szpak80 szpak80
712
BLOG

To jak było z tym "aresztowaniem za sabotaż" Fristera z Haaretz?

szpak80 szpak80 Polityka Obserwuj notkę 4

Roman Frister, korespondent Haaretz w Warszawie jest jednym z mniej znaczących "bohaterów" książki "Resortowe dzieci. Media", gdzie napisano m.in., że zanim został hm dziennikarzem był milicjantem. Z internetowej biografii można się dowiedzieć, że Frister to:

"Od roku 1948 dziennikarz we wrocławskim "Słowie Polskim". W roku 1952 aresztowany za rzekomy sabotaż. Po zwolnieniu z aresztu śledczego UB skreślony z listy uprawnionych do wykonywania zawodu dziennikarskiego w wydawnictwach RSW Prasa".*


Uuuu brzmi groźnie, normalnie ofiara represji stalinowskiego etapu w komunizmie.

"Słowo Polskie" (pierwotnie nosiło tytuł "Pionier") należało do stajni wydawnictwa "Czytelnik" Jerzego Borejszy vel Goldberga (brata Różańskiego o tym samym vel). Borejsza zaczął tracić wpływy w 1948 roku. W 1951 r. gazety i periodyki wydawane przez koncern "Czytelnika" przejęła RSW "Prasa", wokół której zgrupowali się inni partyjniacy. Sabotaż, o który miał być oskarżony, jak sam twierdzi w autobiografi Frister, dziwnie zbiegł się czasowo z bardzo prawdopodobną wymianą kadr po przejęciu gazet przez konkurencyjną kamarylę. Najprawdopodobniej jedynym źródłem, z którego można się dowiedzieć o tym co zostało nazwane sabotażem, jest sam Frister. Tak o swojej pracy w gazecie pisze "bohater":

"(...) w przeddzień aresztowania mogłem uważać się za osobę nieźle urządzoną. Mieszkałem w ładnej willowej dzielnicy miasta, byłem szczęśliwym posiadaczem samochodu i kochanki, gruźlica przestała mi dokuczać, wyglądałem zdrowo, mając zaledwie dwadzieścia trzy lata pracowałem jako kierownik działu miejskiego oraz jeden z trzech zastępców redaktora naczelnego "Słowa Polskiego", najpoczytniejszej gazety Dolnego Śląska, a co najważniejsze, wierzyłem w swoją szczęśliwą gwiazdę".
 Dwa razy tygodniowo dyżurowałem w nocnej redakcji dziennika. Do moich obowiązków należało czytanie każdej strony i potwierdzenie jej "praworządności" . Mnóstwo ekwilibrystyki wiązało się z tą czynnością (...)"


 Sabotaż z biografii, polegać miał, jak twierdzi Frister, na zmianie tytułu z oryginalnego:

WYPOWIEDŹ GENERALISSIMUSA STALINA W SPRAWIE ZAKAZU PRODUKCJI BRONI ATOMOWEJ.

na

WYPOWIEDŹ GENERALISSIMUSA STALINA W SPRAWIE PRODUKCJI BRONI ATOMOWEJ

z czego nie zdawał sobie sprawy bo nie znał oryginału.

 

Frister miał zostać w związku z tym, jak twierdzi, aresztowany, przesłuchiwany, nakłaniany do zrzucenia winy na "Gerta Grędziaka", ale dzielnie odmawiał. "Po tygodniu wypuszczono mnie bez jakichkolwiek wyjaśnień (...) Postanowiłem przenieść się do Warszawy, skorzystać z anonimowości wielkiego miasta, zgubić się w tłumie. [taka przeprowadzka, rok 1951 lub 2].

i dalej:

"Nie znalazło się w stolicy ani jedno pismo, które byłoby skłonne zatrudnić dziennikarza z opinią wlokącą się za mną jak smród po gaciach. Oficjalnie nie oskarżono i nie skazano mnie, nie toczyło się przeciw mnie żadne śledztwo i wciąż jeszcze, chyba przez niedopatrzenie władz byłem członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, ale w zamkniętych pokojach dyrekcji RSW Prasy ktoś, kogo nie znałem, i którego nazwiska nie mogłem się dowiedzieć, przypieczętował mój los. Jedynym człowiekiem, który nie przyjął tego dyktatu, był Rafał Praga, redaktor naczelny "Expressu Wieczornego" [dziennik nie należał do stajni, która przejęła gazety ze stajni "Czytelnika" - przyp. mój]. Wykazując sporo odwagi cywilnej [sic! przyp. mój], drukował w odcinkach powieść o odbudowie warszawskiej Starówki, potworną chałę w duchu realizmu socjalistycznego, którą spłodziłem wspólnie z kolegą, Zygmuntem Rzeszuchowskim. (...). Ucieszyłem się, gdy tygodnik "Motor" zamówił reportaż o bazie transportowej fabryki wagonów we Wrocławiu."

To tyle o Fristerze, który "Od roku 1948 był dziennikarzem we wrocławskim "Słowie Polskim". W roku 1952 został aresztowany za rzekomy sabotaż. Po zwolnieniu z aresztu śledczego UB skreślony z listy uprawnionych do wykonywania zawodu dziennikarskiego w wydawnictwach RSW Prasa"*.


Lektura innych fragmentów wynurzeń pozwala zorientować się jakiego rodzaju to typ. Można sie tylko domyślać co jest prawdą, a co kreacją:

Fabryka:

"W lipcu, na libacji u wspólnych znajomych w Mieroszowie, wypiłem bruderszaft z dyrekotorem miejscowej fabryki kalkomanii. Po trzecim kieliszku mianował mnie kierownikiem działu zaopatrzenia. Fabryka była nieczynna, niczego nie produkowała i w nic się nie zaopatrywała, ale siedząc za ogromnym dębowym biurkiem czułem się osobą ważną i poważaną. Woźny w bramie witał mnie co rano uprzejmym "Szacunek dla pana dyrektora", a gdy przechodziłem przez podwórze zakładu, robotnicy nie zapominali uchylić czapki. Było ich tam ponad dwudziestu; nigdy nie udało mi się dowiedzieć, za co otrzymują pobory. W święto Manifestu Lipcowego zostałem zaproszony na akademią w mieroszowskim ratuszu. Czułem się jak młody paw."

Są też  fragmenty, które spokojnie możnaby umieścić w tych często komicznych, ze względu na mitomańskie opowieści, "księgach pamięci", w których pojawiają się pewne charakterystyczne motywy, obecne i tutaj.

Swoją autobiograficzną "pierwszą" (Ziutę?) opisał jako, a jakże, córkę podoficera z armii Hallera i wieśniaczki. Była salową - pracowała  m.in. "przy wynoszeniu basenów spod ciężko chorych", niedługo potem puknął (przepraszam, ale to taki baran "kozak", że inne słowo nie pasuje) jej 18-letnią kuzynkę, też  charakterystyczne motywy są tu widoczne:

"Kuzynka przyjechała z kilkudniową wizytą. Miała osiemnaście lat, zaproszenie na urlop w Przesiece było dla niej nagrodą za dobre świadectwo maturalne. Poznałem ją pół roku wcześniej, kiedy uczyła się jeszcze w szkole sióstr Salezjanek. (...) Przyjąłem jako rzecz naturalną, gdy wykorzystała niedzielne przedpołudnie, kiedy Ziuta z mamą poszły do kościoła, aby wejść do mojego łóżka i oddać mi się z pewnością siebie dorosłej kochanki."

"Kto cię tego nauczył?", spytałem, gdy doświadczonymi rękoma sięgnęła po berło mojej namiętności.
"Zakonnice", roześmiała się..."


(warto dodać, że po opisanym wyżej zatwierdzeniu zmiany w tytule - ten mityczny sabotaż z biografii, miał pojechać z kolegą puknąć  spędzić dzień i noc z dwiema baletnicami z Baletu Gilera).

"Ślub" z tą od nieczystości, "córką Hallerczyka i wieśniaczki", też z charakterystycznymi motywami:

"Obawiałem się, że jakaś dobra dusza doniesie proboszczowi, że kandydat na małżonka nie jest ochrzczony.
"Jestem członkiem partii" skłamałem gładko. "Ksiądz wie, że partia zabrania ślubów kościelnych. Jak się dowiedzą, mogę stracić pracę".
"Rozumiem, synu" odparł i wyraził przypuszczenie, że również Syn Boży zrozumie. Potem uspokoił mnie: "Na szczęście mam prawo udzielenia tej małej dyspensy",
Zaślubiny odbyły się wieczorem, w zakrystii. Po zakończeniu ceremonii szepnąłem:
"A opłata?"
"Nie trzeba szeptać synu" - uśmiechnął się ksiądz i wytarł dłonie o poły komży. "Wiadome jest, że kościół utrzymuje się z datków społeczeństwa... Od Żydków pobieram co najmniej dwadzieścia tysięcy. Ale spodobałeś mi się, synu. Daj dziesięć i nie zapomnij pojawić się na mszy niedzielnej".
 

 

Taki to typ. Że też nie wstydzą się przysyłać takich gostków jako korespondentów.

 

 ***

 

* http://pl.wikipedia.org/wiki/Roman_Frister
fragmenty za: R. Frister, Autoportret z blizną

 

szpak80
O mnie szpak80

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka