestników irlandzkiego referendum. Szczególnie ciekawe były wypowiedzi tych, którzy głosowali przeciwko traktatowi. Spróbujmy uporządkować ich argumenty:
 
    1. Biurokracja europejska nie prowadzi dialogu z narodami i nie konsultuje swoich projektów z prostym ludem. Zwykli ludzie nie rozumieją tych projektów.
 
    2. Prawie nikt nie przeczytał, a ci co próbowali przeczytać, nie zrozumieli traktatu przedstawionego do głosowania.
 
    3. Rządzi elita w Brukseli złożona biurokratów i polityków, na którą ludy i narody nie mają wpływu. Jest za mało demokracji bezpośredniej, w której wola ludu mogłaby być wyrażana poprzez referenda.
 
    4. Biurokraci i politycy w Brukseli dążą do koncentracji władzy, kosztem suwerenności państw narodowych.
 
    Na pierwszy rzut oka argumentacja sensowna. Tak po prostu jest. Tyle tylko, że tak jest w każdej politycznej organizacji. Na przykład w Państwie Polskim.
 
    Czy biurokracja warszawska pyta nas o zdanie? Jak nie zastrajkujemy i nie narobimy draki, to nikt się nami nie zainteresuje. Bardzo często się zdarza, że „oni” wymyślają przepisy błędne lub zgoła głupie, a potem każą nam się do nich stosować.
 
    My oczywiście nie czytamy tych (jak „oni” to nazywają) „aktów prawnych”. Nawet nie należy pytać, ilu Polaków przeczytało kodeksy cywilny i karny, według których sędziowie ich sądzą. Nie należy także pytać, ilu Polaków przeczytało Konstytucję, którą przyjęliśmy w drodze referendum. Na szczęście nikt nie wpadł na pomysł serii referendów powiatowych.
 
    A ta cała suwerenność to są po prostu kpiny. Jakaś tam warszawska elitka szarogęsi się wszędzie i zmusza nas do posłuchu. A spróbuj się tylko trochę im postawić! Mają na nas policję, sądy, administrację i różne takie. Za nic mają nas Ślązaków, Kaszubów, Mazowszan, Podlasian (niepotrzebne skreślić, potrzebne dopisać). Nie mamy żadnej suwerenności. No i jeszcze potrafią powiedzieć, że suwerenność nam się nie należy, bo nie jesteśmy narodami. Nie pozwalają nawet zakładać narodowych stowarzyszeń (Śląsk i Kaszuby). Rządzi nami banda warszawskich uzurpatorów, a my musimy znosić to przeklęte jarzmo w milczeniu.
 
    Dlaczego taka – za przeproszeniem – Irlandia może być suwerenna, a Śląsk albo Podhale nie może? U nas w Nowym Targu mamy wszystko, czego nam potrzeba. Nie chcemy, żeby jakieś podejrzane typy z jakiejś tam Warszawy czy innej Brukseli wtrącały się w nie swoje sprawy i pouczały nas, jak mamy żyć.  
 
      Na świat należy patrzeć z ufnością i optymistycznie. To pechowe irlandzkie referendum ma jednak także zalety. Może stać się przyczyną bardzo interesującej dyskusji ideologicznej między dwoma nurtami systemów demokratycznych. Chodzi o stary dyskurs pomiędzy zwolennikami demokracji bezpośredniej (referendalnej) a zwolennikami demokracji pośredniej, przedstawicielskiej (parlamentarnej).
 
    Zainteresowanym radzę zacząć od przypomnienia dawno przestudiowanych klasyków. Szczególnie pomocni będą: Gustave Le Bon „Psychologia tłumu”, Jose Ortega y Gasset „Bunt mas” oraz Charles Alexis de Tocqueville „Demokracja amerykańska”. Bez tej lektury będziemy zdani niestety na intuicję, a to nie jest dobry doradca.
 
    Zarówno teoria jak doświadczenie uczą nas, że nie było, nie ma i pewnie nie będzie idealnych systemów politycznych ani idealnych aktów konstytucyjnych. Mogą być tylko trochę lepsze albo trochę gorsze (pomijam tu przypadki, że mogą być całkiem do niczego).
 
    Demokracja przedstawicielska ma tendencję do tworzenia biurokratyczno - politycznych elit. Często władza odrywa się od mas ludowych, co prowadzi do wzajemnego braku zrozumienia. Na szczęście ten brak bezpośredniej więzi władzy z narodem łagodzi wolna prasa, która przynajmniej umożliwia ( jak zechce ) elementarny dialog. Władza musi być także świadoma, że nie może całkiem lekceważyć narodu, bo ten naród to elektorat, który może tę władzę wymienić (to jednak demokracja).
 
    Klasycy politologii zalecają daleko posuniętą ostrożność przy eksperymentowaniu z demokracją bezpośrednią. Niestety zastrzeżenia teoretyków były często lekceważone, ponieważ porywający widok eklezji (ludowego wiecu) zgromadzonej na agorze daje niezapomniane przeżycie jedności i potęgi.
 
    Wady takiego ludowego wiecu są widoczne dopiero po chwili zastanowienia, kiedy entuzjazm już trochę opadnie.
 
    Przede wszystkim należy zdawać sobie sprawę, że taki tłum jest zgromadzeniem anonimowych jednostek, które nie czują się w najmniejszym stopniu odpowiedzialne za podejmowane decyzje. Ważną wskazówką jest znana socjologom cecha dużych zgromadzeń, którą jest pewien sentymentalizm czyli kierowanie się chwilowym nastrojem, odruchem emocjonalnym. Na ogół widoczny jest także ogólnie niski poziom wiedzy o problemach, a co za tym idzie podatność na manipulację.
 
    Decyzje podejmowane w trybie bezpośrednio wyrażanej woli ludu są na ogół dość dalekie od racjonalności, a skutki bywają opłakane. Pojęcie „zbiorowej mądrości prostego ludu” było niestety jedynie marzeniem dawnych rewolucjonistów a nie realną cechą.
 
    W systemach demokracji bezpośredniej lud wyraża swoją wolę w formie zorganizowanego referendum (plebiscytu), ale to nie jest forma jedyna. Stosowana bywa też forma ogólnego aplauzu oraz „głosowanie nogami” przez masowy udział. Ważne, żeby było widać, jaka jest wola większości, a to jest przecież istotą demokracji. Żeby nie być gołosłownym, muszę podać przykłady ilustrujące te trzy formy wyrażania woli ludu.
 
    Lud ateński w drodze referendum skazał Sokratesa na śmierć, ponieważ ten za bardzo się mądrzył.
 
    Lud niemiecki przez aplauz zadecydował, że Żydzi i Polacy nie są ludźmi, ponieważ tamci byli jacyś tacy dziwni.
 
    Lud rosyjski nogami (w rewolucyjnych szeregach) zadecydował o pogrążeniu nas w  totalitaryzmie, bo mu się wydawało, że tak będzie lepiej.
 
    Piszę to wszystko w wiadomym celu. Chodzi o pewne ostudzenie zapału zwolenników polityki wsłuchanej w głos ludu. Na ogół jest tak, że tym ludem manipulują różne paskudne typki, których lud uwielbia. Chociaż, z drugiej strony patrząc, można znaleźć przykłady, gdy lud wykazywał zdrowy rozsądek i trzeźwą ocenę sytuacji. Nie zawsze zachowywał się jak małpa z brzytwą. W każdym razie na pewno nie należy ludu straszyć, że mu się każe czytać jakiś nudny traktat – pięćset stron napisanych prawniczym żargonem. To byłoby znęcanie się psychiczne.
 
    Najłatwiej będzie przekonać szarego człowieka do idei integracji europejskiej poprzez praktyczny przykład. Wprowadźmy Traktat Lizboński w tych krajach, które zechcą i pokażmy, jak to działa. Teoretyzowanie może trwać do końca świata. Jeżeli reforma zda egzamin praktyczny, to inni się przyłączą. Rozwalić jest zawsze o wiele łatwiej/
 
    W dawnych czasach triumfujący komunizm miał wielu zwolenników wśród zachodniej inteligencji. Gorąco popierali ideę wyzwolenia proletariatu z okowów kapitalizmu oraz imperializmu. To poparcie często wyrażało się w szpiegowaniu na rzecz Moskwy. Tę darmową agenturę sowieccy przywódcy nazywali „pożytecznymi idiotami”.
 
    Dzisiaj ten promoskiewski „pożyteczny idiotyzm” wyraża się w mieszaniu ludziom w głowach i przedstawianiu jako katastrofy oraz diabelskiego spisku korzystnych przemian zachodzących w Europie. Głównymi straszakami są tu „superpaństwo” oraz „landyzacja”.
 
    Muszę was – drodzy pożyteczni agenci – szczerze pochwalić. Bardzo trafnie odgadliście intencje euroentuzjastów. Tak, budujemy supermocarstwo i na dokładkę mamy jeszcze ambicję prowadzenia polityki wschodniej tego supermocarstwa. Specjalnie piszę, że to my – Polacy, ponieważ ten cały „zachód” wcale się nie kwapi. Oni nie mają na karku postsowieckiej Rosji. Do Irlandii i Anglii sowiecka ambicja nie sięga. Oni patrzą w oczy pana Putina i widzą w tych oczach samo dobro oraz umiłowanie demokracji. To my mamy problem.
 
    Rosja usiłuje prowadzić grę polityczną z każdym z dużych europejskich państw osobno. Jeżeli jej się uda zaprzyjaźnić z kilkoma największymi, to na Polskę będzie można przestać zwracać uwagę. Polskę będzie można traktować kopniakami. Niektórym może się wydawać, że jak nasz pan Prezydent pojedzie do Moskwy i na Kremlu nagada im tam do słuchu, aż w pięty pójdzie, to oni się na pewno przestraszą. A jak się nie przestraszą?
 
    Ci sami „niektórzy” są przekonani, że za nami murem stoi wszechpotężna armia Stanów Zjednoczonych, która w razie czego pokaże tym sowieciarzom gdzie raki zimują. Nie chcę być złym prorokiem, ale gdy patrzę na chłopięcą buzię pana Baraka Obamy, nie bardzo mogę go sobie wyobrazić w stanie konfliktu z Moskwą. Dla nas supermocarstwo europejskie jest rozwiązaniem chyba jedynym. W każdym razie my, sługusi Żydów i Masonów, tak uważamy.
 
   Oczywiście od razu powstaje krzyk, że stracimy suwerenność, grozi nam niewola oraz zagłada plus deprawacja moralna.
 
   Szanowni miłośnicy suwerenności! Kuba ma suwerenność, a Kalifornia nie ma suwerenności. Gdzie jest lepiej?
 
    Suwerenność nie ma nic wspólnego z dobrobytem, szczęściem i wolnością. Suwerenność oznacza, że władza państwowa może robić co chce i jak chce bez żadnej kontroli. Jeżeli ktoś tak szaleńczo ukochał naszego premiera i ministrów, że nie może znieść myśli, że ktoś mógłby im patrzeć na ręce, to oczywiście jest jego sprawa. Ja nie mam nic przeciwko unijnej kontroli.
 
    Jeszcze trudniej dyskutuje się nad problemem samorządności regionalnej, zwanej przez złośliwców „landyzacją”. Padają argumenty, że grozi to rozpadem Ojczyzny. Przecież w Niemczech są samorządne landy i żadnego rozpadu nie ma. Niemcy jakoś znoszą ten dopust Boży i nieszczęście bez szemrania. Samorządne regiony wiążą mieszkańców z ich „małymi ojczyznami”. Są też pewną formą kontroli nad władzą państwową. Tylko, że jest to kontrola „od dołu” (a unijna „od góry”).
 
    Bardzo popularny wśród „pożytecznych idiotów” jest argument, że w tej całej Unii dominować będą Niemcy, bo są największym i najbogatszym krajem. To jest oczywista oczywistość, a jeszcze na dokładkę Traktat Lizboński daje im przewagę głosów w parlamencie nad Polską. Jest to problem, ponieważ wiadomo, że Niemcy to odwieczny…..itd.
 
    Na to znalazła się prosta i skuteczna rada. Przyjmijmy do Unii Turcję. Turcja jest jeszcze większa. Wtedy Niemcy będą pyskowali, że wszędzie panoszą się watahy Turków, a ich biedaków nikt nie szanuje.
 
    A tak na serio, jeżeli chcemy być szanowani, to nie możemy wygadywać i robić głupot, no i nieźle byłoby wykombinować czasami coś genialnego. Mark Twain kandydatom do sławy literackiej radził, aby zaczynali od napisania arcydzieła. Obecny kryzys spowodowany wetem jednego małego kraiku będzie interesującym ćwiczeniem sprawności intelektualnej europejskich przywódców. Ciekawe, czy politycy zdadzą egzamin. Tymczasowym szefem będzie teraz pan Nikolas Sarkozy. Ten facet nie wygląda na głupka ani na safandułę. Życzmy mu szczęścia. A jak by tak ktoś z naszych coś wymyślił ?
 
Michał Malicki                                                 

poglądy liberalno - konserwatywne, euroentuzjasta

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka