Jest taki dom... A w tym domu nikt nie mieszka.
Przez dziesięć miesięcy w roku stoi on pusty i odstrasza zamkniętymi okiennicami.
Gdy przychodzi lipiec, dom ten napełnia się życiem, obecnością ludzi każdego wieku, usposobienia, których łączy jedno: znają się nawzajem i lubią.
Ktoś zaprosił tego, tamten następnego i w ten sposób powstaje czasem potężna gromada, a dom zasługuje na miano "Wrzeszczącej Chaty".
Ten Dom z czasem się zmienia, tak samo jak zmieniają się nawiedzający go ludzie. Zmienia swój wygląd, a co za tym idzie - też i charakter, ze względu na "nowoczesne uniedogonienia".
Czasem żal, że już nie jest tak jak było. Bo było swojsko, klimatycznie, wyjątkowo. A zrobiło się... Owszem, wygodnie, ale gdzie się podziała ta atmosfera?...
Pierwsza rzecz, to wspaniała "nadworna" wygódka. Trudno sobie wyobrazić, ile przeżyć wiązało się z załatwianiem po zmroku... Szczególnie, gdy się weźmie pod uwagę, że miałam wtedy niewiele lat w których mieściło się dużo strachu przed ciemnością, nietopyrzami i innymi stworzeniami siedzącymi w ciemności. Koniecznie trzeba było uprosić kogoś, żeby odprowadził - bo to tak daleko od domu, a ja się boję! I ten ktoś szedł ze mną, trzymał latarkę i rozpraszał strachy siedzące w krzakach. Czasem wraz z tym kimś wracało się do domu biegiem i z krzykiem... A od chwili, gdy wielkim nakładem sił i środków wykopaliśmy szambo i mamy "normalną" łazienkę, do wygódki przy stodole chadzają zapaleńcy, któży lubią posłuchać ptaszków...
Druga rzecz, to owe krzaki. Czasem z rozrzewnieniem myślę: tutaj rosło to, a tam tamto: nie dało się przejść na skos, dlatego biegła tędy kręta i wąska ścieżka... Było niewygodnie, prawda, ale jak wyjątkowo!...Teraz do naszego ogródeczka wkradła się cywilizajca. Chaszcze zostały bez miłosierdzia wycięte i nagle zrobiło się przestronnie. Trawy nadal co roku wyrastają wysoko, ale krzaczorów już nie ma i nie mają gdzie się gnieździć trzmiele.
Te trzmiele, to kolejna, trzecia sprawa. Trzmiele były problematyczne, choć ktoś kiedyś stwierdził ponoć, że ich ukąszenie to zdrowe jest, bo chroni przed jakimiś zarazkami.... W każdym razie trzmiele mieszkały w starej szopie. Szopa stała sobie, zarośnięta ze wszystkich storn, zawalona do połowy. Któregoś lata, po wycięciu krzaków, nasz wujek rozebrał szopę, powyciągał zebrane w niej starocie (np. odnalazł tarę do prania - znakomita rzecz, można uprać wszystko! Albo wóz, który kiedyś był drabiniasty, ale zostały koła i dyszel dla konia... Fajne rzeczy są w starych szopach). I teraz szopy nie ma, a w tym i trzmieli, które miały w niej swe gniazda. Po posprzątaniu zostaliśmy tylko z wściekłymi osami, ale to inna sprawa.
A ja patrzę czasem w miejsce po szopie... W którym został tylko skład drewna... I myślę: no tak, niepotrzebna była, dobrze, że została rozebrana, ale kolejny znak przeszłości zniknął. I znów zrobiliśmy się bardziej eleganccy i cywilizowani...
Kolejna sprawa, to wąska ścieżka. Owa ścieżka prowadziła do studni. Ja niewiele miałam okazji do tej rozrywki, ale moje rodzeństwo starsze dotychczas wspomina wiadra wody noszone w nieskończoność wąską ścieżką ze studni do domu... A jak nie było wody w domu, to oczywiście nie było ani zlewu, ani wanny. Naczynia myło się na specjalnym stanowisku przed domem, w miskach - jak ja to dobrze pamiętam... A siebie myło się w miskach, w "umywalni", która teraz zwana jest "składzikiem". A ileż było zachodu przy umyciu głowy... Wszystkie kobiety zbierały się przed domem i myły sobie głowy nawzajem, polewając się wodą z czajnika. Ale jakie wspaniałe były włosy umyte świeżą deszczówką...
Te wszystkie rzeczy, które opisałam, należą już do przeszłości. Tak było, ale już nie jest. Jest jednak pewna rzecz, która na razie należy do przyszłości.
Mamy w naszym domu pewien kąt, do którego cywilizajca wkradła się tylko w postaci podłączenia do prądu. Jest to strych. Na strychu urzęduje młodzież, której nie straszne są robaki, pająki i mroźne noce. Śpi się tam na materacach, ubrania leżą na karimatach, lub na prowizorycznych półeczkach z desek, sukienki wiszą na belkowaniu dachu. Oczywiście tam panują nasze młode zasady - co wieczór trzeba zagrać choć jedną partyjkę: Scrabbli, Remika, Makao, czy chociaż Durnia. Mamy radio i jakieś cukierki, nic więcej do szczęścia nie trzeba :)
Ale w planach jest zmiana naszego strychu. Trzeba naprawić dach, bo jest eternitowy, a każdy wie, że to niezdrowe. Przy naprawie dachu możnaby go trochę podnieść, zrobić pięterko, na pięterku coś na kształt pokoi... Na początku nie mogłam się pogodzić z ta myślą: nie będzie naszego strychu?... Ja się nie zgadzam. Ale teraz wiem, że to znak czasu, że wszystko się zmienia i trzeba się z tym pogodzić.
Coś jednak zostaje - wspomnienia. A we wspomnieniach jest studnia, jest strych, jest pokój biały i mnóstwo innych rzeczy. Tak właśnie historia dzieje się na naszych oczach.
Dawne życie poszło w dal,
Dziś na zimę ciepły szal,
Tylko koni, tylko koni, tylko koni żal.
Dawne życie poszło w dal,
Dziś pierogi, dzisiaj bal,
Tylko koni, tylko koni, tylko koni żal.
Komentarze