Partyjne doły znanej wszystkim partii, zwłaszcza te pełniące jeszcze – tu i ówdzie – kierownicze stanowiska, coraz wyraźniej odczuwają zbliżający się koniec. Trochę się boją, bo niewiele pozostaje bezpiecznych przyczółków, na których mogli by przezimować długie, jak myślę i nieco ciężkie czasy. Jeszcze nie panikują, nie uciekają przed zbliżającą się falą (czy ta woda na horyzoncie, to zapowiedź tsunami? pytają z niedowierzaniem), póki co lekko podgryzają, jak piwniczne szczury na warszawskich Bielanach.
Partyjne doły znanej wszystkim partii w zaciszu swoich ciasnych gabinecików, przy swoich małych biureczkach i w ciasnych swoich główkach godzinami zgłębiają procedury, żeby było, jak ma być. Inwentaryzują glock’a po glock’u, notatkę po notatce, spinacz po spinaczu.
Partyjne doły znanej wszystkim partii robią się jakby bardziej drażliwe i z udawaną pewnością swego losu, z pianą na ustach i strachem w oczach atakują swoich podwładnych – tych nie z partyjnego klucza, nie-znajomych, nie-rodzinę, rzecz jasna, słowami: ja sobie pracę znajdę, a pani?!
Ja też panie dyrektorze, ja też.
... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka