Nie ukrywam, że impulsem do napisania tego tekstu jest blog Rybitzkiego, gdzie puściły Mu wodze fantazji.
Nie poświęciłbym większej uwagi temu dość oklepanemu zagadnieniu, gdyby nie jedna prosta myśl - rozwiązanie. Kościół i konserwatywana część społeczeństwa sprzeciwia się jakimkolwiek próbom prawnego usankcjonowania małżeństwa między parami homoseksualnymi, odwołując się do sakramentalnego znaczenia ślubów małżeńskich (mężczyzny i kobiety!). Z drugiej strony odwołują się do obrony tradycyjnych wartości rodzinnych, niejako ciągnąc myśl ślub=dzieci (adoptowane lub własne).
Pary homoseksualne jednoznacznie zaprzeczają, że nie mają zamiaru adptować dzieci, nie chcą ślubów kościelnych, a jedynie PRAWNYCH REGULACJI ich stosunków: możliwości wspólnego rozliczania się, kwestii spadkowych, czy prozaicznego prawa do odwiedzin w szpitalu.
Czy kogoś to przekonuje? (poza Kingą Dunin i s-ka?)
A więc mam nową obsurdalną propozycję: adopcja! Adopcja drugiego partnera rozwiąże kwestie spadkowe i "szpitalne". Tylko kto kogo ma adoptować? I co na to obrońcy istytucji rodziny?
Cholera wie. Przynajmniej byłoby ciekawie.
PS tylko za kazirodztwo grozi więzienie:)
Inne tematy w dziale Polityka