M.Sobiech M.Sobiech
43
BLOG

Więcej nie zawsze znaczy lepiej, czyli o turystyce

M.Sobiech M.Sobiech Społeczeństwo Obserwuj notkę 0

A na weekend coś lżejszego; różne miasta europejskie (w tym przepiękny Colmar) wprowadziły limity odwiedzających i chcą je wprowadzać dalej. Władze apelują do turystów: "Nie przyjeżdżajcie, bo jest was za dużo!" Nadmiar podróżnych przynosi tragiczne skutki: od zniszczeń dziedzictwa materialnego tych miast, po plagę tragicznych wypadków różnych lekkomyślnych, którzy wspięli się nie tam, gdzie potrzeba, aby strzelić sobie dobre selfie. Więcej w linku: https://wydarzenia.interia.pl/tylko-w-interii/news-turystyczna-katastrofa-miasta-blagaja-nie-przyjezdzajcie,nId,6814996

Temat nie jest tak błahy, jak się wydaje, ponieważ dobrze pokazuje on, na jak nietrwałych fundamentach opiera się przyjęty przez Europę w XX wieku model rozwoju. Przez cały wiek poprzedni do dzisiaj nam myśleniem ekonomicznym i socjologicznym dominował jeden dogmat: więcej znaczy lepiej; trzeba mieć więcej pieniędzy, więcej transakcji, więcej firm, więcej maszyn, więcej ludzi (no, i tak dalej), więcej, więcej i więcej wszystkiego, a niewidzialna ręka rynku rozdystrybuuje te nadwyżki i wszystko się ułoży. Na każdy problem będzie rozwiązanie, jeśli tylko pozwolimy gospodarce w sposób niekontrolowany się rozwijać. I jednym z głównym naraz sektorów i motorów tego rozwoju była właśnie turystyka, napędzająca nie tylko handel w kurortach, ale także gigantyczny przemysł lotniczy. Dzisiejsze czasy dobitnie pokazują, że to jest nieprawda -- i że wzrost, każdy, musi być kontrolowany. Podobnie jak w naturze każdy gatunek ma właściwą sobie miarę i nie przekracza pewnych rozmiarów (chyba że w przypadkach patologicznych), tak i dzieła człowieka, w tym gospodarcze i społeczne, nie mogą przekraczać pewnych granic -- choćby dlatego, że środowisko materialne, w którym one istnieją, tego nie wytrzyma. "Zużycie" różnych europejskich miast pod nawałą turystów, jakie teraz obserwujemy, jest wspaniałym tego symbolem. Świat może nas po prostu kiedyś nie unieść.

Istnieje wiele książek, raportów i innych takich, w których można sobie "naukowo" o sprawie poczytać (zainteresowanych odsyłam do mojego tłumaczenia eseju "Od wzrostu do post-wzrostu", które opublikowałem na tym oto blogu); nie wiem jednak, po co komukolwiek potrzebna byłaby tutaj nauka, skoro ta konstatacja jest po prostu kwestią zdrowego rozsądku. Stara to fraza, i wielokrotnie powtarzana, że pojęcie nieograniczonego rozwoju na fizycznie ograniczonej planecie jest absurdem, no, chyba że mówimy o rozwoju duchowym, ale w kapitalizmie bynajmniej nie o taki chodzi (Rudolf Steiner, on-że ezoteryk najwybitniejszy, pięknie wyraził to mówiąc, że kapitał nie może cyrkulować w nieskończoność, tylko musi rozpraszać się w różnych formach działalności niematerialnej). Ja to w każdym razie zawsze rozumiałem, kiedy interesowałem się jeszcze takim śmiesznym zjawiskiem, jakie nazywa się dystrybucjonizmem angielskim; mnie to zawsze uderzało jako pewna oczywistość: jeśli wymaga tego sfera moralna czy ekologiczna, musimy zacząć zarabiać nieco mniej i żyć nieco skromniej. Proste? Proste. Niestety, nie dla wszystkich -- i wśród ludzi, którzy niby się w Polsce dystrybucjonizmem interesują, takie sugestie są odbierane jako komunizm, oczywiście w wersji radzieckiej (oni zresztą innego nie znają). No cóż, wiele jest na świecie odmian ideologicznego "zaczadzenia", dokładnie tak samo wygląda to jednak także na lewicy, równie produktywistycznej, jak najwścieklejsi kapitaliści (no bo z czegoś na ten socjal musi być). Taki jest po prostu sposó myślenia, którym przesiąknęliśmy i który uważamy za naturalny. Tym niemniej, coraz wyraźniej zbliżamy się do granicy, po przekroczeniu której nie będzie odwrotu. Albo zatem zwolnimy -- albo będziemy mieć problem; a zatem, tłumacząc na przyczyny, albo przestaniemy zachowywać się jak rozwydrzone dziecko, które wrzeszczy "BO JA CHCĘ LATAĆ, JA CHCĘ LATAĆ, LATAĆ, LATAĆ!!!", albo zrobimy sobie i innym wielką krzywdę. Czy się unicestwimy zupełnie -- nie wiem; ale wolę się nie przekonywać.

Oczywiście, sprawa nie jest aż taka prosta, bo ludzie w naturalny sposób potrzebują wypoczywać, a współczesny kapitalizm, szczególnie współczesne miasto, im tę możliwość odebrały. To jest jeszcze inna rzecz -- dlatego też niewątpliwie, degrowth w skali makro musi wiązać się z szeregiem inicjatyw w skali mikro: z rewitalizacją przestrzeni, wód, gleb i łąk, zalesianiem, sadzeniem nowych ogrodów, decentralizacją miast, no i dalej -- zmianami w polityce transportowej, w budownictwie, w edukacji nawet, i tak dalej; to jest wszystko system naczyń połączonych. Dlatego też realizacja tego projektu jest taka trudna -- no, ale przecież każdemu wolno marzyć; szczególnie, że zmiana stosunku do planety i zasobów stanowi jeden z najważniejszych psychologicznie elementów kultury pokoju, z którego to też względu na ten temat tutaj napisałem i jeszcze napiszę.

Maciej Sobiech

M.Sobiech
O mnie M.Sobiech

Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo