Dedykowane: Wszystkim, którzy niecierpliwie tej chwili wyczekiwali.
Gdy poznałam Felę i Melę, a było to w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, do głowy mi nawet nie przyszło, że kiedykolwiek mieszkały one oddzielnie. Były jak jeden organizm, którego poszczególne elementy tworzyły nierozerwalną całość, niczym zębate kółka w szlachetnym zegarze. Nigdy w życiu nie słyszałam, aby cokolwiek między sobą ustalały. Po prostu było pewne, że obiad będzie ugotowany na daną godzinę (Mela), kawiarnia o odpowiedniej porze uprzątnięta i zamknięta (Fela), sprawunki na czas załatwione, naczynia sumiennie wymyte i schowane (Mela), a Stefek zanim pójdzie spać, będzie musiał wylegitymować się odrobionymi lekcjami oraz okazać czyste uszy, szyję i nogi (Fela).
O jednej i tej samej godzinie siostry kładły się do łóżek znajdujących się w sypialni rodem z XIX wieku, którą doskonale pamiętam, bowiem stało w niej potwornie rozstrojone pianino, na którym grywałam, co było o tyle trudne, że wydobywające się z niego dźwięki nijak nie odpowiadały nutom.
W czasie gdy ledwie pełnoletni Stefek rozpoznawał tajniki prowadzenia interesów w PRL-u, ja byłam na etapie studiowania rzeźby nóżek kawiarnianych stolików – tych przykrytych marmurowymi blatami. O tyle było mi łatwo, że mieściłam się pod tymi blatami niemal bez konieczności schylania się.
Wówczas – za sprawą mojego Dziadka – nikt z rodziny darmowej kawy u ciotek już nie pijał, co nie znaczy, że przestali odwiedzać kawiarnię. Dziadek – godnością osobistą – wpłynął na pozostałych członków rodziny, którym zarzucił, że od Feli oczekują zwrotu długów, a sami przyczyniają się do ruiny interesu, na którym wszystkim wszak powinno zależeć, bo to przecież rodowy, stuletni skarb. Tak ich wszystkich tym zawstydził, że odtąd każdy żądał przy wyjściu rachunku i to wedle wyznaczonej ceny, bez żadnych upustów. Przy czym płacono Stefanowi, a parę lat później – jego żonie, bo Fela od sióstr i braci nie umiałaby przyjąć pieniędzy. Ona sama zaś - wciąż godnie i dystyngowanie - obsługiwała gości, nieodmiennie w białej koronkowej przepasce na włosach i fartuszku przypiętym kameą do popielatej sukni. Czasem przysiadała przy stoliku zajmowanym akurat przez któregoś brata, czy siostrzenicę, zawsze jednak tylko na chwilę, gotowa zerwać się na dźwięk dzwoneczka zwiastującego wejście kolejnego gościa.
Nigdy natomiast w kawiarni nie widywałam Meli. Z nią zasiadało się do wspólnego stołu dopiero w czasie przerwy obiadowej i wtedy mogłam się nacieszyć jej towarzystwem, a trzeba przyznać, że lubiła dzieci i umiała z nimi rozmawiać.
Gdzieś na początku lat siedemdziesiątych Stefek się ożenił i zaadoptował niegdysiejszy salon (przerobiony niedługo po wojnie na stancję dla uczniów) na mieszkanie. Całkiem wygodnie mieścił się tam z żoną i dwójką synków, którzy przyszli na świat w kolejnych latach.
Gdy synowie Stefka osiągnęli wiek szkolny, Mela zaczęła mieć problemy z pamięcią. Coś gdzieś schowała, nie pamiętała gdzie, miała iść po zakupy, a zamiast tego poszła do kościoła, niekiedy pogubiła się wśród uliczek miasteczka, a bywało, że i obiadu nie podała na czas. Nie pozostawało to bez wpływu na Felę, bowiem idealnie dotąd działający mechanizm zaczynał wyraźnie szwankować. Do tego wszystkiego któregoś dnia Mela wylała na siebie cały gar gorącego kisielu, parząc sobie obie ręce powyżej łokcia, przez co miała kłopoty z wykonywaniem najprostszych czynności. W przygotowaniu obiadów wyręczyła ją Lucyna – żona Stefka, ale Mela - wraz z pełną sprawnością - straciła chyba chęć do życia, bo niedługo później zmarła.
Fela po jej śmierci wyraźnie przygasła i choć nadal obsługiwała gości, tradycyjnie w popielatej sukni i przypiętym do niej fartuszku, to jej prosta dotąd sylwetka wyraźnie się przygarbiła. Mimo to trzymała się jeszcze dobre 5 lat po śmierci siostry. W połowie lat osiemdziesiątych nie była już jednak w stanie pracować, ale nie był to stan rzeczy, w którym by się dobrze czuła. Najwyraźniej nie chciała dłużej pozostawać w tym położeniu, bowiem pewnego letniego popołudnia poszła się zdrzemnąć po obiedzie i więcej się nie obudziła.
Stefek pochował ciotkę obok Meli, po czym zabrał się do załatwiania spraw związanych z przejęciem kawiarni.
I wtedy wybuchła rodzinna bomba.
Fela odziedziczyła kawiarnię po Duni, która stosowne zapisy złożyła jeszcze przed wojną na ręce mojego dziadka – wówczas rejenta, sama natomiast formalnego testamentu przed notariuszem nie sporządziła. Do tego okazało się, że po przejęciu spadku nie dokonała zmian w księgach wieczystych i wciąż figuruje w nich niejaka Ferdynanda. Jakby tego było mało, wyszło na jaw, że dokumenty dotyczące nieruchomości, które należało okazać w sądzie, pieczołowicie swego czasu zebrane i uporządkowane jeszcze przez Dunię, a przechowywane „od zawsze” w sekretarzyku w tzw. czytelni, tajemnym sposobem stamtąd znikły. Nikt się tymi papierami specjalnie wcześniej nie interesował, wiadomo było, gdzie zostały złożone, a kluczem do tych skarbów dysponowała Mela i od czasu do czasu czyniła tam porządki, pilnując by w szufladkach nie zalęgły się mole.
I nagle wszystkich oświeciło, że Mela przed śmiercią miała wszak solidne problemy z pamięcią, a władzy nad sekretarzykiem nikt jej przecież do samego końca nie odebrał…
Nie posunięto się do takich ekscesów, jak seanse spirytystyczne i pozwolono Meli i Duni spoczywać w spokoju, bez wywoływania Ich dusz z zaświatów. Niemniej sytuacja zrobiła się nieco kryzysowa, gdyż brak dokumentacji uniemożliwiał wykazanie Feli jako właścicielki nieruchomości, a wobec niesporządzenia przez nią formalnego testamentu, do schedy po Felicji teoretycznie byli uprawnieni wszyscy jej bracia i siostry, a ściślej – ich liczni synowie i córki, których łącznie było osiemnaścioro.
Kwestię wpisania nieżyjącej Feli do ksiąg wieczystych jakoś udało się wreszcie uregulować, natomiast pozostała kwestia spadku. Spłata ewentualnych spadkobierców nie wchodziła w grę – kawiarnię trzeba by w tym celu sprzedać. Można było jedynie liczyć na to, że świadkowie potwierdzą niejednokrotnie wypowiadane życzenie Feli, aby rodzinny interes przypadł w całości Stefkowi, który – jakby nie było - przez ostatnich 20 lat samodzielnie go prowadził, no i że żadnemu ze spadkobierców nie przyjdzie do głowy podważyć tych zeznań.
Mój Dziadek niestety wówczas już nie żył – najmłodszy z rodzeństwa zmarł jako pierwszy - ale szczęśliwie w jego ślady poszedł jeden z synów, który również został prawnikiem. Wprawdzie specjalizował się w prawie karnym, niemniej postanowił pomóc. Nie chciał ryzykować, że któreś z kuzynostwa nagle poczuje nieodpartą potrzebę wejścia w posiadanie 1/18 części rodowego interesu i pofatygował się do każdego z osobna z dokumentem stwierdzającym, iż taki i taki nie zgłasza roszczeń do spadku po niejakiej Felicji.
Sprawa zakończyła się pomyślnie, ale prawdziwe szczęśliwe zakończenie miało miejsce dopiero w końcówce lat dziewięćdziesiątych, gdy Stefan spłacił ostatnią ratę długu zaciągniętego jeszcze przez Dunię. Dziś mieszka w pięknym nowym domu, a do spółki z jednym z synów otworzył dwa kolejne zakłady cukiernicze, bo i miasto zdążyło się w międzyczasie rozrosnąć.
A kawiarnia - istnieje po dziś dzień i wciąż wygląda niemal tak samo jak 150 lat temu. No, prawie, bo drugie piętro od czasów II wojny jest nadal wyłączone z użytku i prawdopodobnie pozostanie takim na wieki wieków.
Wszystkie części sagi są dostępne tutaj
Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są.
UWAGA
NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości