Podczas listopadowych wędrówek po cmentarzach rozmyślamy o przemijaniu, mamy poczucie znikomości naszego doczesnego bytu. Przemija postać tego świata, my przemijamy.
A do mnie od kilku dni powracają myśli z wiersza mojego ulubionego poety, Mariana Hemara.
Niebo
Niebo… ponętna bardzo rzecz,
tuszę, że wstydu tam nie zrobię.
Już dziś się cieszę na nie. Lecz
ziemia jest też niczego sobie.
Tam pewnie będą choć niektórzy z nas
wiecznie szczęśliwi z łaski Bożej,
lecz tu bywało też niejeden raz,
że się miałem nienajgorzej.
Któż jestem bym się spierać mógł,
gdy zapewniają mnie eksperci,
że szczęście jest to coś, co dla nas Bóg
chowa dopiero na po śmierci.
Jakby na trumnę order kładł ci ktoś,
komandorię szarfy ze szkarłatem,
i salutując mówił: Noś
na tamtym świecie, coś zasłużył na tym.
Czy tam też czasem pada deszcz,
i grad wysiecze kwiat dopiero co zakwitły?
Czy tamten niczym nie skażony świat
nie wysłuchane zna modlitwy?
Czy tam też zginie ukochany pies?
Czy tam wspomnienie z drogi wykoleja
a oczy nieraz puchną nam od łez,
kiedy zawiedzie je nadzieja?
Czy zazdrość gnębi, piecze wstyd,
czy miłość krzyczy spoza grobu?
Czy noc bezsenna aż po świt
szuka wśród gwiazd Srebrnego Globu?
Bo jeśli nie, to skąd i jak i gdzie
wiedzieć, co prawdą zdaje się, co złudą
i skoro nigdy nie jest źle,
co jeszcze szczęściem jest, co już jest nudą?
*
Powtarzam w dawnych wierszach gorzką treść,
że Nichts is schwerer zu ertragen –
(to Goethe mówił tak) – nic trudniej znieść
als eine Reihe von Schönen Tagen.
Gdy nie ma innych prócz słonecznych dni,
gdy nic nie mija i nie grozi,
gdy w krzaku wiecznej róży wieczny słowik ćmi,
a wśród harfiarzy sami wirtuozi,
niebo jest bardzo pięknym snem,
w boskiej sonacie mozartowskim scherzem,
gdy mi się przyjdzie doń przenosić,
wiem, że rzucę ziemię z ciężkim sercem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości