wiesława wiesława
3742
BLOG

Eutanazyjne rozwiązanie problemu pacjentów w śpiączce

wiesława wiesława Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 48

„Działania lekarza i każdego rozumnego człowieka dobrej woli  

nie do tego powinny zmierzać, by wytępić ludzi cierpiących,

ale do tego, by usuwać cierpienie”.

(Ryszard Fenigsen)

Pewnego dnia w 1993 r. , Paula Kissinger, 92-letnia starsza pani, upadła na podłogę w swoim domu i straciła przytomność. Po kilku dniach pobytu w szpitalu lekarze poinformowali jej syna, że najlepszym rozwiązaniem będzie przerwanie żywienia pacjentki za pomocą sondy, bo nie ma szans aby odzyskała przytomność, a jeśli nawet ją odzyska, to i tak nie będzie w stanie komunikować się z otoczeniem. „Panowie nie znacie mojej mamy” – odpowiedział lekarzom Henry Kissinger. I miał rację, bo po kilku dniach Paula Kissinger, ku zdumieniu lekarzy, obudziła się i powiedziała do syna „Dzisiaj jednak nie pójdę do dentysty”.

W listopadzie 2021 r. Sławomir S. doznał rozległego zawału serca, stracił przytomność i od tego czasu pozostawał w stanie śpiączki. Zdaniem lekarzy z Derriford Hospital w Plymouth (Wielka Brytania) doszło do uszkodzenia mózgu. W styczniu 2021 r. Sławomir S. decyzją Sadu Opiekuńczego został pozbawiony jedzenia i picia, a przez to skazany na śmierć głodową. Brytyjski Sąd Opiekuńczy podjął tę decyzję na wniosek lekarzy ze szpitala; żona i dzieci pacjenta wyraziły zgodę na odłączenie od urządzeń podających pokarm i płyny. Przeciwne stanowisko zajęły matka pacjenta i jego dwie siostry oraz siostrzenica. Ich wniosek o prawo do apelacji w tej sprawie odrzucił Europejski Trybunał Praw Człowieka z przyczyn proceduralnych.

Skazany na powolną śmierć głodową Sławomir S. zmarł w Derriford Hospital 25 stycznia 2021 r. Wedle słów matki i sióstr był praktykującym katolikiem, który popierał prawo do życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Na portalu fundacji Centrum Życia i Rodziny można obejrzeć jego zdjęcie z Janem Pawłem II (https://pamiecislawka.pl/).  

Dr Ryszard Fenigsen, kardiolog, przez całe swoje życie uważał, że lekarz ma być z człowiekiem chorym do samego końca: wbrew wszelkim przeciwnościom starać się przedłużyć jego życie lub przynajmniej zmniejszać cierpienie. Ten pogląd przedstawił dobitnie w książce „Eutanazja. Śmierć z wyboru?”, z której pochodzi zdanie przytoczone na początku niniejszej notki.

Książka dr Fenigsena to rozważania o etyce i eutanazji w kontekście lekarskim, oparte na doświadczeniach uzyskanych podczas pracy w szpitalach w Holandii w latach 1970 – 1990. Analizując kwestię udziału rodziny w podejmowaniu decyzji o pozbawieniu życia nieprzytomnego pacjenta, dr Fenigsen zwraca uwagę, że:  

We wszystkich krajach prawo nie pozwala rodzinie dorosłego i przytomnego pacjenta decydować o jego leczeniu. Nie jest to błąd czy luka w przepisach prawnych, lecz słuszne stanowisko zajęte przez ustawodawców. W ten sposób są zabezpieczone przede wszystkim prawa samego pacjenta: tylko on sam decyduje, czy podda się proponowanej przez lekarza terapii albo operacji. Pozostawia mu się również całkowitą swobodę co do tego, czy naradzi się w tej sprawie z rodziną. Krewnym  oszczędza się konieczności decyzji, której i tak nie umieją podjąć; uwalnia się  ich od odpowiedzialności, której nie są w stanie ponieść. Wykluczone jest również w ten sposób  podejmowanie decyzji na niekorzyść pacjenta podyktowanych niskimi pobudkami. W ostatnich jednak dziesięcioleciach często lekceważy się w praktyce tę mądrą zasadę prawną; lekarze, zwłaszcza w przypadku ciężkiej choroby uzgadniają leczenie z rodzina pacjenta. Nikt nigdy nie podał uzasadnienia tych praktyk i uzasadnienie takie nie  istnieje. Członkom rodziny obdarzonym dobrą wola narzuca się ciężar decyzji, którego nie są w  stanie  udźwignąć. Krewnym mającym obojętnym lub wrogi stosunek do chorego przyznaje się prawa, które im nie przysługują, włącznie z prawem veta. […] Decyzje o życiowym znaczeniu dla pacjenta są podejmowane za jego plecami.

Żąda się obecnie, aby również w podejmowaniu decyzji o eutanazji brała udział rodzina chorego. Jest to istotnie logiczny postulat w oczach tych, zdaniem których można uśmiercić niewinnego człowieka w interesie innych osób, zwłaszcza w interesie rodziny. Tę „zasadę moralną” i wynikające z  niej  postępki pozostawię bez rozpatrzenia. Ograniczę się do tych sytuacji, w których rzekomo dla dobra samego chorego jego życie ma zostać skrócone.

W ogromnej większości przypadków widzimy normalne ludzkie reakcje członków rodziny ciężko chorego: obawę o jego życie, nadzieję, gorące pragnienie, by wydobrzał, by jak najdłużej pozostał przy życiu. Ale spotykamy już też rodziny, które proszą lekarza, by skrócił życie pacjenta. Nasuwają się w związku z tym dwa ważne pytania. Po pierwsze: jakie są prawdziwe pobudki takiej rodziny? I po drugie: co się stanie z instytucja rodziny w epoce eutanazji?

Zakłada się milcząco, że pobudki najbliższych krewnych, którzy proszą o uśmiercenie chorego, mogą tylko być czyste i bezinteresowne: współczucie i bezinteresowne pragnienie, by chorego uwolnić od cierpień. Ale czy wolno bezkrytycznie przyjąć takie założenie? Jest doprawdy godne uwagi, że w całej obszernej dyskusji o eutanazji nie zajęto się prawie zupełnie krytycznym rozpatrzeniem tej kwestii.

W rzeczywistości ujawniają się czasem od razu mniej szlachetne pobudki rodziny. Żona pewnego chorego powiedziała mi: „widzę w nim już tylko trupa”, co zdaje się świadczyć o dość obojętnym stosunku uczuciowym do chorego (nota bene, ten pacjent w dziesięć dni później opuścił szpital w dobrym stanie zdrowia). Syn mojego pacjenta, starego człowieka, oświadczył: „ojciec przeżył swoje życie i za długo już żył” i postawił mnie przed „wyborem”: albo tatusia uśmiercić, albo skierować do domu dla przewlekle chorych, bo pielęgnowanie ojca w domu stało się dla syna zbyt uciążliwe.

To jednak są dość wyjątkowe przykłady, z reguły sytuacja jest inna. Członkowie rodziny proszą o eutanazję, „bo chory już tego nie może dłużej znieść” i szczerze wierzą, że to własnie skłania ich do prośby o skrócenie życia chorego. Nie uświadamiają sobie, że w rzeczywistości nie wiedzą, jak pacjent swoją chorobę przezywa i wczuć się w to nie są w stanie. Nie zdają sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości to oni nie mogą dłużej znieść sytuacji, ogromnego ciężaru psychicznego i ciężarów fizycznych, godzin, dni i i nocy spędzanych w szpitalu; prawie bez snu, nie umyci, nieogoleni, bez czystej koszuli, bez regularnych posiłków wysłuchiwać musza co parę godzin biuletynów o stanie chorego, które nie zawierają nic pocieszającego. Istotnie jest to dla nich niezmiernie ciężka prób, trzeba to jasno wiedzieć, zrozumieć tych ludzi, wspierać – ale pacjenta dla przyniesienia im ulgi nie zabijać!

Przyznanie rodzinie pacjenta prawa do decydowania o eutanazji, ma jeszcze inny ważny ważny aspekt: chodzi mianowicie o wpływ, jaki eutanazja wywrzeć musi na instytucję rodziny. Są już doniesienia, że w związku z możliwością eutanazji osób starszych ludzi opanowuje lek przed własną rodziną. Istotnie, w społeczeństwie eutanazji, człowiek nawet młody i zdrowy, innymi oczami patrzeć będzie na własną rodzinę; bo to nie będą już tylko istoty, które nasze życie wzbogacają, pomnażają. Które  naszemu życiu cel i sens nadają, ale też ci, w których ręku w decydującym momencie spoczywać będzie decyzja, czy położyć kres naszemu życiu; i człowiek będzie tego świadomy, już w chwili zawierania małżeństwa, a nawet wcześniej. Rodzina w epoce eutanazji nie będzie już nigdy tą samą rodziną co dawniej – ani też społeczeństwo tym społeczeństwem, które znamy.  (s. 85-88).

Dr Fenigsen zwraca uwagę, że dziś eutanazją są bezpośrednio zagrożone osoby nieprzytomne;

Nie tak dawno przyznawaliśmy, że jesteśmy bezradni wobec chorego, który dłuższy czas nie odzyskuje przytomności; że nie mamy rozwiązania – i nie było go. Prawdę mówiąc, nie jesteśmy w stanie nic zrobić, możemy tylko czekać. Czekaliśmy więc, chroniąc pacjenta i próbując zachować nadzieję.Dziś mówią nam, że jest rozwiązanie: gdy uśmiercimy chorego, problem przestanie istnieć.

Przyznawaliśmy również, że – z nielicznymi wyjątkami – nie wiemy, którzy spośród  nieprzytomnych pacjentów mogą w przyszłości odzyskać świadomość. Dziś wyrok, że to „nieodwracalna śpiączka”, wydaje się pewnością nie dopuszczająca żadnych wątpliwości. Skromność i wierność prawdzie, jakie cechowały medycynę hipokratejską, należą już do przeszłości. Na miejsce tej etyki, proklamowano nową etykę szybkich efektów i pewności siebie.

Jest jeszcze jeden aspekt tej sytuacji, na który powinniśmy zwrócić uwagę. Lekarze słyszą od sędziów, kiedy maja przerwać leczenie chorego i nieraz wydaje się lekarzowi rozkaz, by postąpił sprzecznie ze swą własną zawodową opinią. Oczywiście musimy wszyscy żyć pod rządami Prawa. Ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że prawo i medycyna kierują się odmiennymi zasadami  i bronią  odmiennych wartości. Prawo i Medycyna są to dwa wielkie osiągnięcia naszej cywilizacji. Nie powinniśmy dopuścić do tego, by jedno z tych tych osiągnięć zdławiło i unicestwiło drugie. (s. 134)

Książka dr. Fenigsena jest wielką obroną tradycyjnego podejścia do sztuki leczenia – tak w sferze etyki, jak właśnie diagnostyki i podejścia do pacjenta. Jest też zdecydowanym protestem przeciwko eutanazji:

O tym, że istnieją lekarze, którzy kierując się szlachetnymi i logicznymi rozważaniami, z premedytacją powodują śmierć człowieka, usłyszałem po raz pierwszy przed dwudziestu laty, ale nadal –  wbrew oczywistym dowodom – trudno jest mi w to uwierzyć. Mam zawsze wrażenie (chociaż wiem, że jest fałszywe), że tylko mutacja genetyczna może wyjaśnić takie odbiegające od normy postępowanie. W odróżnieniu od wielu biorących udział w dyskusji na temat eutanazji miałem nieszczęście być obecny przy zabijaniu: w 1943 r. zmuszony byłem wraz ze wszystkimi żołnierzami mego pułku piechoty być świadkiem egzekucji dwu tzw. dezerterów. Po tym doświadczeniu pozostałem na resztę  mego życia w przekonaniu, że świadome uśmiercenie bezbronnego człowieka, niezależnie od powodów, jest najstraszniejszym czynem, jaki człowiek może popełnić na tej ziemi i najgorszym złem, jakie wyrządzić potrafi sobie samemu, swym pomocnikom i wszystkim nie sprzeciwiającym się naocznym świadkom. (s. 100)



***

Wszystkie cytaty pochodzą z książki:

Ryszard Fenigsen, „Eutanazja. Śmierć z wyboru”, Wydawnictwo: W drodze, Poznań 2002 r. wyd. III



***

Biogram dr Ryszarda Fenigsena

Ryszard Fenigsen urodził się 1.01.1925 roku w Radomiu jako syn Ludwika Fenigsteina i Felicji Furstenberg. Ojciec, mec. Ludwik Fenigstein (ur. 1897, zm. 1997), prowadził w Radomiu kancelarię adwokacką. We wrześniu 1939 r. rodzina Ludwika Fenigsteina uciekła przed Niemcami na wschodnie tereny RP. W kwietniu 1940 r. jako „bieżeńcy” zostali deportowani na Syberię, gdzie Ludwik Fenigstein pracował jako drwal i brygadier leśny. Ryszard uzyskał świadectwo dojrzałości w 1943 r. w szkole w miejscowości Joszkar Oła. W latach 1943–1945, wraz z ojcem, służył w Wojsku Polskim sformowanym w ZSRR. Po przyjeździe do Łodzi rodzina w 1947 r. zmieniła nazwisko z Fenigstein na Fenigsen. W latach 1945–1951 Ryszard Fenigsen studiował na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Łódzkiego, później Akademii Medycznej w Łodzi, gdzie w 1951 roku otrzymał dyplom lekarza. Na tej samej uczelni uzyskał w 1959 roku stopień doktora medycyny, a w roku 1963 — habilitację. W tym samym roku objął stanowisko docenta. W latach 1949–1963 pracował w II Klinice Chorób Wewnętrznych Akademii Medycznej w Łodzi. Od 1963 do 1966 roku pełnił funkcję ordynatora oddziału kardiologicznego w Szpitalu im. Heleny Wolf, a w latach 1966–1968 — ordynatora oddziału chorób wewnętrznych o profilu kardiologicznym Szpitala im. dr. Madurowicza w Łodzi. Był równocześnie kierownikiem Wojewódzkiej Poradni Chorób Układu Krążenia dla m. Łodzi (1961–1968).

W 1968 r. wyemigrował z Polski. W latach 1969–1972 pracował na oddziale chorób wewnętrznych Szpitala w Naskov i oddziale kardiologicznym Szpitala Aalborg-Noord w Danii. W 1972 roku przeprowadził się do Holandii, gdzie był zatrudniony początkowo w projekcie badawczym Światowej Organizacji Zdrowia w Rotterdamie, w latach 1974–1976 w klinice kardiologicznej Uniwersytetu w Lejdzie, a następnie od roku 1976 do 1990 jako ordynator oddziału kardiologii Szpitala Willem-Alexander w ’s-Hertogenbosch. Po przejściu na emeryturę w 1990 roku zamieszkał w Cambridge, Massachusetts (Stany Zjednoczone). Zmarł 26 kwietnia 2016 r.

 


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka