Jakoś nie natrafiłem w komentarzach medialnych czy blogowych dotyczących obecnej powodzi na, mam wrażenie, ważną kwestię. Jak wiadomo, najbardziej obfitym w opady miesiącem roku w naszym kraju jest lipiec. Ja rozumiem, że bieżączka, że wybory, że "nie można zapeszać", ale CO się stanie, jeśli w lipcu będziemy mieli drugą turę - powodzi?
W sensie dosłownym - byłaby to pełnowymiarowa katastrofa. Obwałowania i urządzenia hydrotechniczne, które teraz wytrzymały ledwo-ledwo, nie zniosłyby drugiego uderzenia wody. Spiętrzenie - przy podobnej sumie opadów jak obecnie - byłoby jeszcze wyższe, bo do lipca ziemia nie zdąży oddać nadmiaru wody, którą jest przeniknięta.
To w sensie dosłownym. A w sensie politycznym? Czy ta druga powódź - oby nie nastąpiła! - mogłaby spłukać również polską scenę polityczną? Czy stałaby się realnym zagrożeniem dla rządu? Czy doprowadziłaby do przedterminowych wyborów parlamentarnych? A może rządzący (celowo nie piszę - rząd) - w obliczu zagrożenia nurkującymi nastrojami społecznymi - zawiesiliby na kołku demokrację, by "zrobić porządek" i "uspokoić nastroje"?
Inne tematy w dziale Polityka