Zbulwersowała mnie wypowiedź pana Laska, na temat wzgardzenia przez polską stronę materiałami szwedzkiego nasłuchu z rozmów załogi Tupolewa. Lasek stwierdził, że mieliśmy własny zapis z kabiny, więc nie potrzebowaliśmy nagrań Szwedów, bo są wtórne. Niedawno okazało się, że z podobną nonszalancją potraktowano ofertę pomocy ze strony Łotyszy, także dysponuących nagraniami rozmów polskich pilotów.
W katastrofie ginie głowa państwa, ministrowie, generalicja i wybitni przedstawiciele elit narodowych. A ten sobie wzgardza. Przecież w takiej sytuacji nigdy nie ma dosyć dowodów. Każdy detal może być istotny, bo dzięki niemu można chociażby wykluczyć, albo potwierdzić jakąś hipotezę.
To jest bardzo poważna przesłanka, która wskazuje, że ktoś rzeczywiście mataczył w śledztwie smoleńskim. To już nie model pękania parówek, ani termodynamika puszki po napoju, ale twardy fakt, tym bardziej dobitny, że beztrosko potwierdzony przez przedstawiciela władzy, odpowiedzialnej za przebieg ówczesnego śledztwa.
Materiał źródłowy: Na co nam te nagrania - TVP Info