Pod notkąhttp://foros.salon24.pl/556236,resortowe-dzieci-o-swoich-rodzicach
jeden z komentatorów zapytał: „ Ilu jest w polskim mainstreamie dziennikarzy bez resortowych powiązań? Jak to się przedstawia procentowo? Ile np. jest tam dzieci żołnierzy AK? Ile dzieci żołnierzy WiN?”
Szukając odpowiedzi na to pytanie trzeba przypomnieć, że żołnierze podziemia antykomunistycznego, czyli ci Polacy, którzy podjęli walkę z okupantem niemieckim i kontynuowali tę walkę po 1945 roku dlatego, że Polska nie odzyskała niepodległości, wywodzili się z elit wsi, miasteczek oraz dużych miast, a nie z marginesu społecznego. W normalnych warunkach byliby oni w tych miejscowościach urzędnikami, nauczycielami, starostami i wójtami, prawnikami czy sędziami. Stało się inaczej - funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa z bezwzględnością przewyższającą niekiedy niemieckich okupantów rozprawiali się z całymi rodzinami żołnierzy podziemia antykomunistycznego i działaczy politycznych przeciwstawiających sięsowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu.
Doświadczeniami tysięcy rodzin były więzienia, oddzielanie matek od dzieci i osadzanie ich w sierocińcach, rozbijanie rodzin, prześladowania, milicyjny nadzór, niemożność znalezienia pracy, trauma konieczności milczenia o wyrządzonych krzywdach.
Założona przez działaczy Ligi Republikańskiej w latach 90. ubiegłego wieku Fundacja „Pamiętamy” dokumentuje losy rodzin żołnierzy antykomunistycznej konspiracji. Jedną z rodzin odnalezionych przez Fundację jest rodzina Borychowskich, której losy przedstawia film pt. „Sny stracone, sny odzyskane” w reżyserii Arkadiusza Gołębiewskiego, dokumentalisty i dziennikarza. Rodzina mieszkała we wsi Borychów w gminie Repki. Los związał ją z historią oddziału 6. Wileńskiej Brygady AK. W 1950 r. cała rodzina, tj. Marian Borychowski z żoną Czesławą Borychowską i czworgiem dzieci zostali aresztowani przez funkcjonariuszy UB. Najpierw zabrali do Sokołowa rodziców, potem w nocy przyjechali po dzieci. Najmłodsze z nich miało wtedy zaledwie siedem lat.
Marian Borychowski, żołnierz ZWZ-AK, udzielał schronienia swoim towarzyszom walczącym z komunistami. Po obławie zorganizowanej na czterech z nich został aresztowany, poddany okrutnym torturom i zamęczony w lutym 1951 r. w osławionym warszawskim więzieniu przy Rakowieckiej. Jego ciała do tej pory nie odnaleziono.
Żona Czesława Borychowska skazana została na 10 lat więzienia; zwolniona na mocy amnestii po 4 latach. Zmarła w 1984 roku, nie doczekawszy oczyszczenia z zarzutów; do ostatnich swoich dni prześladowana przez władze.
– Za ścianą aresztu słuchałyśmy, jak biją naszego ojca. Tereska, Staś i ja. Miał wybite zęby, połamane żebra i ręce. Prosiliśmy ubowca, który przyniósł nam kolację, mówiliśmy mu, że płaczemy, bo bili naszego tatę. „Wasz ojciec to zdrajca” – odpowiedział i zamknął drzwi – relacjonuje Janina Borychowska. Miała wtedy 12 lat. Jak wspominają, ich również wyzywano, bito, szarpano, straszono. – Ci ubowcy, którzy bili naszego ojca, przychodzili do nas na zwiady, próbowali wypytać nas, co wiemy. Ale wiedzieliśmy, że nie wolno nam mówić. I tak twierdziliśmy, że nic nie wiemy – wspomina w filmie.
Najstarsza z rodzeństwa Janina po kilkumiesięcznym areszcie i brutalnym śledztwie została skazana na półtora roku więzienia. Podczas śledztwa kilkunastoletniej dziewczynie kazano siedzieć na nodze od stołka. Potem rozdzielono ją z rodzeństwem.
Trzy tygodnie przesiedział w areszcie również 10-letni wówczas Stanisław Borychowski. Dorastał w domu dziecka, podobnie jak najmłodsza z rodzeństwa Teresa Zawadzka, którą ubecy zatrzymali w wieku zaledwie 7 lat.
Cała czwórka ze łzami w oczach wspomina aresztowania oraz kolejne lata pełne cierpień i upokorzeń. Żyli w milczeniu, zapomnieniu, z pokorą znosili swój los, o tamtych tragicznych i bolesnych sprawach bali się mówić nawet własnym dzieciom.
Rodzinę Borychowskich wydał Czesław Białowąs.W komunistycznej Polsce zrobił karierę, w której pomagało mu dobrowolne i wieloletnie donoszenie do UB i SB. Zdradził nie tylko Borychowskich, ale również własnego brata i matkę, później nauczycieli w szkołach, w których pracował. Przez lata uchodził za wybitnego pedagoga i poetę, którego tomiki wierszy są dziś przedmiotem analiz historyków IPN, bo opisywał w nich swoją donosicielską działalność.
W 2007 r. Marian Borychowski został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Krzyż z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego odebrały jego dzieci. W filmie przedstawiona jest scena rozmowy z Marią Kaczyńską.Jesteśmy w końcu bardzo dumne, że przestałyśmy być dziećmi bandytów – powiedziała Janina Borychowska.
Edmund Budelewski miał 4.5 roku kiedy 24 lipca 1947 roku w jego domu rodzinnym pojawili się funkcjonariusze UB i aresztowali jego ojca por. Bolesława Budelewskiego (ps. „Pług”, „Sokół”), dowódcę kompanii terenowej Narodowego Zjednoczenia Wojskowego.
O losach rodziny po aresztowaniu Edmund Budelewski tak opowiada:
Ojca zamordowali, a my – czworo dzieci – zostaliśmy tylko z mamą. Ja byłem najmłodszy, a najstarsza siostra miała 12 lat. Cały trud uprawy 7-hektarowego gospodarstwa spadł na nas. Najstarszy brat miał wtedy 10 lat i normalnie pracował już w polu jak dorosły. Matka nigdy już nie wyszła za mąż. Można powiedzieć, że poświęciła się dla nas. Walczyła jak lwica o nasze utrzymanie. Jestem jej bardzo wdzięczny.
– Mama co i rusz słyszała: „Żona bandyty”. Aresztowali ją, wzywali na przesłuchania, grozili. Ponadto specjalnie, żeby nam dokuczyć, przekwalifikowali naszą słabą ziemię – takie przysłowiowe piaski, laski i karaski – na 2. i 3. klasę. To się wiązało z większymi podatkami i dostawami obowiązkowymi. Miejscowe władze nawet nie chciały słyszeć o zmniejszeniu dostaw przez „bandytów”, jak nas nazywali. Mama musiała jeździć do powiatu i tam wypraszać u władz zmniejszenie tych dostaw, bo nie byłoby z czego nas wyżywić. Cały czas żyliśmy bardzo biednie. Tylko jedna siostra tak od razu skończyła średnią szkołę, na naukę dla reszty nie było pieniędzy.
W domu była bieda, więc po skończeniu podstawówki zacząłem pracować zarobkowo. Pomagałem w gospodarstwie, a także chodziłem po różnych budowach, pracowałem jako pomoc przy murarzach, gdzie się dało jakiś grosz zarobić. Zacząłem na nowo się uczyć dopiero po ukończeniu 18 lat, jak podjąłem pracę w pobliskim zakładzie celulozy. Maturę zrobiłem w wojsku. Później uzyskałem wykształcenie technika elektronika. Chciałem zostać na zawodowego w wojsku, ale uznano mnie za element niepewny i odmówiono. Robili mi różne docinki, przytyki. I co ciekawe, nie słyszałem tego od oficerów politycznych, ale takich niby kolegów. Pamiętam, już w służbie nadterminowej siedzimy kiedyś w gabinecie u szefa kompanii i taki kapitan, kierownik warsztatu radiowego, mówi: „No, w tej Ostrołęce to było tych bandziorów dużo”. To było pod moim adresem, ale się nie odezwałem. W latach 90. spotkałem go i spytałem, co miał wtedy na myśli. Ale wyparł się tych słów.
Bolesław Budelewski był przetrzymywany najpierw na katowni UB w Ostrołęce, gdzie był straszliwie torturowany, Później został przetransportowany do więzienia MBP przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, gdzie został zamordowany 15 lipca 1948 r. W czerwcu 1990 roku został całkowicie zrehabilitowany przez Sąd Wojewódzki w Warszawie.
W grudniu 2012 roku ekipie prowadzącej prace ekshumacyjne i identyfikacyjne na powązkowskiej Łączce udało się zidentyfikowac kości Boleslawa Budelewskiego. Edmund Budelewski usłyszał wtedy od prof. Szwagrzyka niezapomniane słowa: „Ma pan ojca. Odnaleźliśmy jego szczątki”.
Porucznik Zdzisław Broński „Uskok" po śmierci majora Hieronima Dekutowskiego "Zapory" był komendantem wszystkich oddziałów WiN na Lubelszczyźnie. Zginął w zasadzce zorganizowanej przez funkcjonariuszy UB. Adam Broński w chwili śmierci ojca miał półtora roku. Mieszkał z matką w domu dziadków, pozostającym pod stała obserwacją bezpieki i poddawanym ciągłym rewizjom.
- Pamiętam, że kiedyś - było to już długo po śmierci ojca - przyszło trzech panów i szukali czegoś w domu, a nawet mieli zamiar zerwać podłogę. Ale żyjąca jeszcze babcia powiedziała im: "Ta podłoga była już zrywana trzy razy, jakby coś tam było, to byście dawno znaleźli". I dali spokój. Wcześniej zrywali i podłogi, i strzechę.
Adam Broński nosił nazwisko matki, ale w okolicy ludzie wiedzieli, kto był jego ojcem. W domu stale mu przypominano, żeby nigdzie, nigdy i nikomu się do tego nie przyznawał.
Idąc do szkoły, często byłem zaczepiany, zwłaszcza przez jednego z mieszkańców, który zwykł do mnie mówić: "Ty, Broński, tędy nie chodź, bo to moje pole i moja miedza", choć ja nosiłem nazwisko matki. Później dziadek mi wytłumaczył, że to działacz partyjny, żebym się nie przejmował. Byli też inni, też związani z ówczesną władzą, którzy podpici przywoływali mnie i pytali ze śmiechem, czy wiem, kto był moim ojcem. Wyraźnie chodziło im, żeby mi dokuczyć, bo mówili wtedy bardzo nieprzyjemne rzeczy o ojcu. Jeszcze inni zastawiali mi drogę, gdy szedłem do piekarni i nie dawali kupić chleba. "Idź do Mikołajczyka, niech ci da chleba, bo tutaj nie dostaniesz" - śmiali się. Musiałem wracać z pustymi rękoma. Od tego czasu chleb zaczęto wypiekać w domu.
Uprzedzony głównie przez dziadka grzecznie słuchałem i nie odzywałem się. Dziadek, który był doświadczonym człowiekiem, przykazał mi, żebym w żadnym wypadku nie dał się ponieść, nie sprzeciwiał się, nie oponował, tylko raczej udawał, że mnie to nie dotyczy. Po prostu jako synowi "Uskoka" groziło mi niebezpieczeństwo. Byli ludzie, którzy mogli mi zrobić krzywdę, i nie wolno im było dać pretekstu.
Miałem zamiłowania artystyczne i chciałem dostać się do liceum plastycznego w Lublinie. Pamiętam, jak w trakcie egzaminu wstępnego weszło na salę kilku nauczycieli, a dyrektor pokazał mnie palcem. Później oni chodzili wśród zdających, ale każdy zatrzymywał się przy mnie i przyglądał się. Ostatecznie nie dostałem się, bo jak usłyszałem, choć ze wszystkich przedmiotów miałem piątki, to nie zdałem z matematyki. Byłem pewny, że zrobiłem dobrze cztery zadania z pięciu, ale nie znaliśmy nikogo, kto mógłby interweniować. Ostatecznie zrezygnowałem z egzaminu poprawkowego we wrześniu i poszedłem do szkoły rolniczej. Sytuacja powtórzyła się, gdy starałem na dostać na Akademię Rolniczą. Egzamin zdałem, ale nie zostałem przyjęty jakoby z braku miejsc. Później, gdy z kolegami porównywaliśmy swoje odpowiedzi, okazało się, że wielu napisało gorzej, a się dostali. Znów się uniosłem honorem i więcej już nie startowałem. W dorosłym życiu już raczej nie miałem tego rodzaju przykrych doświadczeń. Tak jakby oni doszli do wniosku, że nie stanowię zagrożenia. Kilkakrotnie byłem namawiany do wstąpienia do PZPR, co było związane z niewątpliwymi korzyściami materialnymi, raz nawet kolega przyniósł mi wypełnioną przez siebie deklarację członkowską. Pomyślałem tylko: "Do kogo ty to przynosisz?", i odmówiłem.
Nawet obecnie, po 1989 roku, losy „Żołnierzy Wyklętych” są niechętnie, z dużymi oporami lub nawet z lekceważeniem traktowane przez część środowisk opiniotwórczych, które bardziej niż upamiętnieniem, zdają się być zainteresowane relatywizacją bądź wręcz negowaniem patriotycznego charakteru podziemia antykomunistycznego. Przyczyny tego zjawiska są na pewno bardzo złożone, jednak główną przyczyną jest brak pełnego i konsekwentnego rozliczenia z dziedzictwem komunizmu w Polsce.
W końcu 2012 roku krewni zamordowanych przez bezpiekę żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego postanowili utworzyć Stowarzyszenie „Rodzina Żołnierzy Wyklętych”.Jako główne zadanie zawiązany już Komitet Założycielski nowej organizacji wyznacza poszukiwanie i ekshumację dotąd nieznanych miejsc pochówków ofiar komunistycznego terroru. Komitet Założycielski Rodziny Żołnierzy Wyklętych ma swoją siedzibę w białostockim oddziale Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, który zainicjował tworzenie Rodziny Żołnierzy Wyklętych.
http://www.naszdziennik.pl/wp/25713,dzieci-rakowieckiej.html
http://www.naszdziennik.pl/wp/25231,ma-pan-ojca.html
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120315&typ=my&id=my09.txt
http://www.naszdziennik.pl/wp/23349,po-stronie-zolnierzy-wykletych.html
Inne tematy w dziale Rozmaitości