Tak po ludzku powinniśmy zrobić sobie przerwę.
Tak chociaż rok-dwa.
...
Mieszkamy w niewielkiej kawalerce, w pięknej okolicy - co jest kwestią sporego szczęścia albo, jak wolimy myśleć, Bożego prowadzenia. Ale z powodu nagłych zmian w ostatnim czasie będziemy musieli zaraz się wyprowadzić. Nie wiadomo gdzie, z punktu widzenia naszych możliwości, to chyba pod most. Albo do lasu.
Chciałoby się do czegoś choć trochę większego, żeby zatrzymać się na dłużej, ale zarobki Męża nie dają najmniejszych szans na kredyt - tym bardziej z dzieckiem na pokładzie - żeby kupić coś własnego ani nie pozwalają marzyć o większym metrażu w lepszym standardzie. Jak to na państwowym. Z podstawy nie da się wyżyć, a właśnie zabrali wszystkie premie i dodatki na ten i przyszły rok. Większe mieszkanie? Trzeźwo myśląc - to niemożliwe.
Ja nie jestem w stanie dorabiać zbyt dużo, staram się reperować budżet domowy udzielaniem lekcji, ale je ciągle trzeba odwoływać, przekładać, zatem dochód to bardzo niepewny. Przy małym dziecku lekcje mają taką sobie jakość - trudno mi organizować czas, żeby pomieścić więcej uczniów, planować ciekawe zajęcia, szykować interesujące materiały.
Badania i rehabilitacje Malutkiej swoje kosztują. Z własnych badań można rezygnować, ale nie z walki o rozwój dziecka.
W związku z tym nie jesteśmy w stanie radzić sobie sami, musimy ciągle prosić o pomoc, a właściwie to mimo naszej nieustannej pracy i wkładanego wysiłku w poprawę sytuacji materialnej rodzice nas w dużej części utrzymują.
Nie mamy samochodu, ani na samochód, ani na dokończenie kursu na prawko. Na to nie mamy w ogóle ani pieniędzy, ani, co chyba gorsze, czasu.
W tym wszystkim oczywiście wynikło kilka dodatkowych większych wydatków, których nie dało się przełożyć albo z nich zrezygnować.
Nie piszę tego wszystkiego, żeby się skarżyć, bo naprawdę staram się trzymać jak najdalej od takiej postawy. W dobie pandemii wszyscy mamy ciężko, chociaż chwilami zaskakuje mnie, że są tacy, którzy mają na prezenty na święta na przykład. No, ale wiele firm ostatnio musiało się zamknąć i setki ludzi są w tak samo lub bardziej rozpaczliwej sytuacji. Bo my przynajmniej mamy skąd dostać pomoc. I na co dzień niczego nam nie brakuje. A jak patrzę na choćby świat kultury, to mi samej chce się płakać, gdy uświadamiam sobie, jak bardzo ci ludzie zostali z niczym.
Ale chciałam pokazać, że my jesteśmy ludzku w najgorszej możliwej sytuacji, żeby decydować się na kolejne dziecko.
Malutka ma kilka problemów, nad którymi pracujemy. Poza tym faktycznie jest jeszcze malutka i raczej niesamodzielna. To oznacza dwoje maluchów pod opieką.
Ja miałam trochę podreperować zdrowie, popracować nad kondycją.
Chcieliśmy nie musieć znów po roku się przeprowadzać (choć to okazało się konieczne niezależnie od naszych zamiarów, no ale...).
Ileś rzeczy miało wyglądać inaczej.
...
A jednak strasznie się ucieszyliśmy, gdy się okazało, że się spodziewamy drugiego dziecka. Bo to jest nowina tak radosna, że wszystkie trudności nie mają znaczenia. Bo jak nie uda się wstawić do pokoju kołyski, to jest do dyspozycji kosz Mojżesza. Bo jak dotąd Bóg nam podrzucał kolejne mieszkanie, więc może podrzuci i teraz? Sytuacja na rynku mieszkaniowym jest dynamiczna i kto wie, może marzenie o dwóch pokojach z ogródkiem za dwa miesiące nie będzie już aż tak bezczelne?
Moje komplikacje zdrowotne i konieczność podejmowania dodatkowych wyrzeczeń w związku z nimi sprawiają, że nie jest łatwiej. Ale nie jest tak, że się nie da. I dla tego Maluszka zrobię, co trzeba.
Podwojenie wizyt lekarskich, organizowanie opieki do Małej, kiedy wszyscy są bardzo zajęci i nie ma kto pomóc, też jest bardzo trudne. I jeśli przez najbliższe dwa tygodnie nie zwariuję, to już chyba nic mnie nie ruszy. To też musi dać się zrobić.
Jest dużo pytań, wątpliwości, lęków. Czy dam radę. Codzienna opieka nad dwoma małymi łepkami to inny świat. Bardzo tego chciałam, nadal chcę, ale i tak się boję. To ponoć normalne.
I to wszystko dzieje się teraz, kiedy na ulice wychodzą rozkrzyczane kobiety, które chcą walczyć o możliwość zabijania tych maluszków.
Leżałam pod aparatem USG i zadawałam sobie pytanie: "A co, jeśli...?" Zanim lekarz obejrzał, co trzeba i udzielił informacji, wiedziałam, że nie ma mowy o zabijaniu dzieciątka. Że żadna sytuacja tego by nie usprawiedliwiła. Że chcę tego dziecka, jakie by nie było. Bo zostało mi darowane. Jest darem, ale też zadaniem. I jest najlepsze takie, jakie jest. Ja muszę zrobić tylko tyle, żeby tego nie zepsuć ;). Żeby nieodpowiedzialnym zachowaniem, złym jedzeniem nie zrobić mu krzywdy.
Mam jeszcze takie maleńkie marzenie... Żeby wirus sobie poszedł i żebym nie musiała rodzić w koronie. Byle do wiosny...
...
Po ludzku nie powinniśmy tego chcieć. Nie powinniśmy się cieszyć, raczej rozpaczać i załamywać ręce. Ale mamy mądrych rodziców, mamy ogromne wsparcie i mamy trochę rozumu oraz bardzo dużo miłości. I tym możemy się dzielić.
Mamy Boga, który jest po naszej stronie, który daje Życie i nim się potem opiekuje.
Rośnij, Maluszku i przybywaj do nas w twoim czasie. Czekamy.
Komentarze