magda rittenhouse magda rittenhouse
32
BLOG

Po niedzieli o "Sobocie" Iana McEwana i trzymam kciuki za nagrod

magda rittenhouse magda rittenhouse Kultura Obserwuj notkę 4

Przeczytałam ją w dwie czy trzy noce – i to nie w sobote, ale w ciagu tygodnia. Zazwyczaj na nocnym stoliku niemal wyłącznie literatura faktu – w ogromnej większości przygnębiająca. McEwan (który może jutro dostać Bookera –o tym jeszcze za moment poniżej) był fantastycznym wyjątkiem – jedną z tuzina co najwyżej książek beletrystycznych które udało mi się w ciągu ostatniej pięciolatki przeczytać. I nie przygnębiającą, ale bardzo budującą.

 

Być może przyczyną mojego zachwytu był czas i miejsce akcji: Londyn,  sobota, 15 lutego 2003.

 

Mieszkałam wtedy w Londynie i dzień ów pamiętam bardzo dobrze. Między innymi dlaltego, że miał wówczas miejsce ogromny marsz pokojowy, tuż przed wybuchem wojny w Iraku. (OGROMNY – nigdy w życiu, na żadnej manifie, zadymie czy mszy papieskiej nie miałam takiego poczucia mocy tłumu, nawet jeśli było jasne, że tłum niczego jeśli chodzi o wojnę nie zmieni).

 

Znam doskonale skwer, przy którym wraz z rodziną mieszka główny bohater Soboty. Nieopodal, w przepięknym modernistycznym budynku Brytyjskiego Stowarzyszenia Architektów Królewskich (RIBA) w soboty i nie tylko spotykałam się czasem na randki z mężem. (NB jesli ktos w centrum Londynu poszukuje miejsca na mily, acz nie-potwornie-drogi lunch – nie lada wyzwanie w tej okolicy– to jest to strzał w dziesiątkę. Na dole jest niebianska ksiegarnia. Prosze uważać na karty kredytowe!).

 

Bardzo miło czyta się książkę beletrystyczną, w której odnajdujemy tak wiele prawdziwych – istniejących i znajomych – szczegółów.

 

Recenzje były znakomite.

 

Krytycy chwalili McEwana za doskonały styl. Zdecydowanie słusznie. 

 

Doceniali ciekawą i dopracowaną kompozycję. Podpisuję się pod tym dwoma rękoma. 

Zachwycali się chirurgiczną precyzją i neurochirurgicznym wątkiem. Ja też, jak najbardziej tak!

 

Przede wszystkim jednak, mnie osobiście – i nie znalazłam dotychczas żadnej recenzji, w której ktoś zwróciłby na to uwagę – zachwycił w tej powieści wątek miłości. Sobota zaczyna się o świcie, kiedy główny bohater budzi się w łóżku obok żony. I kończy późno w nocy, kiedy po potwornie ciężkim, obfitującym we wrażenia dniu, do owego łóżka i śpiącej w nim żony przybija z powrotem, niczym do bezpiecznego portu.

 

Może to jakieś moje skrzywienie – myślałam sobie. W końcu krytycy z Observera i New  York Timesa mają pewnie lepsze pojęcie.

 

Kilkanaście dni  temu miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z McEwanem, którzy przyjechał do Stanów promować swoją nową książkę – Chesil Beach.

  

Fatalna fryzura; wymięta,  pamiętająca już tylko co najwyżej czasy świetności i kolor biały, koszula; okropne, ogromne, druciane okulary (żaden traktujący się choć na wpół-poważnie Nowojorczyk takich okularów w roku pańskim 2007 nie wziąłby do ręki).  McEwan czytał fragmenty nowej powieści, ja zaś czułam się bardzo nostalgicznie i nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo tęsknię za Londynem (którego w swoim czasie serdecznie nie lubiłam). Nawet jego brytyjski akcent wydał mi się czarujący.

 

Chesil Beach – którą właśnie czytam – to skromna objętościowo powieść, o parze nowożeńców,  którzy zaliczywszy wszystkie powinności ślubno-rodzinno-towarzyskie, pozostają wreszcie sami ze sobą, we dwoje.

Powieść, a właściwie opowiadanie  -- „o miłości i cierpliwości” jak mówi autor – kończy się smutno.

 

„Czy do pewnego stopnia jest to odzwierciedlenie pańskich własnych doświadczeń?” – chyba tylko na amerykańskim kampusie (spotkanie miało miejsce na Uniwersytecie Princeton) może się znaleźć ktoś, kto bez cienia wahania czy zażenowania zada takie pytanie. I oczywiście tylko Brytyjczyka może być stać na odpowiedż, jakiej udzielił McEwan: grzeczną, lekko ironiczną, śmieszną, powściągliwą acz zdecydowanie stanowczo zachęcającą pytającego, by zajął się swoimi sprawami.

 

Zdecydowanie trzymam kciuki za McEwana przed jutrzejszym ogłoszeniem wyników tegorocznej Booker Prize.  Jest jednym z nominowanych, choć jak nieco kokieteryjnie zauważył podczas spotkania w Princeton – absolutnie na nią nie liczy. Powieśc ma bodajże 39 947 (albo coś koło tego – on policzył dokładnie, ja nie zapisałam:>) znaków, a nie zdarzyło się jeszcze w nigdy by nagrodzono cokolwiek krótszego niż 40 tys. McEwan utrzymuje, że zwracano mu na to uwagę, ale z premedytacją brakujących 50 kilku literek nie dopisał.

 

Czy Booker zmieni nieformalne zasady? Mam nadzieje, że tych kilka słów mu wybaczą. 

 

Dla mnie osobiscie jednak, podczas tego spotkania, znacznie ważniejsza od owych 50 literek była krótka wzmianka o Sobocie – także w odpowiedzi na jedno z pytań publiczności.

 

„Naraziłem się tą powieścią krytykom” – powiedział McEwan. „Traktuje o dwojgu ludzi, którzy są małżeństwem i którzy po prostu się kochają. I tyle. Współcześni krytycy mają z takimi powieściami spore kłopoty”.

 

Dziękuję Panie McEwan!

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura