Kilka tygodni temu Seweryn Blumsztajn, komentując na antenie TVN-24, rozbieżności w szacunkach liczby uczestników któregoś w wystąpień KOD-u, stwierdził beztrosko, że Policja po prostu chce się podlizać rządzącym. Dziś to samo zrobił Krzysztof Skiba, na antenie TVP Info, w audycji „W tyle wizji”.
Ludzie, którzy formułują takie oceny, albo nie przemyśleli tego, co mówią, albo bezczelnie kłamią. Policja publikuje dane. Ale te dane nie są opracowane przez jakiś bezkształtny twór. Najpierw powstaje materiał źródłowy, w postaci nagrań z kamer redakcyjnych i monitoringu. Następnie ten materiał jest poddawany obróbce za pomocą specjalistycznego oprogramowania. A tej agregacji dokonują konkretni ludzie, którzy z wykonanej czynności służbowej sporządzają dokumentację, taką jak raport analityczny. To, co poznajemy za pośrednictwem mediów, to tylko ścisła esencja. Liczba końcowa. Choć często obudowana takimi zastrzeżeniami, jak na przykład: w kulminacyjnym momencie marszu demonstrowało tyle i tyle osób.
Do raportu zawsze jest dołączony materiał źródłowy, czyli zestaw fotografii, płytka z filmem, wydruki wykresów, będących produktami pracy przy użyciu danej aplikacji. I najważniejsze – pod raportem podpisuje się autor, będący urzędnikiem państwowym. A więc osoba realizująca otrzymywane zadania w ścisłym reżimie prawnym. Oznacza to, że jeśliby analityk celowo zniekształcił rzeczywisty obraz liczebności uczestników jakiegoś wystąpienia, poniósłby surowe konsekwencje z tytułu nadużycia władzy i poświadczenia nieprawdy.
Któż miałby się decydować na takie ryzyko, nie mając pojęcia, jakich ustaleń dokonają eksperci, działający z ramienia niezależnych podmiotów. Przecież taki wybryk może się skończyć nawet karą pozbawienia wolności.
Policja może się mylić w obliczeniach, podobnie jak w swojej pracy mogą się mylić ośrodki szacujące poziom nastrojów społecznych i sympatii politycznych. Każda metodologia ma jakiś margines błędu. Ile może on wynosić w przypadku próby ustalenia liczby uczestników demonstracji? Podczas niedawnego wystąpienia działaczy ONR w Białymstoku, według organizatorów maszerowało sześć tysięcy osób, a według Policji pięć tysięcy. Natomiast podczas Ogólnopolskich Dni Protestu w 2013 roku, ulicami stolicy przemaszerowało według organizatorów pół miliona demonstrantów, a według Policji trzysta tysięcy. Trzy lata temu ktoś mógłby także posądzać Policję o koniunkturalizm polityczny, więc tamta różnica między wyliczeniami jej i organizatorów jest ważnym wskaźnikiem.
Różnica między pięcioma, a sześcioma tysiącami oraz między trzystu i pięciuset tysiącami, to 20 do 40 procent. Ale nie 400 do 500 procent. Według Policji w marszu KOD-u i partii opozycyjnych, siódmego maja 2016 roku uczestniczyło 45 tysięcy ludzi. Dodajmy do tego nawet dwie piąte. Uzyskamy liczbę około 60 tysięcy ludzi. Ale nie ćwierć miliona. Nie ma możliwości, aby policjanci pomylili się tak bardzo. Nie uzyskamy też liczby ponad stu tysięcy, którą ze sceny widział koncertujący Krzysztof Skiba.
Po co miałaby kłamać Policja? A konkretnie po co jej poszczególni funkcjonariusze mieliby własnymi nazwiskami firmować sfałszowaną dokumentację, nie bardzo wiadomo.
Wiadomo natomiast, po co organizatorzy wystąpień opozycyjnych mieliby kosmicznie zawyżać liczebność ich uczestników. Już w trakcie ostatniego marszu – w trakcie, nie po - Ryszard Petru był święcie przekonany, że jest ich ćwierć miliona. I wieść natychmiast trafiła do zachodnich mediów. Podobnie stało się u zarania tworu, zwanego Ruchem Obrony Demokracji. Najpierw założono kilka grup dyskusyjnych na Facebooku, nadając im nazwy sugerujące szeroki rozrzut terytorialny. Następnie masowo pododawano do nich wszelkie dostępne nazwiska użytkowników portalu. Większość z nich dowiedziała się o tym fakcie od zdziwionych znajomych. Ten mit założycielski pozwolił Gazecie Wyborczej opublikować tryumfalny pean, według którego w ciągu kilku dni poparcie dla KOD-u gigantycznie wzrosło.
I to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego szacunki dotyczące rozmiarów opozycyjnych demonstracji, są tak różne w wypadku Policji i w wypadku organizatorów, którzy od samego początku posługują się intencjonalnym kłamstwem.
Ostatni marsz KOD-u zgromadził maksymalnie 60 tysięcy uczestników. Więcej po prostu jest fizycznie niemożliwe.
To dużo i mało. Dużo, jeśli chodziłoby o jeden podmiot, albo o jakąś kameralną, krótko istniejącą inicjatywę.
Ale pamiętajmy, kto to organizował i ile na to poszło kasy. Trzy partie polityczne, zasilane z budżetu państwa i sędziwa młodzieżówka, która stara się głównie zarabiać do puszek, aby jej lider mógł wraz z małżonką zwiedzać fajne miejsca w dalekich krajach.
Taki jazgot, takie zaangażowanie logistyczne i ta góra urodziła mysz. Wszak to nie był marsz warszawski, ale ogólnopolski, czyli efekt maksymalnej, ostatecznej mobilizacji. Bój nasz ostatni. W tym kontekście, wyszło im skromniutko.
W Polsce mamy 2479 gmin. Wychodzi na to, że tę "masową" ogólnopolską opozycję, przy pełnej mobilizacji, popiera 25 osób w każdej gminie. DWADZIEŚCIA PIĘĆ OSÓB.
Sam lider KOD-u, w wywiadzie dla Polityki, poinformował, że jego "przedsiębiorstwo" zrzesza 20 tysięcy działałaczy.
Kontynuację bloga znajdziecie Państwo pod tym adresem: http://szmarowski.salon24.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka