Robert Szmarowski Robert Szmarowski
395
BLOG

Może usiądziemy?

Robert Szmarowski Robert Szmarowski Kultura Obserwuj notkę 0

Zapraszam Państwa do zapoznania się z tekstem, który napisałem 22 lata temu...

 


 

Może usiądziemy?
 
1.
 
- O... o... o! Światło! Światło, widzi pan?
- Tak! Tak, światło!
- Ha! Nareszcie! Niech się pan pokaże. No, takiego zadowolonego jeszcze nigdy pana nie widziałem. W ogóle jeszcze nigdy pana nie widziałem.
- Tak, nie widzieliśmy się jeszcze nigdy. Ten tunel taki długi... Jak sięgam pamięcią zawsze był ten tunel. Ciemność, głosy moich rodziców i echo – to moje pierwsze wspomnienie.
- Nasi rodzice byli zdaje się sąsiadami?
- Tak, tak. Ale to było dawno. Zaraz, zaraz... ile to już lat, jak pomarli? Dzieści dwa? Dzieści pięć?
- No, w każdym razie dawno temu.
- Taak. Ech, stare dzieje. Cieszmy się jednak tym, co jest. Tyle radości daje światło!
- Nogi mnie trochę bolą.
- Mnie też, może usiądziemy?
- Dobrze, usiądźmy.
- ...
- ...
- Czemu pan nie siada?
- Dziwnie tak jakoś... Iść całe życie i w końcu usiąść.
- To fakt, dziwnie trochę. Ale kiedyś trzeba będzie... To może tymczasem postójmy...
- Tak, postójmy. Ja myślę, wie pan, że to nawet lepiej. Jak się tak szło całe życie, to lepiej jeszcze trochę postać, zanim się usiądzie. Taka faza przejściowa. Najważniejsze, żeby łagodnie.
 
2.
 
- Cieknie panu.
- Co...?
- Cieknie panu. Tu, po brodzie.
- A, to. Ślina. Wie pan, jak się śpi, to często ślina cieknie z ust.
- Pan spał? Na stojąco?
- Tak. Przyzwyczajenie. W młodości miałem taką pracę, że musiałem wcześnie wstawać. Dosypiałem w metrze. Tam zawsze był tłok, więc musiałem stać. no i z biegiem czasu przyzwyczaiłem się spać na stojąco. W tłoku to nawet łatwiej. Nie rzuca tak człowiekiem.
- Ho ho, pan słyszę, arystokrata. metrem pan jeździł.
- E... no... przepraszam... Nie wiedziałem, że pan... tego...
- Czego?
- Re... rewolucjo...
- Nie, daj pan spokój. To fakt, że pan mi jest obcy klasowo, ale żeby mnie zaraz od rewolucjo... Tacy, jak pan, też muszą być na świecie. Ja jestem zdania, że na świecie jest miejsce dla każdego. No może z wyjątkiem kobiet uprawiających wrestling. Zresztą – metrem szybciej. Im szybciej, tym prędzej. Jak kto ma pieniądze, to niech sobie jeździ metrem.
 
3.
 
- Troszeczkę jakby nudno.
- Tak, troszeczkę. Ale co robić?
- Może usiądziemy?
- Ja bym z tym, wie pan, poczekał. Zawsze lepiej postać trochę dłużej, niż za krótko. Tak na wszelki wypadek. Dla świętego spokoju.
- Ale tak stać tylko?
- Możemy porozmawiać.
- A według pana to do tej pory co myśmy robili? Nie rozmawiali?
- No, tak. Ale ja mam na myśłi rozmowę prowadzoną świadomie. Formę towarzyską, rozumie pan. Konwersację. Dialog.
- Rozumiem.
- To jak?
- To... No... To niech pan zaczyna.
- Dobra. Uwaga. Był pan w Berlinie? Co pan tak patrzy?
- A co ma Berlin wspólnego? O Berlinie będziemy gadać?
- Nie, niekoniecznie. Tak tylko rzuciłem. Możemy o czymkolwiek. O czym by pan chciał?
- Ja wiem... Może o... Albo nie. Może... Ech, jakoś nic mi nie przychodzi.
 
4.
 
- Która godzina?
- Ooo la la!
- Aż tak późno?
- Nie, tak sobie śpiewam.
- Eech, nudno coraz bardziej.
- Eech, święte słowa.
- Ale, wie pan, jakby tak trochę więcej ikry włożyć w ten nasz dialog... Tak bardziej... Tak... wie pan.
- Ikry, tak? No, to niech pan wkłada.
- Dobra. Uwaga, rzucam hasło. KOMUNA.
- Komuna? Co komuna?
- Komu na co komuna, co? Niech pan powie.
- Pan jakiś taki poli...
- Policjant! To pan chciał powiedzieć!
- Politycznie aktywny miałem raczej na myśli.
- A-tam, bzdury. Komuna – chwytny po prostu temat.
- Ale ja nie chcę.
 
5.
 
- Powinien pan bardziej dbać o siebie. Pan taki ciupciurny.... Rozchorować się można.
- Przez ciupciurny co pan mianowicie rozumie?
- Przez ciupciurny? A przez fsiubździasty się rozumie co? Że fsiubździasty. Więc co ja mogę innego rozumieć przez ciupciurny, niż ciupciurny?
- Dialog niniejszy pana ze mną, czy też vice versa, staje się cokolwiek bezsensowny.
- Cokolwiek bezsensowne, proszę pana, staje się wszystko dookoła. Zwłaszcza zaś nasze konkretnie położenie. Krótka pauza by się tu przydała. CHEEJ! NIE MA KTO KRÓTKIEJ PAUZY?! Cisza. No cóż. Pan uważa z tym kichaniem... Krzywdę sobie można zrobić. Kiedyś jeden mój znajomy tak nieuważnie kichnął, że odkichnął sobie prawą rękę.
- Znaczy... co?
- Znaczy: aktualnie jest mańkutem.
- To, oczywiście, zmyślone.
- Oczywiście.
 
6.
 
- Chociaż, wie pan, zależy jak na to spojrzeć. No bo, niech pan pomyśli: zmyślony jest pan, zmyślony jestem ja, zmyślone jest to wszystko. Czyli, krótko mówiąc, zmyślony jest u k ł a d. Ale wszystko, co wydarza się w obrębie tego układu, jest prawdziwe. Chyba, że ktoś, wie pan, weźmie, i po chamsku, tak czapką do ziemi, tak prosto, wie pan, z mostu, tak z grubej rury – powie, że zmyśla. Czy co innego zrobi w tym guście. Więc – jeśli za punkt odniesienia przyjąć  t e n  układ, to wszystko, co mówiłem o swoim znajomym, jest całkowicie, nieodwołalnie, bezapelacyjnie, definitywnie, i kategorycznie, proszę pana, prawdziwe.
- Taki z pana filozof.
- A z pana taki lizosom.
- Zmieńmy temat może.
- Dobra. Takie zdanie zacytuję: „Miażdżona pięścią delikatność”. Poetyckie dosyć. Jak pan sądzi?
- Pan genitalia ma na myśli?
- Że co?
- Że miażdżone. Pięścią.
- Tak! Chodziło mi ni mniej, ni więcej, tylko właśnie o genitalia!
- Więcej problemów pan nie ma?
- Mam. Taki dla przykładu tyran.
- Jaki tyran?
- No ten, od „Dziennika”. Nie czytał pan? Fragment przytoczę: „Poniedziałek: powrót od Wielkiego Sojusznika...”
 
7.
 
            PONIEDZIAŁEK
            Powrót od Wielkiego Sojusznika. Po powrocie, na lotnisku, miałem łzy w oczach. Co to mogło być. Przecież nie stęskniłem się za tym gównem.
 
            WTOREK
            Minister bezpieczeństwa wyjaśnił, że to gaz łzawiący. Naród, targany słusznym gniewem, znowu zapragnął mnie zlinczować. Kazałem powiesić ministra. Na swołocz są rakiety, a nie perfumy.
 
            ŚRODA
            Rano rozbolała mnie przysadka. Minister zdrowia powiedział, że to nie przysadka, tylko jądra i zalecił więcej snu. Kazałem go powiesić. Za bardzo się mądrzy. Egzekucję wyznaczyłem na jutro. Praca. Praca.
 
            SOBOTA
            Zostałem tylko ja i portier. Naród jeszcze o tym nie wie. Na wszelki wypadek zaproponowałem opozycji rozmowy o przyszłości państwa. Powoli zaczynam tego żałować. Skąd ja wezmę tyle cyjanku?!
 
8.
 
- „...Skąd ja wezmę tyle cyjanku?!” – koniec cytatu.
- No i?
- No i, proszę pana, powiedzmy, on przez sen ssie kciuk.
- Własny?
- Tak.
- Prawy, czy lewy?
- Nie w tym rzecz. Ssie kciuk, albo, dajmy na to – zawyje czasem we śnie, jęknie żałośnie.
- No i co?
- Znaczy, podświadomy człowiek w nim jest jednak. W tym tyranie. I co pan sądzi? Co pan sądzi! Znowu pan śpi?
- Co...? A. Nie, tak się zamyśliłem. Trochę mam dość.
- Czego?
- Tego stania. Usiadłbym. Może usiądziemy?
- Ja bym z tym, wie pan, poczekał. Zawsze lepiej...
- Już pan to mówił.
- Pan też już proponował, żeby usiąść.
- Zaczynamy się kłócić.
- Polemizować, rzekłbym. A coś w tym złego? Dialog się przynajmniej ożywił.
- Mówią, ze niezgoda rujnuje.
- Kłamią. Niech pan się nie da omamić. Oni tylko tego pragną. Ogłupić, stłamsić, omamić – oto ich cel! Wie pan do czego oni są zdolni? Ho ho. Panie kochany. Przejrzałem ich na wskroś!
- Mówi panu coś nazwisko Beckett?
- Nie, nigdy nie słyszałem o żadnym Godocie. To jeden z nich?
 
9.
 
- Niech pan tam spojrzy.
- Gdzie?
- Tam, o, widzi pan?
- Ale tam jest tu...
- Tunel, i co z tego?
- Wolałbym nie patrzeć w przeszłość, dosyć tam mroczno.
- Ale postać! Postać jakąś dostrzegam!
- Postać? Jest pan pewien?
- No właśnie  n i e, dlatego proszę, żeby pan także spojrzał.
- Eche, postać. Zdaje się facet.
- U wylotu, nie?
- No. O, jedną nogą wyszedł.
- Teraz już całkiem.
- Facet.
- Szykujmy się, idzie tu.
 
10.
 
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry.
- A panowie, jeśli wolno spytać, na co czekają?
- Na Go...
- Na go-towe się przychodzi, co?
- Ależ panowie, o co chodzi?
- O nic.
- O nic.
- Wygląda pan zmęczonego. I pan tez. Długo panowie tak stoją? Czemu panowie nie usiądą?
- Guzik cię, synciu, obchodzi.
- Tylko proszę bez synciów. Jestem dorosłym człowiekiem.
- Tak? A ile masz lat?
- No, ile? Synciu.
- Tyle. Tyle razy tyle.
- Na palcach. Widział pan taką bezczelność?
- Taką? Nigdy!
- A poza tym, synciu, tyle to ja miałem, jak ty miałeś tyle.
- No właśnie.
- Ale o co panom chodzi? I w ogóle czemu panowie tak stoją? Może usiądziemy?
- Lepiej nie.
- Lepiej nie.
- Bo co?
- Bo...
 
11.
 
- Aa, to taak. Ale ja myślę, że to bzdury. Panowie mają nieco skostniałe struktury poznawcze. Trzeba siadać! Albo iść dalej. W jasności. Eech. Tyle radości daje światło.
- My postoimy.
- No właśnie.
- Panowie – zastanówcie się. Chciałbym w tym miejscu zaapelować do waszego...
- A idź w cholerę!
- Właśnie! Idź do diabła!
- To w cholerę, czy do diabła?
- Spadaj po prostu.
- To tak?
- Dokładnie.
- Dobra. Jak tak, to dobra. Żegnam ozięble.
- Pa pa.
- Krzyż na drogę.
- No idź idź. Nie oglądaj się.
 
12.
 
- Poszedł wreszcie.
- Co za głuptas.
- A wie pan, to bardzo konstruktywne.
- Co?
- Ta zgodność nasza w obliczu zagrożenia.
- Czymś nam groził?
- No pewnie! Chciał sprowadzić na nas n o w e. N o w y m zgwałcić nas chciał.
- Niepotrzebnie, według mnie, sprowadza pan to na płaszczyznę seksualną.
- A co, nie wyglądał na pederastę?
- Już prędzej na masochistę.
- Już prędzej na maoistę.
- Tak, czy siak – zboczeniec.
- To fakt.
- To fakt.
- A tak na marginesie: zna pan zasadę „cztery razy i”?
- Czy to brzmi IMPET IMPERTYNENTEK IMPONUJE IMPOTENTOM?
- Tak, zna pan?
- Nie.
 
13.
 
- O, wiaterek.
- O, gazeta.
- Gazeta? Gdzie?
- Ma pan przy lewej nodze.
- A, jest! Wiaterek pewnie przywiał! Gazeta! Gazeta! Jak długo nie czytałem gazety!
- Taki pan spragniony?
- Jeszcze jak! Wie pan, w młodości...
- Wiem, jeździł pan metrem.
- To też. Ale poza tym byłem pies na gazety.
- Czy pan coś z nimi... tego...? Oprócz czytania?
- Nie, daj pan spokój. Ot, czytałem namiętnie.
- Żadnej pan nie przepuścił?
- Żadnej. Sam nawet pisywałem. Felietony. Żadnego, niestety, nie wydrukowano.
- Biedaczek.
 
14.
 
- No, ale dosyć tego. Mroczna przeszłość, nie ma co. Zajrzę lepiej do gazety. Tak... ttak...
- Pan bardzo wzruszony. Ręce panu drżą. Może lepiej ja. Proszę mi to dać. Tak. Uwaga, czytam: „Ojczyzna jest biedna, ponieważ ma wrzody na łonie. Przydałby się ginekolog, a nie elektryk...”
- Co...?! Co pan mi tutaj! Co to jest?! Gazeta? To tak teraz wygląda prasa? Na Boga!
- Pardon – na kogo?
- Na Boga!
- N a   k o g o ?
- Co pan tak z naciskiem? A... O kurczę. Dobra, już nic. Ale to nie zmienia postaci rzeczy. Gówno! Gówno pan tu przytoczył!
- Przeczytał. Przeczytał, jeśli łaska.
- Przytoczył! Wiem co mówię! Niech pan odda! Słyszy pan?! Dawaj pan tę gazetę! Gazetę?! Czy powiedziałem g a z e t ę?! To przecież nie jest gazeta! To jest...! To jest...!
- Ależ proszę, proszę bardzo. Niech pan weźmie, czymkolwiek by to nie było. Tylko proszę się już uspokoić. Czy to warto? No niech pan będzie rozsądny. Ja na przykład, wie pan, mam takie rzeczy głęboko w miejscu, którego nazwa wymówiona pod czyimś adresem poczytywana jest za obelgę.
- Znaczy... gdzie?
- (Eech, ręce opadają). No nie ważne... Niech pan lepiej tu spojrzy. Data, widzi pan?
- Gdzie?
- O, tutaj.
- Widzę. Cholernie stara.
- Otóż to. Ta gazeta to już historia. Szkoda nerwów.
- Tak, ma pan rację. Niepotrzebnie się uniosłem.
 
15.
 
- Nogi mnie bolą.
- Znowu?
- No nie, czy pan musi z takim cynizmem?
 
sierpień’ 91

Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura