Od jakiegos czasu termin EURO 2012 stał się jakąś datą zycia i śmierci dla dróg, dworców, torów i innych inwestycji. W zasadzie po tej imprezie przez 10 lat niczego się w Polsce budować juz nie powinno. A ja sie pytam co nam to zaszkodzi że nie ze wszystkim zdążymy? Jezeli bedą stadiony, bedzie gdzie mieszkać, gdzie zjeść, to nic. Żadnej wielkiej szkody nie będzie. Czy we Wrocławiu, Warszawie, Gdańsku czy Poznaniu nie było do tej pory imprez na kilkadziesiąt tysiecy ludzi? Były i to nawet większe. Czy wszyscy na nie dojechali, czy sie najedli i przenocowali? Oczywiście. Czy teraz dojechać, obejrzeć, przenocować i się najeść będzie łatwiej niz kilka lat tem? Tak, bo wszystkiego przybyło. Jest więcej dróg, hoteli, knajp i obiektów. Miasta się modernizują, ładnieją, stają nowocześniejsze. Czy mogłoby byc lepiej? Zapewne. Ale mogloby byc i gorzej. Jednak jak zwykle my, Polacy w szale zobowiązań rodem z zamierzchlych czasów socjalizmu przescigamy się w deklaracjach bez pokrycia. Nie bierzemy pod uwagę realiów, nie akceptujemy zwykłej prawidłowości, że nikt wszystkiego nie przewidzi. A dziennikarzom w to graj. Pieprzą teraz namiętnie o zbyt niskich cenach i konieczności wybierania drogich wykonawców porownując ceny z szacunkami inwestorskim czesto stworzonymi w zupełnie innych warunkach rynkowych.
A ja się ciesze z tego, że sprawy posuwaja się do przodu. I wcale nie chcę żeby za wszelką cenę konczyć wszystko na EURO. Skutki takiej szturmowszyzny bedziemy ponosic potem latami. Trzeba robić szybko, ale z rozsądkiem. Bo EURO minie a błędy pozostaną.
Inne tematy w dziale Polityka