Jeszcze za wcześnie, by były minister sportu Mirosław Drzewiecki wrócił do wielkiej polityki.
Kilka tygodni temu wydawało się, że Drzewiecki jako polityk jest skończony. Nie dość, że uwikłał się w aferę hazardową, to jeszcze dobił się niefortunną wypowiedzią o Polsce jako „dzikim kraju”. Jego rezygnacja z mandatu poselskiego wydawała się bardziej niż pewna. Niektórzy politycy PO nawet cieszyli się, że jak Drzewiecki zrzeknie się mandatu, jego miejsce zajmie czarnoskóry, pochodzący z Afryki poseł. A to jeszcze bardziej wzbogaci wielobarwną ofertę Platformy.
Niestety Mirosław Drzewiecki postanowił wyrządzić kolegom z PO psikusa. Chce wrócić do wielkiej polityki i ani myśli o wycofaniu się. Można zrozumieć rozgoryczenie Drzewieckiego. Może on się czuć jak człowiek potraktowany niesprawiedliwie. Bo jest możliwe, że jego rola w aferze hazardowej została wyolbrzymiona, a on sam trochę potraktowany jako kozioł ofiarny.
Tym niemniej, nawet jeżeli to tylko zbieg okoliczności, rola Drzewieckiego w tej aferze wygląda na niezbyt chwalebną. To on podpisywał decyzje sprzyjające właścicielom jednorękich bandytów, to on załatwiał pracę córce Ryszarda Sobisiaka. To on wreszcie mówił o „dzikim kraju”. I nawet jeśli te słowa nie były wypowiedziane publicznie, przyłapanie polityka na takiej deklaracji powinno skazywać go co najmniej na kwarantannę.
Z tych wszystkich względów Mirosław Drzewiecki powinien dziś zrzec się mandatu poselskiego. Nie musi to oznaczać jego definitywnego rozbratu z polityką. Jeżeli nie potwierdzą się jego domniemane winy w aferze hazardowej, będzie mógł wrócić. Nie musi to też oznaczać braku zaangażowania w organizację Euro 2012 – tu doświadczenia Drzewieckiego mogą się przydać, nawet jeśli nie będzie posłem. Ale jeśli dziś się wycofa, zda egzamin z przyzwoitości. I najbardziej skutecznie podważy wszystkie ciążące na nim zarzuty.
Piotr Śmiłowicz
Czytaj inne komentarze publicystów Newsweeka
Inne tematy w dziale Polityka
