Wygląda na to, że na salonie zapomniano o doniosłej rocznicy kapitulacji Powstania Warszawskiego (2.-3.10.1944.), która witana z ulgą zakończyła gehennę ludności Warszawy i oszukanej przez tchórzliwych dowódców patriotycznej młodzieży.
Przy tej okazji nawiązałbym do out-doorowego konkursu, wyścigu, zawodów w konkurencji kto pokaże, że jest większym patryjotą. (Celowo kaleczę to piękne słowo - patryjotyzm to patriotyzm wynaturzony przez ekshibicjonizm).
Uczestnicy konkursu zbojkotowali święto kapitulacji.
Zdjęcia - Pereira, Wildstein, Ziemiec.
Wymowna jest tu (nomen omen) mowa ciała. Zwłaszcza obydwu byłych niepokornych o niepolskich nazwiskach. Mimo, że ekshibicjonista wystawia to co intymne w celu osiągnięcia satysfakcji - to tu jej nie widać na licach.
Widzimy za to wyraźny cielesny dystans do przekazu tekstowego i ikonicznego a Resortowe Dziecko 2.0 (Taty Wildsteina) się nawet odgradza skrzyżowawszy ramiona.
Niepokorni zostali zmuszeni?
Ziemiec (tu już lepiej i jakże nasze nazwisko!) sprytnie się maskuje mrużąc oczy i skrywając błysk fałszu w ten sposób…
No i mrużąc oczęta automatycznie podnosi kąciki ust w wymuszonym uśmiechu (trenerzy, mentorzy, kołczowie itd. zalecają też ćwiczenie p.t. "ołówek w zębach", które daje jeszcze lepszy efekt szczęśliwości; tu ważna uwaga: ołówek w poprzek nie wzdłuż!!).
Jeśli chodzi o selfie w kanale oraz inscenizacje i rekonstrukcje parahistoryczne to chyba te eventy nie oddadzą całej złożoności pierwowzoru (np. zapachów):
Należy pamiętać, że kanał nie był suchy, płynęła nim woda lub nieczystości, które często sięgały do kolan a nawet powyżej pasa. Biorąc ponadto pod uwagę fakt poruszania się w całkowitych ciemnościach trzeba było mieć wyjątkowe predyspozycje aby sprostać temu zadaniu. (...) Powietrze w kanałach stawało się coraz cięższe. Amoniak zmieszany z wrzucanym przez Niemców karbidem wytwarzał gaz piekący w oczy. Powstańcy tracili siły, z byle powodu wpadali w panikę. Tłum w kanale kłębił się, ludzie doznawali często szoku nerwowego, w nieprzeniknionych ciemnościach przeżywali wizje halucynacji, zaczynali do siebie strzelać i ciskać granatami biorąc kolegów za Niemców. Ludzie brnęli w brei, ślizgając się i padając twarzą w cuchnące wydzieliny, potykali się o ciała zmarłych lub porzucone przedmioty. Nie było już mowy o spokoju, bezładny tłum miotał się w ciemnych kanałach, brnąc na oślep.
Oto fragment relacji uczestniczki patrolu kanałowego idącego ze Śródmieścia na Stare Miasto:
Po żelaznych klamrach spuszczamy się w dół cementowej studni. Ekipa liczy kilkanaście osób, w tym przewodnik. Na dole otrzymujemy drewniane drążki o długości ok. 50 cm. Pochylamy się nisko, silnie chwytamy drążek z wierzchu obydwiema rękami, zaczepiamy go między ściankami kanału i w tej pozycji podciągamy jedną nogę, przerzucamy drążek do przodu i podciągamy drugą nogę. Grzbiet trze o sklepienie, kamienny strop przygniata do ziemi. Po pewnym czasie człowieka zaczyna ogarniać szaleństwo. Odrzucamy drążki i idziemy na kolanach. Dołem płynie obrzydliwie cuchnąca maź. Na dnie kanału leży piasek i miejscami ostry żwir. Zaczynają nieznośnie boleć kolana, palić żywym ogniem. Żałujemy, że pozbyliśmy się drążków. Pełzniemy dalej. Płynąca woda staje się czystsza a co najważniejsze kanał podwyższa się. Można się wreszcie wyprostować. Docieramy wreszcie do wysokiej studni z żelaznymi hakami. Ładunek na piersiach udało się nam donieść bez zamoczenia. Wspinamy się z mozołem do włazu przy pl. Krasińskich. Dookoła czerwienieją łuny pożarów i unoszą się kłęby dymu. Jesteśmy na Starówce.