Zasypało śniegiem tak, że nawet w Boże Narodzenie życzylibyśmy sobie tego śniegu nieco mniej, bo drogi, chodniki, i inne utrudnienia, a co dopiero mówić o święcie, jakby nie było, wiosennym.
Gdyby ktoś w Boże Narodzenie powiedział mojej Pani Dozorczyni, że łopatę do odśnieżania przyjdzie jej użyć w Wielkanocną Niedzielę, pewnie by go wyśmiała. A tymczasem… szykowałam właśnie obfity pokarm dla sikorek (ptaki w dni świąteczne zwykle bardziej cierpią, bo wtedy nikt niczego jeszcze nie wyrzuca, więc ja mam w gotowości garść potłuczonych orzechów i zapas ziaren słonecznika dla wszelkiej maści ptactwa, zimującego w mieście), gdy usłyszałam znajome szur…szur…szur….
Oto Pani Dozorczyni odśnieżała po raz pierwszy chodnik, aby nasi goście mogli wygodnie dotrzeć do parkingu/przystanku/domu. Śnieg nie odpuszcza w Warszawie od paru godzin, więc około nowej – „letniej” (kto wymyślił tę koszmarną i idiotyczną zmianę czasu!?) osiemnastej znów słyszę szur…szur…szur…
Ktoś powiedziałby, że cóż – taka praca, ale mnie się wydaje, że to coś więcej niż tylko praca. To służba. Tym ważniejsza, że dla nas. Świątek, piątek, czy niedziela, Pani Dozorczyni musi pozostawać w gotowości, a gdy trzeba, brać się do ciężkiej, a niewdzięcznej roboty. Szacun, jakby powiedział mój syn.
Ktoś nie śpi aby spać mógł ktoś.
Komentarze