W ten sposób dzielny rycerz Gotfryd, który wsławił się w wielu walkach i potyczkach, zamieszkał w zamku maga. Podczas pierwszych tygodni pracował razem ze starym służącym w gospodarstwie. Naprawił stare urządzenia gospodarskie, wykarczował las pod kolejne pole i zrobił wiele innych rzeczy. Dzięki niemu mocno podupadłe obejście wyglądało jak nowe. Ziemie obok zamku były naprawdę znakomite i dały wspaniałe plony. Służący, pragnąc podziękować rycerzowi za jego pomoc, zajął się wraz z nim powolnym odbudowywaniem zamku. Gotfryd co dzień spotykał się z Judytą i wraz z nią odkrywał zakamarki starego zamczyska. Razem znajdywali kolejne urządzenia potrzebujące naprawy, ustalali, jakie prace trzeba przeprowadzić od razu, które można odłożyć na później, gdzie chyli się ściana, a gdzie brakuje desek w podłodze… Wspólnymi siłami oczyścili z kurzu uzbieranego przez lata parę pomieszczeń. Trwało to bardzo długo. Rycerz zrozumiał, że sam sobie nie poradzi. Potrzeba więcej rąk do pracy, trzeba ludzi do pomocy.
Ziemie wokół zamku były zaczarowane i wszystko tam znakomicie i szybko rosło. Dzięki swej wytężonej pracy na polu Gotfryd zebrał wspaniałe plony. Wiedział, że sami – on, Judyta i rodzina służącego – nie potrzebują tyle dobra. Dlatego wyjechał z zamku, chcąc sprzedać zboże, warzywa i owoce na targu w najbliższym mieście. Dowiedział się od wnuczki maga, że miasto jest oddalone o pół dnia drogi dla pieszego. Miał nadzieję, że konno dojedzie trochę szybciej. Pożegnał się ze wszystkimi i wyruszył, obiecując, że wróci najpóźniej za parę dni.
Jechał przez las, rozkoszując się pięknem poranka. Ten dzień był bardzo podobny do tego, w którym po raz pierwszy zobaczył Judytę wśród drzew. Ptaki śpiewały radośnie, słońce świeciło, a ciepło i szczęście wypełniały rycerza od stóp do głów. Wiedział, że jeszcze dużo pracy mu zostało, ale czuł, że z dziewczyną u boku ta praca nie będzie ciężka. Odjeżdżając obejrzał się za siebie. Wszędzie wokół siebie miał zielone drzewa i krzewy, które rosły i kwitły, a za plecami, tam gdzie stał zamek maga, drzewa nie były piękne, tylko smutne. Robiły na człowieku przerażające wrażenie, odznaczając się czarną plamą na tle świeżej zieleni lasu. To miejsce było naznaczone przez złe moce. Rycerz westchnął ciężko i ruszył dalej przed siebie. Jeszcze nie wymyślił, jak wypędzić duchy z zamku i ziem do niego przylegających. Na razie robił wszystko, co mógł, naprawiał uszkodzone sprzęty i zniszczone pomieszczenia i żadne strachy mu nie przeszkadzały. Uznał to za dobry znak i postanowił nie wymyślać sobie dodatkowych zmartwień. Miał ich i tak zbyt dużo…
Tak rozmyślając dojechał do miasta. Był to właśnie dzień targowy. Na głównym placu tłoczyło się mnóstwo ludzi, sprzedających i kupujących. Było jeszcze rano, ale wśród tłumu ludzi było bardzo gorąco. Dlatego, nie zastanawiając się długo, rycerz przystanął i zdjął z konia ładunek. Rozłożył go na placu na wolnym miejscu, obok kobieciny, która wystawiła do sprzedaży gliniane naczynia. Uśmiechnął się do niej na powitanie a ona zaraz zagadała:
– Pan chyba nietutejszy?
– Skąd pani to może wiedzieć? – Spytał, trochę zaniepokojony.
– Panie, ja przecież oczy mam. Tu wszyscy swoi są, wiadomo, co kto sprzedaje i co kto kupuje, ale pan jesteś tu pierwszy raz. Wszak to ja zawsze ostatnie miejsce na targu zajmuję, za mną nikogo już nie ma. – W tym momencie spojrzała wymownie na warzywa i zboże przywiezione przez Gotfryda.
– To prawda, pierwszy raz będę sprzedawać warzywa na tym targu. Ale może mi pani wierzyć, że nie tracą one przez to niczego ze swej świeżości.
– Ja nic nie mówiłam przecież… – Kobiecina próbowała cofnąć swoje poprzednie słowa, ale miała wrażenie, że została źle zrozumiana. Rycerz spojrzał na nią w milczeniu, aż się spłoniła, a potem nie zwracał na nią uwagi, ponieważ przechodzący ludzie zaglądali często na jego stoisko. Kobiecina co chwilkę zerkała w bok, z zazdrością obserwując zainteresowanie przechodzących zbożem i innymi dobrami sprzedawanymi przez nieznajomego.
W tym samym czasie Gotfryd przyglądał się tłumowi z zaciekawieniem. Mimo wczesnej pory ludzie krzątali się, zajęci sprzedażą lub kupowaniem rozmaitych towarów. Wszędzie wokół było słychać nawoływania, pochwały sprzedawanych rzeczy. Na targu można było kupić wszystko – od stołu kuchennego po krowę lub konia. Ludzie z okolicznych wiosek co jakiś czas zbierali się na placu, by podzielić się z innymi owocami swej pracy. Tam, gdzie stały zwierzęta, unosił się charakterystyczny zapach i kłębił się kurz, który podnosił się z ziemi deptanej przez coraz to inne kopyta lub pazury. Tak, gdzie można było kupić ubrania lub ozdoby, wokół stoisk kręciło się wiele panien. Z drugiej strony przy kramach obłożonych narzędziami potrzebnymi do pracy w gospodarstwach zbierali się mężczyźni, dyskutując zawzięcie. Panowało ogromne zamieszanie, gwar i ścisk. Tłum ludzi przepływał przez alejki między kramami w jedną i drugą stronę. Tego dnia na targ przyjechała trupa teatralna, która bawiła kmieciów swymi występami, wzmagając tylko panujący wokół hałas.
Stoisko stworzone naprędce przez rycerza, mimo że położone z boku całego targu, cieszyło się niemałym zainteresowaniem. Cały zapas zboża, warzyw i owoców, który Gotfryd zabrał z gospodarstwa, rozszedł się w mgnieniu oka. Zboże, które sprzedawał, wydawało się ludziom lepsze niż ziarna innych rolników, owoce bardziej soczyste, a warzywa bardziej pachnące. Wszyscy chcieli kupować jego kartofle i jego pomidory. Po dwóch godzinach rycerz opuścił plac targowy, mając w torbach zamiast warzyw i owoców złoto, a zamiast zboża – srebro. Rycerz nie wiedział, czy się cieszyć, czy nie: obawiał się, że sprawiły to jakieś nieznane mu czary, rzucone przez maga. W każdym razie sprzedał wszystko, co miał ze sobą, a pozostało mu dużo czasu. Postanowił rozejrzeć się po mieście i zakupić za zarobione pieniądze narzędzia potrzebne do pracy przy odbudowie zamku. Chodząc ulicami miasta zobaczył wielu ludzi, którzy kryli się w zaułkach, przed ludzkimi spojrzeniami, obdarci i głodni. Wiedział, że ci ludzie nie mają co ze sobą zrobić. Podszedł do mężczyzny w sile wieku i zapytał:
– Gdzie mieszkasz?
Zapytany przez niego człowiek odpowiedział, trochę przestraszony:
– Nie mam domu, panie.
– Gdzie pracujesz?
– Nie mam pracy, panie.
– A co umiesz robić?
– Sześć lat uczyłem się na stolarza.
– Mogę ci coś zaproponować. Ja dam ci mieszkanie i jedzenie, a ty pojedziesz ze mną i będziesz robił wszystko, o co cię poproszę. Będziesz mistrzem stolarstwa w moim domu. Czy zgadzasz się na to?
Człowiek ucieszył się bardzo, ale wciąż był trochę zalękniony. Bał się, że ten rycerz, który go niespodziewanie zaczepił, tylko żartuje. Ale za jedzenie i dom był gotów zrobić wszystko.
– Oczywiście, panie.
– Ruszaj za mną.
Stolarz posłusznie wstał z ziemi i poszedł za rycerzem na koniu, nie wierząc we własne szczęście.
– Posłuchaj, stolarzu. – Mówił Gotfryd. – Potrzebuję wielu pomocników. Czy znasz ludzi dobrych w swych zawodach, którzy zechcą pojechać ze mną i pomóc mi odbudować zamek? Dla każdego w zamian te same warunki: jedzenie i dach nad głową.
– Znam wielu, panie.
– Zatem prowadź mnie do nich!
Było już mocno pod wieczór, gdy rycerz skończył chodzić po mieście ze stolarzem. Obchodzili najróżniejsze zakamarki, stare kąty, zaniedbane gospody i wszędzie znajdowali ludzi, którzy chcieli iść z rycerzem, aby pracować. Nie było wśród nich oszustów lub złodziei. Jasne spojrzenie Gotfryda prześwietlało każdego i wszyscy, którzy nie mieli czystych zamiarów, natychmiast odłączali się od towarzyszy rycerza.
Ponieważ do zamku maga było bardzo daleko, rycerz pozostał na noc w mieście. Kolejnego dnia ruszył w drogę powrotną. Wracał dłużej, ponieważ za nim szło wielu ludzi. Gotfryd nie obawiał się gniewu maga. W końcu pozwolił mu on robić wszystko, co chce, byle zamek został odnowiony i żeby mag nie musiał za to płacić! I rycerz poradził sobie z tym zadaniem znakomicie: miał już źródło regularnych dochodów w postaci obfitych plonów z gospodarstwa, a chętnych do pracy w zamku, jak się okazało, nie brakło. Zaraz kolejnego dnia rozpoczęto odbudowę. Ci, którzy nie umieli pomagać w odnawianiu zamczyska, zajęli się uprawą kolejnych pół, które powstawały na terenach nieprzebytej do niedawna puszczy. Nie chcieli oni mieszkać w zamku, który był smutny i ponury. Mówili, że wszystkie komnaty są w nim takie same: wielkie i puste. Dlatego ludzie, którzy przybyli za rycerzem z miasta, budowali sobie własne chaty nieopodal zamku i w nich mieszkali. Robotników było coraz więcej i nie było potrzeby, by całe dnie pracowali przy odnowie zamku, dlatego po niedługim czasie sami zaczęli się utrzymywać z pracy we własnych gospodarstwach. Ziemie wokół zamku były bardzo bogate i rośliny rosły na nich jak zaczarowane, wydając w krótkim czasie podwójne i czterokrotne plony! Wszyscy, których rycerz spotkał na ulicy i zaprosił do pracy przy zamku, ze względu na zawartą z rycerzem umowę, co najmniej raz na tydzień brali udział w odbudowie zamku. W ten sposób pierwsza część zadania rycerza była prawie skończona, a do tego cały czas do zamku przybywali ludzie, którzy zamieszkiwali w nim, lub osiedlali się w okolicy. A mag patrzył na to i bezsilnie zgrzytał zębami ze złości. Dał mu pozwolenie, rycerz mógł robić wszystko, jeśli tylko nie korzystał z pieniędzy należących do maga. Absywiusz nie mógł złamać tego przyrzeczenia, ponieważ było ono związane magią. Ale złe duchy tez nie próżnowały i wbrew pozorom rycerz wcale nie był bliższy wypełnienia obietnicy danej Judycie teraz, niż na początku historii. Czekało go jeszcze wiele niespodzianek…