mosher mosher
105
BLOG

Rozmyślania o Unii Polityki Realnej...

mosher mosher Polityka Obserwuj notkę 9

Swój niedawny artykuł opublikowany w „Rzeczpospolitej” Igor Janke zakończył następującym zdaniem: „Nie będę bardzo zdziwiony, jeśli skutkiem prowadzenia takiej, a nie innej polityki przez Platformę i PiS będzie w końcu odrzucenie obu wielkich graczy przez wyborców i zastąpienie ich kimś teraz jeszcze nieobecnym”. Nie wiem, jakie konkretne środowisko miał redaktor na myśli – mam w każdym razie nadzieję, że Partia Regionów Filipka nie wchodzi w grę… Przyznam, że czytając te słowa natychmiast pomyślałem o Unii Polityki Realnej, praktycznie nieobecnej od dłuższego czasu na szerszym forum. I popadłem w zastanowienie: czy są jakiekolwiek szanse, by konserwatyści do spółki z liberałami zaczęli wreszcie liczyć się w polityce (tej realnej)? 

Odrzuciłem myślenie życzeniowe i doszedłem do niezbyt optymistycznych wniosków. Obawiam się, że partia w obecnej sytuacji ma dość nikłe szanse na odegranie poważnej roli w ciągu najbliższych kilku lat. Już samo wejście do parlamentu (przekroczenie 5-procentowego progu wyborczego) będzie stanowić dla UPR-u ciężkie zadanie. Jest to w dużej mierze efekt nieszczęsnego podziału naszej sceny politycznej na zwolenników Tuska i zwolenników Kaczyńskiego – bo w gruncie rzeczy ten podział stanowi o jakości (?) dyskursu, z jakim mamy do czynienia. Nie analizuję tutaj sytuacji SLD i innych lewicowopodobnych tworów, które odwołują się do ściśle określonego elektoratu i znajdują go w ilości wystarczającej do odgrywania roli „języczka u wagi” w sporach między mocarzami. Podobnie rzecz się przedstawia w przypadku PSL, choć jest nadzieja, że notowania ludowców spadną poniżej wymaganego minimum i w następnej kadencji ta kompletnie bezbarwna partia pożegna się z udziałem w parlamencie (że o współrządzeniu nie wspomnę). 

Dlaczego uważam wspomniany podział za nieszczęsny? Doprowadził on otóż do zaklasyfikowania w przegródce „prawica” ugrupowania, które – powiedzmy sobie wprost – przyjęło tę etykietkę chyba tylko jako konieczność dla pozyskania wyborców opowiadających się dotychczas za organizacjami typu LPR. Aby określić się po prawej stronie sceny politycznej, nie wystarczy głosić niechęci do PRL-u i deklarować wyznawanie religii katolickiej – a do tego się niestety „prawicowość” wielu PiS-owców sprowadza. Wybaczcie, ale nazywanie „prawicowcem” np. Przemysława Gosiewskiego uważam za, delikatnie mówiąc, nadużycie. Istota prawicowości polega bowiem na poszanowaniu WOLNOŚCI w najszerszym znaczeniu tego słowa – a zwłaszcza rozchodzi się tutaj o wolność gospodarczą. Nie kłóci się to rzecz jasna z szacunkiem dla tradycji, wiary i rodziny; ale dla polityków żwawo podążających za sztandarem pod nazwą „prawica” jest to trudne do zrozumienia. 

Zejdźmy na poziom mniej abstrakcyjny – przyjrzyjmy się osławionym spotom wyborczym wyprodukowanym podczas dwóch ostatnich kampanii wyborczej przez Prawo i Sprawiedliwość. Od razu zaznaczę, że te „reklamówki” stanowiły raczej antyreklamę dla zlecających ich wykonanie partii – gdyż dotyczy to nie tylko dzieł PiS-u, jako że Platforma wypada na tym tle równie blado – i jestem zdumiony, że taka metoda wbijania ludziom gwoździ do głowy mogła spotkać się z czyimkolwiek uznaniem (za chlubny wyjątek uważam spot z „mordo ty moja”). Odwoływanie się do takich demagogicznych chwytów jak przedstawianie człowieka umierającego przed sprywatyzowanym szpitalem czy też wizja opróżniającej się lodówki dobitnie świadczy o tym, o jakiej „prawicowości” w przypadku PiS-u mówimy. Dopóki tego typu argumenty będą stosowane, odpowiedzią na nie będzie wyłącznie pusty śmiech. 

Ale ten podział nie zniknie, dopóki nie znudzi się i głównym aktorom, i publiczności. A znudzi się nieprędko. Dla polityków Platformy oraz PiS-u stanowi on niezwykle pożyteczny środek do całkowitego zmarginalizowania pozostałych uczestników walki w myśl zasady: „nie marnuj głosu na kanapowe partyjki”. Ta metoda przyniosła znakomite efekty podczas jesiennych wyborów, będących w gruncie rzeczy plebiscytem. Sądzę, że następne wybory również odbędą się pod tym samym znakiem. Jest to wygodne także dla rzeszy komentatorów i publicystów, którzy nie mają ochoty rozdzielać włosa na czworo zastanawiając się, ile jest lewicowości na prawicy – wolą mówić o PiS-ie jako reprezentancie „prawicy” i to najlepiej „skrajnej” (to już zupełny absurd) i problem znika. 

Co z tego wynika dla UPR-u? Wynika to, że pozycja na prawicy została zawłaszczona przez uzurpatorów, a przejęcie jej wydaje się zadaniem zgoła niewykonalnym. Bo w jaki sposób można oddziaływać na wyborców? Poprzez nieustanne prezentowanie swoich poglądów we wszelkich możliwych miejscach, organizowanie wieców, kampanii, manifestacji itp. A na to potrzeba pieniędzy i zainteresowania mediów. Obejrzenie polityka Unii w TVN24, TVPInfo czy jakiejkolwiek innej stacji telewizyjnej graniczy z cudem (z jednym wyjątkiem, o czym za chwilę). Pieniędzy zaś nie ma. Po pierwsze – nie dostali się do parlamentu, to i szmalu z budżetu nie zobaczą. Po drugie – na wsparcie jakiegoś magnata nie ma co liczyć. Bo przecież jesteśmy w stanie wojny, w której liczą się tylko dwie siły, więc może macie rację, ale wiecie jak jest…

O jakim to wyjątku przed chwilą wspomniałem? Chyba nietrudno zgadnąć. Janusz Korwin-Mikke od dwudziestu lat stanowi symbol UPR-u, który nie doczekał się w tym czasie rozpoznawalnego następcy. Pytanie, na ile sam tego następcy nie potrafił wychować… Niezaprzeczalnie Korwin jest świetnym, wyrazistym publicystą, o jasno zdefiniowanych poglądach i czytelnym sposobie przedstawiania ich. Kłopot w tym, że jego bezkompromisowość nie jest zaletą szczególnie pożądaną w polityce. Skłonność JKM do emocjonalnych wybuchów i kontrowersyjnych wystąpień dała o sobie znać choćby w związku ze znaną sprawą niepełnosprawnej dziewczynki, którą Korwin wypytywał o uczestnictwo na lekcjach w-f. Takie zachowania mogą partii jedynie odebrać zwolenników. Dlatego też, powiedzmy sobie szczerze, eksponowanie JKM przy każdej możliwej okazji nie stanowi recepty na sukces. 

Tak na marginesie: kto wie, jak nazywa się obecny prezes Unii Polityki Realnej? Jeszcze do niedawna był nim Wojciech Popiela. W czerwcu jego stanowisko zajął Bolesław Witczak. Co komu mówią obydwa nazwiska? Sądzę, że niewiele. Przyczyny, dla których tak się dzieje, pokrótce opisałem. 

A przecież znanych osobistości wyrażających publicznie sympatie dla programu konserwatywno-liberalnego nie brakuje. Weźmy np. Kazika Staszewskiego. Albo Wojciecha Cejrowskiego. Zebranie większej ilości takich celebrities byłoby jedynie kwestią czasu. Podejrzewam, że udałoby się ich znaleźć choćby wśród licznych czytelników „Rzeczpospolitej”. 

Jakie zatem widzę sposoby na zaradzenie obecnej sytuacji? 

Uważam, że rozwiązaniem byłoby powołanie nowego tworu politycznego. Mniejsza o jego nazwę. Oprócz dotychczasowych liderów UPR-u – mało popularnych, jak już zauważyliśmy – w jego skład musieliby wejść politycy o wyraziście prawicowych poglądach. Można by połączyć siły z działaczami zaangażowanymi w funkcjonowanie portalu Polska XXI, ze środowiskiem Marka Jurka, z innymi ugrupowaniami określającymi się jako konserwatywne. W żadnym wypadku nie wiązać się z sierotami po LPR-ze – romans z nimi to jedna z przyczyn klęski w ostatnich wyborach. Zerwać z całym balastem lewicowości, z demagogicznymi zagrywkami pod publiczkę, a także z szukaniem wsparcia u ojca Rydzyka. Określić się jako partia zdecydowanie prawicowa, promująca wolność ekonomiczną, ograniczenie roli państwa w gospodarce, podatek liniowy, zniesienie przymusowej służby wojskowej, sceptycyzm co do zbyt mocnej integracji z UE… I tak dalej. 

Jeśli „rządy miłości” Platformy obrzydną ludziom do cna, a PiS pogrąży się kolejnymi waśniami w swoim gronie, jest szansa na zagospodarowanie 10-15% głosów wyborców. To byłby początek. Środowisko konserwatywno-liberalne zaczęłoby funkcjonować jako poważna, rozsądna siła, nieuwikłana w personalne spory i odrzucająca prymitywne gierki w stylu Palikota. 

Taka organizacja potrzebowałaby lidera, kogoś, kto przyciągnąłby swą osobowością jak najliczniejsze rzesze zwolenników. Postacie utalentowane, acz cokolwiek zgrane, jak Rokita czy Ujazdowski, mogłyby nie udźwignąć tego ciężaru. Ale ktoś taki jak Rafał Dutkiewicz – którego już teraz Aleksander Kwaśniewski określa jako następcę Lecha Kaczyńskiego na fotelu prezydenckim – wydaje się trafnym wyborem. 

Obawiam się, że pozostawanie pod dotychczasowym szyldem, z obecnymi kadrami – nie przyniesie pożądanych korzyści. 

Podwieszanie się pod Platformę bądź PiS – byłoby oszukiwaniem wyborców, niekorzystnym na dłuższą metę. 

Pozostaje zjednoczenie. Tylko czy jest to realna możliwość?  

mosher
O mnie mosher

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka