Gotfryd był szczęśliwy. Zadanie, które mu postawiono, zdawało się bliskie końca. Mieszkał w zamku, który z każdym dniem był coraz piękniejszy, godny wielkiego pana, władcy pól, lasów i wsi. Gotfryd jeżdżąc do miasta prosił o pomoc ludzi coraz to bieglejszych w swych zawodach. Wielu mistrzów obiecało mu, że zrobią ozdobne złocenia lub namalują obraz. Radość rycerza powiększała świadomość, że to jego ręce pracowite i bystry umysł wróciły zamek maga do dawnej świetności. Obecność Judyty, świadomość, że ona jest obok, a osiągnięcia Gotfryda cieszą ją co najmniej tak samo jak jego, sprawiała, ze czasem rycerz zapominał o problemach i nie myślał nad dalszymi trudnościami, które zostały do pokonania.
Ale radość ta nie trwała długo. Zamek został pięknie odnowiony, ziemie wokół zamku zatętniły na nowo życiem, ale złość maga nie przeszła. Do Gotfryda zaczęło spływać bardzo dużo skarg o stratach i szkodach w gospodarstwach, czynionych nie wiadomo przez kogo. Ludzie zaczęli obwiniać się nawzajem i podejrzewać. Skończyło się ich wzajemne porozumienie, a zaczęły się kłótnie. Złe duchy, mieszkające w sercu maga nie odpoczywały ani chwili od swej szkodliwej działalności. Rozsiewały wśród ludzi złość, gniew, zazdrość. Często to one same czyniły szkody, aby ludzie we wsiach powzięli podejrzenia; rodziły się podziały i uprzedzenia. Nie było już harmonii i szczęścia. Rycerz zrozumiał, że jego dzieło jest nietrwałe i jeśli nie zaradzi temu w jakiś sposób, to ludzie staną się nieszczęśliwi i odejdą ze swych domów. Nie chciał tego, zrozumiał, że zadanie, które ma wypełnić, ma długi dalszy ciąg. Chodził i zastanawiał się, jak zaradzić nowej biedzie i pewnego dnia wpadł na pewien pomysł.
Zwołał wielkie zebranie we wsi leżącej pod zamkiem. Prosił, by każdy kto może przybył na rynek. Powstał wielki ruch i zamieszanie, a główny plac we wsi powoli zaroił się od ludzi małych i dużych. Rycerz poprosił nie tylko rodziny ze wsi, ale także starych służących z zamku, Judytę i samego maga. Nie raczył on pojawić się na placu, ale z okien swej komnaty w zamku patrzył i słuchał tego, co działo się na rynku. A rycerz stanął wśród ludzi i rozpoczął przemowę.
– Witajcie, wszyscy zebrani tutaj, moi przyjaciele! Chcę ogłosić coś, co dotyczy każdego z nas, dlatego pragnąłem by każdy bez wyjątku mógł słowa moje słyszeć. Jak wie każdy z nas, panem tych ziem jest mag Absywiusz, mieszkający na zamku. W imieniu maga ja załatwiałem wasze sprawy, budowałem z wami domy i orałem domy. Teraz nie będę mógł tego robić.
Nie wiem, czy wiecie, że dla maga największe znaczenie mają pieniądze, niezliczone bogactwa; dopiero gdy je posiada, czuje się władcą, ma potęgę i moc. Ja chcę udowodnić magowi, że pieniądze nie są do życia potrzebne! Człowiek żyje dzięki swej pracy. Zatem, Absywiuszu, wyzywam cię na pojedynek, stawiam przed nami zakład. Pokażę ci, że da się żyć tylko z własnej pracy. Jeśli przyjmiesz zakład, dziś jeszcze odejdę do domu poza wsią, jedynie z narzędziami do uprawiania kawałka ziemi. Nie będę brał ani pieniędzy ani zapasów i jeśli po roku nie wrócę, wtedy okaże się, że ty masz rację i pieniądze są konieczne do przeżycia. Ale jeśli mieszkając sam, przeżyję jedynie z pracy swych rąk, oraz darów ziemi, która nas wszystkich tak samo karmi, wtedy będziesz zmuszony przyznać mi rację, a bogactwa swoje oddać potrzebującym.
Na rynku zapadła śmiertelna cisza. Słowa rycerza brzmiały wszystkim w uszach, powoli dochodząc do świadomości. Rycerz chce opuścić zamek, chce opuścić nas i nasze rodziny, chce udać się na wygnanie tylko po to, aby udowadniać coś temu zadufanemu w sobie, nieczułemu magowi! W sercach wieśniaków zaczął rodzić się bunt, ale wtedy rozległy się wszędzie słowa maga, który wołał z okna zamczyska głosem magicznie zgłośnionym.
– Zgoda, rycerzu! Ty odejdziesz, aby wrócić lub nie wrócić po roku. Możesz iść, gdzie chcesz i robić, co chcesz. Tutaj zebranych ludzi biorę za świadków twej obietnicy. Jeśli w ciągu tego roku weźmiesz do ręki jakikolwiek pieniądz, wtedy nasza umowa przestanie obowiązywać. Jeśli wrócisz, wtedy przyznam ci rację. Pamiętaj jednak, że nie wolno ci się z nikim spotykać. Żebym miał pewność, że żyjesz tylko ze swej pracy, nie możesz widywać się z ludźmi, nie możesz sprzedawać swoich plonów na rynku ani robić nic podobnego. Teraz możesz już odejść, gdyż nie chcę cię więcej widzieć.
W ten sposób rycerz zamieszkał daleko poza wsią w maleńkim domu składającym się z małej izby i stajni dla konia. Do domu przylegał maleńki ogródek z dwoma drzewami, a wokół niego leżały niewielkie pola. Rycerzowi nie brakowało niczego i już po chwili miał ręce pełne roboty. Śmiał się do siebie, że najpierw był rycerzem walczącym w polu, potem stał się robotnikiem odnawiającym zamek, a teraz jest rolnikiem i żadne zajęcie nie jest mu straszne.
Jednak z niepokojem myślał o pierwszych tygodniach swego wygnania. Co będzie jadł, nim dojrzeją pierwsze plony? Wiedział, że ziemia, na której mieszkał, miała magiczne właściwości, ale rośliny potrzebowały czasu, by wyrosnąć, owoce potrzebowały czasu, by dojrzeć. Rycerz rozumiał, że przez pierwsze miesiące będzie jadł tylko grzyby i owoce leśne. Mimo to był pełen wiary i nadziei. W pobliżu lasu nie bał się, że mógłby zginąć z głodu. W najtrudniejszych chwilach, gdy doskwierała mu samotność i zwątpienie, przypominał sobie piękną twarz Judyty, myślał o jej świetlistych oczach i o radości, którą w nich ujrzy, gdy wróci. Ta myśl dodawała mu sił. W ten sposób przeżył pierwszy tydzień. Dzień za dniem mijały mu, wypełniony pracą i radością zwykłych, codziennych zajęć.
Pewnego ranka rycerz wstał o świcie, by zająć się swoim gospodarstwem i ruszać na pole. Jakże go zdziwiło, gdy przed drzwiami swego domu zobaczył worek ziemniaków i mąki. Zrozumiał, że to dar od ludzi ze wsi, którzy o nim pamiętali i pragnęli go wspomóc. Wtedy zrozumiał, że choć oddzielony jest od ludzi niewidoczną barierą zakazu maga, jednak nie jest sam, bo wszyscy oni w swych myślach są z nim, pamiętają i się troszczą. Wzruszył się bardzo i z wielkim szacunkiem upiekł chleb z ofiarowanej mu mąki. Wiedział, że nie łamie warunków umowy z magiem, ponieważ nikogo nie prosił o te dary. Jeśli je dostał, był to wyraz miłości ludzi do niego. Miłości, na którą też sobie zapracował wszystkimi dobrodziejstwami, jakimi obdarzył tych ludzi, którą dostał w zamian za swoją miłość i zaufanie do nich.
Ale licho nie spało i rycerzowi nie we wszystkim powodziło się tak dobrze. Wiele razy na jego pole spadały przedziwne, gwałtowne burze, niszcząc całkowicie jego plony, podczas gdy okoliczne lasy i łąki pozostawały nienaruszone; do jego spiżarek podkradały się zwierzęta większe i mniejsze, które wykradały mu odłożone jedzenie; było wiele dni, kiedy rycerz głodował, nim udawało mu się znaleźć coś do jedzenia i robić kolejne zapasy. Gdyby nie pomoc ludzi ze wsi, objawiająca się w niezwykły sposób w zupełnie niespodziewanych chwilach, trudno byłoby rycerzowi wytrzymać podjętą próbę.
Mag obserwował poczynania rycerza z wysokiej zamkowej wieży. Czasem zacierał ręce z zadowoleniem, gdy kolejne zapasy rycerza zostały zalane przez wodę, lub zgrzytał zębami ze złości, gdy rycerz młócił zboże, w którym krył się stokrotny plon. Zajęty obserwowaniem zmagań Gotfryda z życiem z własnej pracy, mag nie zwracał uwagi na to, co dzieło się wokół niego. To właśnie postanowiła wykorzystać Judyta…