AdamKaczmarek AdamKaczmarek
276
BLOG

Śląsk w obiektywie cd

AdamKaczmarek AdamKaczmarek Kultura Obserwuj notkę 0

Lipińskie klimaty - Świętochłowickie klapsy - ujęcie II,

 
W pierwszej odsłonie artykułu zaprezentowaliśmy naszym Czytelnikom filmową historię Chropaczowa. Teraz przyszedł czas na nie mniej fotogeniczne na Lipiny. Zapraszamy do lektury ;)
 
Drugą najbardziej obleganą przez filmowców dzielnicą Świętochłowic są, uwieńczone na wielu dokumentalnych produkcjach, Lipiny. W tym zakątku Świętochłowic pojawiło się kilka ekip filmowych. Przybyła nawet jedna produkcja zagraniczna, po której ślad został do dziś, dzięki reklamie francuskiej gazety, która została namalowana na jednej z kamienic i przetrwała do naszych czasów. Miejscem najbardziej obleganym przez filmowców jest ulica Barlickiego, na której wśród starych kamienic, torowisk i typowo śląskiej architektury rozgrywały się sceny filmów „Czarne Skrzydła”, „Z odzysku”, „Jestem”, „Czeka na nas świat” oraz „Le Brasier” czyli „Zarzewie”.
 
Czarne skrzydła w lipinach
 
Po raz pierwszy z kamerą do Lipin przybyło małżeństwo Petelskich. Ewa i Czesław zawitali do Świętochłowic w 1962 roku. Pojawili się tutaj, kręcąc film „Czarne Skrzydła”. Scenariusz był prosty. W latach dwudziestych na Śląsku pojawia się przedstawiciel obcego kapitału, a wraz z jego przybyciem rodzi się wiele konfliktów. Na wieść o dużej liczbie zwolnień w kopalni administrowanej przez francuskiego zarządcę Coer’a wybucha strajk. W odpowiedzi prezes wysyła górników do grożącego wybuchem przodka. Następuje wybuch, kopalnia zostaje spalona. Pracownicy kopalni dokonują samosądu na swoim szefie, a ciała ofiar tragedii niosą w manifestacji, którą brutalnie rozpędza policja. W roli francuskiego zarządcy kopalni na ekranie pojawił się Czesław Wołłejko. Całą scenę rozegrano na głównej ulicy Barlickiego. Tłumy zbierały się wokół filmowców, co czyniło ich grupę jeszcze większą. – Całe Lipiny oblegane były przez filmowców – komentuje świadek tamtych wydarzeń. – Jednak wszyscy byli zadowoleni. Nasza dzielnica znów zaczęła tętnić życiem.
 
Przy okazji mogliśmy zobaczyć wielu znanych aktorów i oderwać się od szarej rzeczywistości lata 60 – tych. Ja jako nastolatek chwaliłem się tym wszystkim dookoła. Wyjeżdżając do rodziny na wschód opowiadałem, jak to było, gdy na Lipinach kręcono „Czarne Skrzydła” – mówi Józef. – Pierwszy raz zamarzyłem wtedy o zawodzie aktora, niestety nie udało mi się spełnić moich marzeń i tak samo jak mój ojciec i dziadek zostałem górnikiem – kończy.
 
Najbardziej znaną ekranizacją, w której wykorzystano krajobraz Lipin jest „Z Odzysku” Sławomira Fabickiego. Produkcja została okrzyknięta polską propozycją do Oskara. Otrzymała wiele prestiżowych nagród. Na wielu festiwalach doceniono zdjęcia, muzykę, montaż, a samego reżysera okrzyknięto europejskim odkryciem roku. Film opowiada o losach małego Wojtka wychowanego na Śląsku, który zakochuje się w starszej od siebie ukraińskiej emigrantce, która w dodatku ma dziecko.
 
Bohater robi wszystko, aby zapewnić jej legalny pobyt w kraju. Wpada w świat nielegalnych walk bokserskich, małej gangsterki, odzyskiwania długów. Słowem, realistyczne i mocne kino, które musiało być kręcone w odpowiedniej scenerii. Reżyser zdecydował się ostatecznie na Lipiny, bo gdzie indziej mógł znaleźć takie krajobrazy i tak charakterystycznych statystów. Mieszkańcy naszego miasta doskonale pasowali do wizerunku młodych „cwaniaczków”. – Uważam, że film ten był bardzo potrzebny. Pokazał świat śląskich rodzin, które nierzadko nie mają co włożyć do garnka. Żal tylko, że to właśnie świętochłowicka dzielnica Lipiny zawsze ukazywana jest w świetle biedoty, bezrobocia i chuligaństwa. No, ale widocznie na to zasługuje – mówi Stanisław z Lipin. – Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni – kończy Stanisław. I zapewne nie jest odosobniony w swoich marzeniach o tym, by mieszkańcy Świętochłowic zobaczyli kiedyś na dużym ekranie swoje miasto jako symbol dobrobytu i radości.
 
Grają lipińskie dzieci
 
Niemałą popularność zdobył także film Doroty Kędzierzawskiej „Jestem”. W produkcji tej główne role zagrały lipińskie dzieci, wówczas uczniowie podstawówki. Główną rolę „Kundla” zagrał dziś gimnazjalista, Piotr Jagielski. Pytany o osobiste odczucia mówi, że traktował udział w filmie jako przygodę.
– Nie czuję się żadną gwiazdą, bo nią nie jestem – twierdzi skromnie.
 
– Praca z całą ekipą była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Mogłem podejrzeć, jak tworzy się film. Oglądając polskie kino zawsze zastanawiałem się, jak tworzy się poszczególne sceny, efekty dźwiękowe i kim są ludzie, którzy akurat wtedy przechodzą ulicą lub akurat znajdują się w kawiarni. Nie podejrzewałem, że takie osoby znajduje się przez agencję aktorską.
 
Nigdy nie myślałem, że wynajmowanych jest aż tylu ludzi. Jednak dzięki przygodzie, jaką przeżyłem podczas filmu, jestem już wszystkiego świadomy. W tej chwili oglądając każdą produkcję zastanawiam się, jak wymyślono niektóre rzeczy i czy użyto jakiś urządzeń, które widziałem podczas kręcenia filmu, w którym ja brałem udział – opowiada Piotr.
 
– Pamiętam doskonale tłumy ludzi, przemieszczające się po ulicach Lipin. Rzadko kiedy w naszej dzielnicy jest tak wiele osób, z którymi można porozmawiać wymienić się spostrzeżeniami i zapytać o różne kwestie. Wracając do samego filmu to bardzo podobała mi się rola kreowana przeze mnie, ponieważ bardzo często spotykam wielu moich znajomych, którzy są w podobnej sytuacji jak główny bohater – Kundel. Być może każdy z nas jest takim malutkim kundlem, który szuka swego miejsca na ziemi. Większość je odnajduje i jest z tego faktu bardzo zadowolona. Cała moja sytuacja w filmie była bardzo fajna. Korzystałem z pomysłów nie tylko reżyserki, ale także gwiazd polskiego kina, z którymi miałem okazję współpracować.
 
Praca na planie z Edytą Jurgowską, Pawłem Wilczakiem i innymi była dla mnie dużym wyzwaniem, któremu mam nadzieję zdołałem sprostać bardzo dobrze. Wydaję mi się, że wszyscy byli ze mnie zadowoleni tak, jak ja byłem zadowolony z samego siebie podczas mojej wizyty na planie. Oby takich przygód w moim życiu było jak najwięcej, życzę tego sam sobie bardzo szczerze – dodaje z uśmiechem Piotr Jagielski.
 
Gdy rozmawialiśmy z mieszkańcami dzielnicy, wszyscy mówili, że z dużym uśmiechem i zadowoleniem przyjmują każdą ekipę, która pojawia się w ich dzielnicy. Daje im to możliwość zobaczenia kina z całkiem innej strony. – Osobiście twierdzę, że pozwoliło mi to zmienić sposób mojego myślenia o polskich filmowcach. Nie oceniam ich tylko na podstawie tego, co widzę na ekranie telewizora – mówi Agata z Lipin.
 
Czekał na nas świat...
 
Ostatnią produkcją, która jak do tej kręcona była w Lipinach, był film Roberta Krzempka „Czeka na nas świat” z 2006 roku. To opowieść o 30-letnim chłopaku bez pracy i środków do życia. Mieszka sam w kawalerce na śląskim blokowisku. Utrzymuje go matka, oddając mu połowę swojej renty. Jednak, pewnego dnia, z powodu nieszczęśliwego splotu wydarzeń chłopak zostaje zmuszony do samodzielności. Próbuje na wszystkie sposoby. Zbiera puszki, pracuje w hipermarkecie, jednak i tak z dnia na dzień schodzi na dno.
 
Kiedy w końcu stacza się, postanawia zmienić swe życie.
 
– Statystami do filmu byli sami mieszkańcy Lipin – opowiada właścicielka agencji aktorskiej, która była odpowiedzialna za zorganizowanie grupy statystów. – Mieszkańcy bardzo chętnie współpracowali. Była to dla nich możliwość zarobienia dodatkowych pieniędzy. Nie było żadnych problemów, a znalezieni przeze mnie ludzie byli nawet zdolnymi aktorami – dodaje z uśmiechem właścicielka. Sami statyści opowiadali nam o filmie jak o przygodzie. Możliwość stania się aktorami była dla nich wyróżnieniem i radością. Śmiali się, że dzięki tym rolom może kiedyś zostaną wielkimi aktorami. Kto wie, może tak się stanie i z grona mieszkańców Lipin zostanie kiedyś wyłowiona aktorska gwiazda.
 
Francja Elegancja
 
W Lipinach pojawiła się także jedna zagraniczna produkcja. „Zarzewie”, bo taki właśnie tytuł nosił ten film, spowodowało wielkie poruszenie w dzielnicy. – Całe Lipiny były przystrojone, ulica Barlickiego pokryta warstwą miału węglowego, a tramwaje nie kursowały. Na murze jednej z kamienic pojawiła się reklama starej francuskiej gazety, ulica miała bowiem przypominać francuskie aleje – wspominają mieszkańcy. Nad całą produkcją pracował sztab ludzi. Nie brakowało również chętnych, którzy chcieliby zagrać w filmie. Jednak, jak powiedział nam jeden z mieszkańców, Francuzi nie byli szczególnie chętni do współpracy. Mieli swoją obsadę, która według nich doskonale wykonywała powierzone im zadania.
 
Jedną z najdłużej kręconych scen był przejazd tramwaju przez ul. Barlickiego. Kręcono ją naprzeciwko lodziarni, nieoficjalnie nazywanej „U Strzody”, więc młodociani statyści każdą przerwę w ujęciu wykorzystywali na delektowanie się lodami. Francuzi krzyczeli, bo widok dzieci specjalnie ucharakteryzowanych na biedotę z całkiem współczesnymi gałkami lodów w ręku psuł im koncepcję. Nie mówiąc o tym, że przedłużał pracę.
 
Narzekali też sklepikarze, bo wystawy były zmienione i nie mogli eksponować swoich towarów. Wielkie poruszenie wzbudzała też asystentka reżysera, wyposażona w długi warkocz i wyglądająca na jakieś 17 lat, która odpalała jednego papierosa od drugiego. Oburzenie lipińskich gospodyń było wielkie.
 
Zdjęcia trwały dość długo. Mieszkańcy twierdzą, że nawet około miesiąca. Jedno jest pewne: francuska produkcja była z pewnością jednym z największych wydarzeń w historii Lipin.
 
Od autora: Serdecznie dziękuję za pomoc w przygotowaniu artykułu Joannie Bartel, Ryszardowi Zaorskiemu, Stanisławowi Jędryce, Agencji Filmowej oraz wszystkim osobom, które przyczyniły się do powstania artykułu, a chciały pozostać anonimowe.
 
 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura