Neda Neda
208
BLOG

Para depresyjne łzy w - ku chwale Ojczyzny - toalecie

Neda Neda Rozmaitości Obserwuj notkę 5

 

Mam 31 lat. Dwoje dzieci, męża i dopłynęłam do brzegu.

Plaża jest kamienista, stopy mam bose. Mimo lata, wieje chłodny jesienny wiatr. Marznę. Nie mam się czym okryć, nie mam jak i dokąd iść.

 

Jestem DDA, ale czy to cokolwiek tłumaczy? W ubiegłym tygodniu zaczęłam podejrzewać, że mam depresję, huśtawka nastrojów staje się nieznośna. Codziennie chcę się poprawić, codziennie chcę prosić, by dano mi jeszcze raz zacząć (najlepiej jeszcze raz się urodzić) i codziennie nie zmienia się nic.

Płynęłam długo. Nie wiem od czego zacząć. Może właśnie od „nie wiem”.

 

Jestem (      ) i mam o sobie bardzo wysokie mniemanie. Aż trudno uwierzyć, że wreszcie „to” pomyślałam. Tak, jak jest. A przecież nie mam żadnych podstaw by uważać, że jestem w czymś i od kogoś lepsza. (choć wmówiłam sobie, że jestem lepsza od pani o złotych zębach)

Małe miasteczko, małe mieszkanko, mała trzyosobowa rodzina z małym psem. Pomiędzy ścianami często głucha cisza – nikt z sąsiadów niczego nie słyszał i nie wie. Ja też skutecznie i chyba całkiem naturalnie wymazałam tamte lata, choć parę chwil, na dobre i na bardzo głęboko, zapadło się we mnie. Noszę je i może odkryję, tłumacząc kiedyś dzieciom, dlaczego nie są szczęśliwe.

 

To co pamiętam, to ja. Zawsze i wszędzie, pośrodku świadomości. Jest taki piękny wiersz o tym, co na dnie naszej duszy. Na dnie mojej, jak w tym wierszu, nieustanne, chore jamojemnieja, jamojemnieja, jamojemnieja

 

S… i jej świat. Tak było zawsze. Naturalnie, jakoś tak naturalnie, że aż nienaturalnie. Może trzeba było mnie jednak wypchnąć z tego domu? A przecież pretensje mogę mieć tylko do siebie, bo nigdy niczego nie chciałam. Nawet teraz niby chcę, niby nie chcę. Jak ja w ogóle dopłynęłam do tego brzegu, płynąc bez celu?! Może nie płynęłam tylko dryfowałam? Może trzeba się było utopić? Albo dać utopić...

 

Wszystko ma swój czas,
i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem

Przez 31 lat moje życie było czasem „godzenia się”.

Nie zastanawiałam się, bo miałam podane na tacy. Ubzdurałam sobie, że przecież inni chcą dla mnie dobrze, więc po co myśleć o niebieskich migdałach?

Oczy otworzył mi jeden człowiek, pytając o moje ulubione słowo. Absurd? Okazało się, że nie mam nic ulubionego. Wszystko doraźne, wygładzone, przygotowane „w sam raz dla mnie”. On otworzył mi oczy, a ja, dziękując, coś w jego świecie zamknęłam. Bez słowa przeprosin.

 

Godzenie się z ludźmi i rzeczywistością bardzo mnie zmieniło. Z pokorą przyjmowałam co mi dawano, często niewiele. W relacjach z ludźmi próbowałam trochę nadrabiać, ale za dwoje nie można wszystkiego. Za troje czy czworo to już w ogóle. Podobnie z pracą. Okazało się, że powiedzenie sobie „przetrwam cię gno...” wcale nie pomaga, „nieprzejmowanie się” nie wchodzi tak łatwo w krew, a bycie gruboskórną to nieprzyjemny efekt uboczny.

 

Modlitwa nie działa, bo trzeba się modlić.

Zmiana nie wchodzi w grę, bo zamiast czegoś trzeba zmienić siebie.

A ja jestem DDA.

Jestem. I poza „byciem” niczego nie potrafię.

Tylko „ble, ble, ble…”.

Zamknięta w – ku chwale Ojczyzny – toalecie, winna wszystkiemu (!) planuję sztukę planowania własnego życia.

(które jest także życiem moich niewinnych (!) dzieci)

I zamiast toczyć walkę, toczę kolejną para depresyjną łzę…

Neda
O mnie Neda

... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Rozmaitości