wiesława wiesława
1440
BLOG

Jan Kobuszewski, człowiek wiary i zawierzenia

wiesława wiesława Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Pani Alina Kobuszewska okazała sceptycyzm wobec zaleceń lekarzy, którzy uważali, że ze względu na chorobę nerek powinna dokonać aborcji, i odmówiła zabicia swojego dziecka. W następstwie tej decyzji 19 kwietnia 1934 r. urodził się Jan Kobuszewski, przyszły aktor. Historię jego przyjścia na świat i jego dzieciństwo opowiedziała jego siostra, Hanna Zborowska z domu Kobuszewska, w książce „Humor w genach”. Z wielkim poczuciem humoru autorka opisała w niej dzieciństwo swego utalentowanego brata aktora, który swoim talentem bawił i rozśmieszał Polaków ponad pół wieku. 

W dzieciństwie Jan Kobuszewski starał się trzymać z dala od lekarzy: „Jako czterolatek miałem tzw. polip w nosie i mówiłem trochę przez nos. Rodzice zdecydowali, że trzeba mi to usunąć, póki jestem mały. Pamiętam jak dziś – choć miałem 4 lata – zawieźli mnie do doktora na Koszykową. Była ze mną mama i ciocia. Pan doktor usiłując bezskutecznie „wyrżnąć” mi tego polipa, zawołał do pomocy jeszcze dwie pielęgniarki. Wszystkich wykopałem. Czteroletnie dziecko! Dopiero gdy miałem lat 14, już po wojnie, sam bohatersko przeszedłem ten zabieg. […] Od tej pory przestałem bać się lekarzy. Uwielbiam wszystkich lekarzy przy stole ale …nie chirurgicznym. Oni też to potwierdzają.”

Jan Kobuszewski wspomina swoje dzieciństwo jako wspaniałe. Miałem ukochanych rodziców, mamę Alinę i tatę Edwarda oraz siostry, które właściwie traktowały mnie jak synka. […] do czasu wojny moje dzieciństwo było pasmem radości. […] Moja rodzina to byli mocno wierzący i praktykujący katolicy, dlatego też wiarę wyniosłem z domu rodzinnego. To były piękne, radosne czasy…

Przyszła wojna, która wszystko zmieniła. Przyszła okupacja, ciągłe zagrożenie życia, lęk o siostry, które były narażone na represje ze strony Niemców, bo starsza dosyć szybko weszła w konspirację. Mieszkaliśmy wówczas przy ulicy Skorupki. […] Potem przyszło powstanie warszawskie. Mimo że byłem dzieckiem, doskonale pamiętam tamte czasy. To były tragiczne obrazy. Oczyma 11 – letniego chłopczyka widziałem jak zrywają chodniki, aby chować zmarłych. Cała Warszawa była właściwie jednym wielkim cmentarzem. W nasz dom uderzyło kilkanaście rozmaitych pocisków. Ginęli ludzie, mnóstwo ludzi! Na podwórku, już tak po 15 sierpnia, praktycznie codziennie był pogrzeb przed kapliczką […] W okresie powstania nasza kapliczka stała się kościołem, przed którego ołtarzem żegnaliśmy naszych zmarłych. […] Te doświadczenia zrobiły z 11-letniego czy 12-letniego już wtedy chłopca takiego trochę staruszka, który patrzy na świat innym spojrzeniem niż powinno czynić to dziecko. Po wojnie zamieszkaliśmy na Saskiej Kępie w jednym małym pokoiku […] mimo tych strasznych wspomnień dziękowaliśmy Bogu, bo nikt z naszej najbliższej rodziny nie zginął. […]

O tych swoich przeżyciach dorosłego człowieka z czasów wojennego dzieciństwa szybko zapomniałem i ….wróciły beztroskie chwile młodości, a dojrzałości jeszcze nie osiągnąłem. W końcu moja siostra Marysia doradziła mi, żebym zdecydował się na szkolę teatralną. Pomyślałem sobie, że to bardzo proste: nauczę się wierszyka, roli, wyjdę, powiem.

Rzeczywistość okazała się bardziej złożona. Za pierwszym razem nie został przyjęty do Szkoły Teatralnej. Po nieudanym egzaminie wstępnym na PWST trafił do Państwowej Szkoły Dramatycznej Teatru Lalek. A gdy po roku ponownie stawił się na egzamin, miał przygotowanych ponad 100 wierszy i scenek aktorskich.

„Na pierwszych przesłuchaniach było nas około 800, po drugich eliminacjach zostało nas około setki. Miejsc było 20, tak więc odbył się trzeci etap. Egzamin i narada komisji. Narada miała miejsce na Sali teatralnej, a ja z moim przyszłym kolega z kursu, a siostrzeńcem Jana Kreczmara, czyli Zbyszkiem Zapasiewiczem, podsłuchiwaliśmy zza kurtyny. Głos zabrał Zelwerowicz i powiedzial: „Niezawodnie z tych wszystkich kandydatów na pewno Kobuszewski i Zapasiewicz”. Krzyknęliśmy ze Zbyszkiem z radości i wybiegliśmy z sali. Przed nami były 4 lata studiów. […]

Studia były wyczerpujące, a odżywianie liche. Rodzina była wtedy biedna. W pierwszym roku mojej nauki żył jeszcze ojciec, potem byłem wyłącznie na utrzymaniu mamy. Miałem 200 złotych stypendium, co wystarczało na opłacenie obiadów w stołówce Teatru Narodowego. Mimo trudności radość ze studiowania, z obcowania ze wspaniałymi kolegami była olbrzymia. Na pierwszym roku ze mną byli Anka Ciepielewska, Zbyszek Zapasiewicz, Andrzej Tomecki, Janek Matyjaszkiewicz i inni wspaniali. Myśmy się wszyscy lubili i szanowali. Na wyższym roku był Mariusz Dmochowski, a jeszcze wyżej: Mieczysław Czechowicz, Wiesław Gołas, Jurek Dobrowolski, wyżej Ignacy Gogolewski, Roman Kłosowski. Świetny zespół. […] Co jeszcze zapamiętałem ze szkoły teatralnej? Przyjaźń kolegów oraz niesłychaną dobroć i przyjaźń profesorów.

Szkołę Teatralną ukończył w 1956 r. i w tym samym sezonie debiutował na scenie w nieistniejącym już Teatrze Nowej Warszawy w Pałacu Kultury.

„Grywałem role raczej na wskroś dramatyczne, bo przez pierwsze dziesięć lat z komedią miałem mało wspólnego. Wspominam ten teatr z rozrzewnieniem i rozczuleniem. Była strasznie ciężka praca, bo graliśmy dwa razy dziennie i codziennie mieliśmy próby. Było naprawdę ciężko, ale wspaniale.

Następnie zaproponowano mi przejście do Teatru Polskiego, co było wówczas nobilitacją. W tym teatrze grałem ogromnie dużo [….] Teatr dawał na dwóch scenach 26 premier rocznie! Byliśmy bez przerwy zatrudnieni […] Marian Wyrzykowski, Władek Hańcza, Tadzio Fijewski, Leon Pietraszkiewicz, Wojciech Brydziński. Miałem wielkie szczęście, że mogłem z nimi grać. Grałem też z panią Zofią Malynicz, Janina Romanówną i innymi wielkimi aktorkami. Pierwszy mój pierwszy spektakl w Teatrze Polskim to była „Wariatka z Chaillot”. Przez te lata było wiele premier! i Szekspir, i współczesne…

Moja żona Hania była najpierw w Teatrze Ateneum, a potem przeszła do Narodowego, który objął młody aktor i reżyser z Łodzi Kazimierz Dejmek. To on zaproponował mi przejście do Narodowego.

W Teatrze Narodowym Jan Kobuszewski był obsadzany w sztukach Witkacego – w „Kurce wodnej”, w „Gyubalu Wahazarze czyli na przełęczach bezsensu”. A także w „Żywocie Józefa” Mikołaja Reja, w „Kramie z piosenkami” Leona Schillera, w „Kordianie” Słowackiego. W słynnej Dejmkowskiej inscenizacji „Dziadów” Mickiewicza grał doktora Bécu.

Był to spektakl na wskroś Mickiewiczowski, polityczny. Wszystko było w tym spektaklu wspaniałe! Chociażby inscenizacja sceny – widzenie Senatora, którego grał Zdziś Mrożewski. Gdyby się to gdzieś na zdjęciach zachowało, te diabły krążące wokół niego! Gustawa-Konrada grał Gucio Holoubek. Tak powiedzianej Wielkiej Improwizacji nigdy wcześniej nie słyszałem i już chyba nigdy nie usłyszę. W jego wykonaniu każde słowo było proste. To był logiczny związek. Wspaniałe, cudowne!

Niestety, Dejmka odwołano, a aktorzy rozeszli się po innych teatrach. Z trudnością, bo był zakaz zatrudniania aktorów z Teatru Narodowego, Janowi Kobuszewskiemu udało się wrócić do Teatru Polskiego. W 1976 r., kiedy Dejmkowi władze pozwoliły objąć ponownie dyrekcję Teatru Nowego w Łodzi, Kobuszewski z żoną Hanną Zembrzuską zaangażowali się w tym teatrze, ale tylko na jeden sezon 1976/1977. Wrócili do Warszawy, gdzie Jan Kobuszewski zaczął grać w Teatrze Kwadrat, który odmienił jego aktorski wizerunek.

W Warszawie działał od roku Teatr Kwadrat – teatr na wskroś komediowy, który zorganizował Dudek Dziewoński. […] Mogę powiedzieć, ze jest to mój macierzysty teatr. Na 51 lat, które spędziłem na scenie, większość życia upłynęła mi w Teatrze Kwadrat. Wcześniej reżyserowałem już trochę w telewizji, ale właściwie takie znaczące dokonania reżyserskie miałem w tym teatrze.

Tak więc przez kabaret, telewizję, a potem teatr, stałem się aktorem na wskroś komediowym, co nie znaczy, że nie jestem normalnym człowiekiem. Mam takie same problemy, takie same zmartwienia, takie same choroby jak każdy, na wskroś dramatyczny aktor. Muszę dodać, że byłem takim samym – złym czy dobrym – ojcem, mężem, zawsze jednak oddzielałem moje życie zawodowe od twierdzy, jaką był nasz dom. Moje życie prywatne było na pierwszym miejscu, a teatr był, oczywiście, też miłością, ale służącą przede wszystkim do zarabiania pieniędzy na życie. Mówię że teatr to moja druga miłość, bo wykonywałem te prace bez żadnego przymusu i to jest dla mnie swego rodzaju zwycięstwo. […]

Uważałem, że komedia jest takim samym dobrym gatunkiem jak tragedia, że to takie krzywe lustro, w którym odbija się nasze życie i przez śmiech można pewne nasze wady pokazać, żeby je potem wyplenić.

W 2006 roku Jan Kobuszewski obchodził jubileusz 50-lecia pracy scenicznej. Zapytany o liczbę zagranych ról odpowiedział: Kiedy byłem na pierwszym roku w szkole teatralnej, przyszedł do nas prorektor Jan Świderski i powiedzial, że będzie wielkie święto, bo dzisiaj ma premierę i to jest jego ..setna rola w życiu. Myśleliśmy wtedy: kiedy my się tego doczekamy?! Setna premiera?! To sprawa absolutnie nie do osiągnięcia… A ja, tak z grubsza licząc, mam za sobą już chyba trzysta ról. Jak to szybko przeszło!

[…] Nigdy nie przypuszczałem, że dożyję chwili, gdy będę obchodził 50-lecie pracy scenicznej i 50-lecie małżeństwa – jednego!

Uroczystość miała miejsce na Jasnej Górze, gdzie sprawowana była msza św. kaplicy Matki Bożej. Przyjechał „cały teatr”, który zamówił tę wspaniałą Mszę św. i to wspólne świętowanie odbyło się właśnie na Jasnej Górze.

Zapytany o rolę religii w jego życiu, Jan Kobuszewski odrzekł:

Zostałem tak wychowany, tak ukształtowany, że nie wyobrażam sobie życia bez mojej religii, bez mojej wiary. Oczywiście wszelkie zdarzenia, jakie mają miejsce w życiu człowieka muszą być akceptowane: „Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi … i odpuść nam nasze winy”. Credo, wyznanie wiary… To są nie tylko modlitwy, ale wyznania, z którymi ja żyję od dziecka. Nie wyobrażam sobie, ze mógłbym być niewierzący. To jest sprawa zasadnicza. Zresztą nie jeden raz doświadczyłem – może to jest wyimaginowane przeze mnie, ale tak to czuję – znaków Opatrzności Bożej. […] Nabożeństwo do Matki Bożej, do Boga i świętych wpajane miałem od dziecka przez rodziców, głównie przez matkę, ale są jeszcze w mojej pobożności psalmy. Psalm Dawidowy w przekładzie Kochanowskiego: „Kto się w opiekę odda Panu swemu… mam obrońcę Boga, nie przyjdzie na mnie żadna straszna trwoga” – to jest też wyznanie wiary. Kolejny psalm to: „Pan jest moim Pasterzem, nie brak mi niczego”.

Jeżeli się człowiek zastanowi nad tym, co mówi, to wtedy napełnia go wiara i otucha. Moim zdaniem, nie można klepać pacierzy. Jak się mówi „Ojcze nasz, który jesteś w niebie, to trzeba mieć świadomość tego Ojca, który jest w niebie. Jak się mówi „święć się Imię Twoje” to znaczy – jak ja to zawsze mówię – żeby Imię jego było na całym świecie błogosławione. „Bądź wola Twoja” – zgadzam się , że „jako w niebie tak i na ziemi”, „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, „odpuść nam nasze winy” (bardzo ważny fragment) i „nie wódź nas na pokuszenie”…. W tym miejscu chciałbym podzielić się z Ojcem i Czytelnikami moja opinią na temat tego ostatniego fragmentu Modlitwy Pańskiej: twierdzę, że to jest bardzo złe tłumaczenie. Powinno być chyba: „I nie dopuść do nas pokusy, ale nasz zbaw ode złego. Amen”. Pan Bóg nie wodzi nas na pokuszenie, nie sprawdza, mamy wolną wolę.

Na pytanie, czy wiara determinuje w jakiś sposób jego pracę, czy jest obecna w wyborze reżyserowanych sztuk czy granych ról, Jan Kobuszewski odpowiedział:

„Nigdy się nie zgodziłem – na co mam świadków, choć nie będę tu ich wymieniał z nazwiska – by w jakiejkolwiek sztuce mówić coś przeciwko Bogu czy choćby tylko przeciw tej instytucji, jaką jest Kościół. Nie będę dla kariery czy dla jakiegoś złamanego grosza mówić tego, w co nie wierzę, więc chyba wiara ma w tym przypadku znaczenie”.

Jego zdaniem: Jeżeli człowiek jest radosny, czego wszystkim życzę, to wynika to z prawdy, iż po to Pan Bóg dał nam życie, powołał nas do życia, żebyśmy się z tego życia cieszyli. Żebyśmy umieli wyciągać wnioski z przeżytych doświadczeń i żebyśmy radośnie szli po tym, dla niektórych łez padole, a dla niektórych wspaniałym Bożym świecie – do Niego.

Nie znaczy to, ze jestem dewotem. Chcę tylko po prostu dać świadectwo, ze od dziecka do późnej starości można służyć Prawdzie, można ufać Bogu i Opatrzności, co daj Boże! Amen.

Jan Kobuszewski zakończył swoją ziemską wędrówkę dzisiaj rano, 28 września 2019 r.

In te, Domine, speravi, non confundar in aeternum. (ps.31)

***

Wszystkie przytoczone w notce wypowiedzi Jana Kobuszewskiego pochodzą z książki „Patrzę w przyszłość [i przeszłość} z uśmiechem i radością” (wywiad-rzeka, przeprowadzony z aktorem przez o. Roberta Mirosława Łukaszuka ze Zgromadzenia Ojców Paulinów), Wydawnictwo Święty Paweł, Częstochowa 2008,


wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura