nickto nickto
230
BLOG

Teologia ateizmu

nickto nickto Polityka Obserwuj notkę 5
Ateista to człowiek, który wierzy, że w nic nie wierzy, i że w miejsce wiary posiadł wiedzą pewną, bo naukową.

I. Definicja ateisty


Ateista to człowiek, który wierzy, że w nic nie wierzy, i że w miejsce wiary posiadł wiedzą pewną, bo naukową.

Uwaga: „definicję” podaję dla „ustalenia uwagi”, aby nie popaść w kontrowersje związane z różnymi rodzajami ateizmu – tych bowiem jest chyba więcej niż denominacji u protestantów.

II. Ateizm i teologia


Teologia to nauka o Bogu, w uproszczeniu, ateizm zaś wyklucza Boga – jak tu zatem mówić o teologii ateizmu? A jednak ateizm to swoiste uprawianie nauki o Bogu, „którego nie ma”! Nie może się zatem ateizm obejść się bez teologii, ewentualnie „antyteologii”.

Słowo „ateista” jest zresztą nieadekwatne do światopoglądu ateistycznego, który ateista wyznaje – powinno się raczej używać słowa „antyteista”. Termin „ateista” jest jednak dla niego wygodniejszy i jakby nobilitujący, ponieważ sugeruje swoistą wyższość ateizmu i jego uniwersalność w stosunku do jakiejkolwiek religii.

W praktyce, współczesny nam ateizm jest wojującym bezbożnictwem, a konkretnie, dość ścisłą antytezą Kościoła Katolickiego – inne odłamy chrześcijaństwa wydają się ateistom o wiele bardziej przyjazne ich poglądom, lub mniej warte otwartego zwalczania (rzymscy katolicy: Alleluja!). Paradoksalnie, upadek Kościoła Katolickiego, o który ateiści „modlą się” nieustannie, spowodowałby w konsekwencji upadek ateizmu jaki znamy. (Co w zamian? Pewnie jawne, nijak niezakamuflowane pogaństwo, którego wiele „denominacji” wyrasta na glebie ateizmu i z niecierpliwością oczekuje chwili wyjścia z „katakumb”).


III. KERYGMAT ATEIZMU


1. Boga, źródła mojego istnienia nie ma.
Ja jestem.

2. Boga, uzasadnienia i sensu mojego istnienia, nie ma.
Ja jednak jestem.

3. Boga, celu mojego istnienia, nie ma.
Ja jednak jestem.

4. Boga nie ma, więc go nie będzie. A co będzie ze mną, który teraz jestem?
NIC.


IV. Źródło ateizmu


Rozpatrując kwestię jakiejkolwiek religii, w wąskiej, co prawda, antropologicznej perspektywie, łatwo dochodzi się do wniosku, że każda z nich ma swoje źródło w umieraniu (człowiek rodzi się umierający – pisałem o tym szerzej tutaj: https://www.salon24.pl/u/nickto/1110120,religia-glupcy-czy-czlowiek-musi-wierzyc).

Człowiek religijny wierzy, ateista usilnie twierdzi, że w nic nie wierzy, on wyłącznie „wie”.

Człowiek wierzy, bo jest śmiertelny, ateista nie wierzy (wyłącznie „wie”), bo jest… nieśmiertelny?!

Otóż w pewnym sensie tak właśnie jest! O powszechności umierania wnioskujemy tylko z obserwacji innych, tych którzy nas poprzedzili – nie ma twardych dowodów na to, że śmierć dosięgnie każdego, w szczególności mnie. Przekształcenie tej „wątpliwości” w pomysłowo zakamuflowany „pewnik” jest istotą ateizmu, w każdej jego mutacji!

Lęk przemijania, którego nie jest łatwo „wymędrkować” ze swojego życia, ateista pokonuje za pomocą podwójnego zaprzeczenia:
- po pierwsze, nie uznaje, że śmierć dosięgnie kiedykolwiek właśnie jego,
- po drugie, zaprzecza pierwszemu, czyli temu, że nie uznaje nieuchronności swojej własnej śmierci (nie chce narazić się na śmieszność – śmiech potrafi przecież zabić:). Za ta podwójną gardą ateista śmiało patrzy w przyszłość, zwłaszcza, że jego umysł nieustannie snuje „naukowy” oprzęd, służący do „zamotania”, nawet przed sobą samym, „nihilistycznej głębi” ateistycznej perspektywy.

Ateizm jest  zakotwiczony w postulacie potencjalnej nieśmiertelności człowieka - trudno się zatem dziwić, że aż do XVIII wieku uważany był za chorobę umysłową i niekiedy energicznie zwalczany z obawy przed jej potencjalną zaraźliwością. Nawet dziś, ateizm jawnie deklarowany „cieszy się” elitarnością w statystykach.


V. Ateistyczna nadzieja


A czy jest dla ateisty nadzieja? Otóż jest. Ona tkwi w samym źródle ateizmu: w niemożności udowodnienia, że każdy człowiek umrze, że ja też umrę. To tylko wśród ateistów, bądź ateistów „praktycznych”, można spotkać się z jawną i głoszoną bez zażenowania opinią, że właśnie mnie śmierć nie musi przecież dotyczyć (osobiście się z tym spotkałem, chociaż nie obcuję na co dzień z ateistami).

Wersją soft owej ateistycznej nadziei, właśnie w naszych czasach rozlaną ponad miarę, jest powszechne niemalże mniemanie, że człowiek ma wpływ na to to kiedy umrze. Nie chodzi tu o jakąś tylko nadzieję, ale o silne przekonanie, że oto mamy do czynienia z determinizmem uzależniającym chwilę śmierci od przestrzegania pewnych reguł, przykładowo diety. Świeżym przykładem jest narracja zbudowana wokół choroby kowidowej, zbudowana z pewnością przez ludzi ze środowisk ateizujących. Niestety,  chyba już my wszyscy, nominalnie chrześcijanie, jesteśmy ubabrani ateizmem praktycznym - w kowidowym lustrze doskonale to widać.

Ateistyczna nadzieja nie lubi być nadwyrężaną, dlatego śmierć została praktycznie wyparta z przestrzeni publicznej, a stworzona do jej „obsługi” infrastruktura izoluje człowieka prawie całkowicie od umierania, żałoby, pamięci o zmarłych, itd.

VI. Kosmogonia ateistyczna wobec kosmogonii katolickiej


Bóg Stwórca stwarza, czyni coś z niczego, stworzenie to jest dobre i nigdy nie ulega destrukcji, czyli nie wraca do nicości – oto skrót katolickiego poglądu na pochodzenie naszego świata. Owa pewność istnienia, wyrażona chociażby stwierdzeniem, że „nic w przyrodzie nie ginie”, wynika właśnie z pierwotnej doskonałości aktu stworzenia, aktu dokonanego przez Boga, Boga wyłącznie dobrego.

Dla ateisty świat zaczyna się w zasadzie od niego samego. Co prawda ateista uważa, że powstał z materii, uprzednio istniejącej, ale nawet dla ateisty materia nie jest czymś co byłoby ponad nim samym, lub czymkolwiek z czego może pochodzić, przykładowo, jego ludzka samoświadomość. W praktyce, ateista nie wypowiada się o pochodzeniu świata w kategoriach logicznych i moralnych – woli to przemilczeć.

Niezwykle istotnym natomiast, jest przyjęcie przez typowego ateistę owego „NIC”, jako kresu jego własnego ludzkiego istnienia. Tym właśnie postuluje ateista odwrotny porządek świata: decydującą logiką nie jest już „ubytowienie” świata w akcie stworzenia (nic→coś), ale jego destrukcja (coś/ktoś→nic). Jeżeli moje świadome JA zamieni się w NIC, to dlaczego wszystko inne nie ma kiedyś podzielić mojego przeznaczenia?

Nie można też pominąć tu kwestii czasu, którego co prawda „nie ma”, ale bez którego nie ma też żadnego istnienia. W teologii katolickiej czas wyłonił się z nicości w akcie stworzenia "upłynął wieczór i poranek…" (Rdz 1) i zmierza do swojej pełni w wieczności - czas jest jakby nieodzownym składnikiem sensu i celu każdego istnienia, czas wskazuje jeden, wspólny „kierunek” istnienia. W ateizmie, jak się zdaje, czas wykonał komendę „W tył na lewo!”, i zmierza tam dokąd radośnie maszeruje ateista: do nicości.


VII. Ateistyczne LOGOS


W teologii katolickiej Logos to (w skrajnym uproszczeniu) sens i przyczyna uprzednia wobec każdego bytu:


„Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało” (J 1,1)


Ateizm unika nawet tylko pytań o sens i początek tego co istnieje. Po cichu jednak, w codziennej praktyce, próbuje swoich własnych sił w dziele stwarzania – Boga ma zastąpić człowiek, nie może mu zabraknąć mocy stwórczej. W tych wysiłkach, ateizm nie wymyślił jakiegoś nowego schematu,  stara się, po prostu, imitować naukę katolicką na miarę „swoich możliwości” .

Przede wszystkim, w świecie ogarniętym przez ateizm, przykłada się wielką wagę do wypowiadanego słowa, przypisując mu w istocie moc stwórczą. Oznacza to, z jednej strony, bezwzględną walkę ze słowem nieprawomyślnym, z drugiej zaś, oczekiwanie, że sformułowanie jakiejś idei powoduje automatyczną jej materializację.

Jednak kreowana przez ateizm „rzeczywistość”, nie wiedzieć czemu, na słowie poprzestaje, mimo że upływają kolejne [„...wieczory i poranki...”] (Rdz 1). Słowo wypowiedziane otrzymuje tylko życie właściwe ludzkiemu słowu, życie które jest podtrzymywane lawiną innych słów (propaganda) i weryfikowane opinią jak największej ilości porażonych nimi zwolenników (ciągłe sondaże na każdy możliwy temat). Stwierdzenie wystarczającego poparcia dla jakiejś idei prowadzi do wyciągnięcia wniosku, że „nowa rzeczywistość”, istniejąca tylko w postaci poglądów na nią, istnieje realnie. Następny krok, to zadekretowanie tej nowej rzeczywistości - tutaj też są tylko słowa, ale ich skutki są już całkiem materialne, niekiedy dobrze chronione w więzieniach. „Nowe prawo” stara się utrwalić jak najszybciej „nową rzeczywistość” w rzeczywistości zastanej, a tzw. fakty wyeliminować przez zamilczenie ich na śmierć. Czy trzeba przykładów?

Uwaga aktualna. Najnowsze wynalazki sprawiły, że „stwarzanie nowej rzeczywistości” stało się lekkie, łatwe i przyjemne - szczególnie skuteczne są smartfon i twitter. Tak to postęp techniczny, niewyobrażalny pół wieku temu nawet dla specjalistów,  został użyty do odwrócenia postępu człowieka.

Gdzie dziś jest to całe ateistyczne stworzenie? Nigdzie, czyli tam dokąd dopiero zmierza ateista, ale nierealny cień tego stworzenia przebywa całkiem realnie w ludzkich głowach i komputerowej chmurze. Katedr na razie nie zbudowano, a jako więzienia wykorzystuje się te, które już wcześniej były zbudowane – na razie.


VIII. Ateizm walczący


Ateizm w miejsce Boga stawia człowieka, najlepiej własne ja. Taki porządek świata zobowiązuje: atrybuty przypisywane Bogu należy w jakiś sposób przenieść na człowieka. Nie jest to łatwe, to wymaga wysiłku, wymaga nieustannej walki. Boskim atrybutem, dla ateisty najważniejszym, jest moc stwórcza. W teologii ateistycznej jest to temat krańcowo niewygodny i w praktyce pod rozmaitymi pretekstami pomijany. Ateistyczna praktyka jest jednak całkowicie odwrotna: stworzenie nowego człowieka, stworzenie nawet całej nowej rzeczywistości, to dla ateizmu cel podstawowy.

Schemat owego „procesu stwórczego” został zarysowany w poprzednim akapicie. Powtórzę krótko: stwarzanie to najpierw idea, później jej „realizacja” poprzez powielanie idei w niekończącym się echu, wielkiej lawinie słów. W ten sposób wykuwa się nowego człowieka, nowy język, nową prawdę, nowe dobro, nowe piękno, itd. Na koniec, gdy wszystko zostanie przygotowane, pozostanie zastąpienie dotychczasowej rzeczywistości, tą nową, z pewnością lepszą, bo pochodzącą od człowieka, czyli ode mnie.

Rezultat, jak na razie, zamyka się w dziedzinie słów, czyli w w ludzkim rozumie, poddanym intensywnej obróbce słów, cała zaś natura jest głucha na ten jazgot – nadzieję pokłada się w jej defektach. Walka skierowana jest, obrazowo mówiąc, na wspieraniu nowotworów, które niekiedy się pojawiają, w nadziei, że się rozrosną się i zastąpią  zdrową tkankę.

Oto i cała Mein Kampf ateistów, w skróconej, twitterowej wersji.

IX. Ateizm tryumfujący


Ateizm walczy i wygrywa, z ludzkim rozumem przede wszystkim!
Tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Można by nawet powiedzieć, że to właśnie ateizm sprawuje obecnie „rząd dusz”, choć u drzwi do ludzkiej duszy ateizm staje bezradny – pewnie dlatego, że wg ateistów, człowiek duszy nie posiada. Ateizm wygrywa, a nawet człowiek, który duszę posiada i dobrze o tym wie, bezwiednie przyjmuje ateizm w jego praktycznej wersji.

Osiągnięć ateizmu wcale nie należy mierzyć ilością ateistów – wpływ ateizmu na losy świata, jak się zdaje, jest daleko większy niż wskazywałby na to odsetek jawnych ateistycznych „szabel” [„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”(Łk 18,8)].

Upływało wiele tysięcy lat i nic! Pojawiający się tu i ówdzie ateiści wstydzili się swojej przypadłości i żadne „pride” nie przychodziło im nawet do głowy, nie mówiąc o narzucaniu swoich poglądów, czy nawet sięganiu po władzę. Ateista pomyśli pewnie, że kiedyś ludzie byli głupsi niż on teraz. Zapytajmy go: Żydzi i Grecy też?

Co się zmieniło? Co jest kluczem, który umożliwił realny tryumf ateizmu we współczesnym świecie, nawet w świecie w którym, ateistów zdeklarowanych jak na lekarstwo?

Otóż demokracja! Demokracja umożliwiła tryumf ateizmu. Chociaż nigdzie nie jest traktowana dosłownie, nie wykracza poza niejawnie skodyfikowany obrzęd, na które składa się zestaw akceptowalnych rytuałów - każdy „dojrzały” system demokratyczny ma w sobie starannie ukryty bezpiecznik, chroniący go przed prawdziwą „władzą ludu”, czyli, jak się to mawia, przed populizmem. Jednak mimo wbudowanego fałszu, a może właśnie dzięki niemu, demokracja jest idealnym system do rozwoju ateizmu.

Dlaczego demokracja i ateizm wzajemnie się wspierają? To temat dla odrębnych rozważań. Tutaj zauważmy, że demokratyczny schemat legitymizacji władzy jest wysoce kompatybilny z ateistyczną metodą „stwarzania świata”, nowego świata, czyli słowa, słowa, słowa, słowa, … . I niech to tylko wystarczy nam za całą argumentację – o demokracji będzie można napisać coś ciekawego, dopiero gdy ten obłęd przeminie. Zanim nastał, pisał o demokracji ciekawie (de) Tocqueville.

Poza demokracją ateizm nie ma racji bytu. Systemy totalitarne nie są tu kontrprzykładem – ateizm, przykładowo chiński, ma więcej wspólnego z religia państwową niż z ateizmem. Bez demokracji ateizm byłby dziś tylko ciekawostką, jednym z najlepszych tematów dla internetowych memów.


X. Jaka jest zasadnicza różnica pomiędzy gorliwym katolikiem i gorliwym ateistą?


Katolik wierzy, że od Boga wyszedł i do Boga zmierza, więc nawet z czysto „ekonomicznego” punktu widzenia, powinien dbać o to, aby „nie narobić niepotrzebnych kilometrów”, czyli powinien stale być blisko Boga. To dbanie, czyli poszukiwanie Boga i odsuwanie na dalszy plan spraw ziemskich, najskuteczniej realizuje się przez modlitwę – katolik powinien modlić się nieustannie (Tes 5,17).


Ateista nie wierzy, odrzuca „rze”, ateista wie. Wiedza domaga się dowodu – gorliwy ateista powinien zatem głównie udowadniać, bo przecież wiedza ciągle rośnie i ciągle jest coś nowego do udowodnienia. Dowodzenie twierdzeń to podstawowe zajęcie naukowców, chyba dlatego właśnie bezbożnictwo nazywano kiedyś światopoglądem naukowym.


Udowadnianie nie ma nic wspólnego z modlitwą - modlitwa to, jak wiadomo, rozmowa z Bogiem, a rozmawiając powinniśmy bardziej słuchać niż mówić. "Przekonywanie" Pana Boga nie ma żadnego sensu, zaś dowód jakiegoś twierdzenia zyskuje sens dopiero w przekonaniu kogokolwiek, nawet tylko siebie samego.

Ujmując krótko: oczy gorliwego katolika powinny być stale zwrócone ku Bogu, oczy gorliwego ateisty powinny patrzeć w głąb siebie samego, czyli na swój własny rozum. Wydaje się więc, że katolik i ateista, pod względem patrzenia na świat, są całkowitym przeciwieństwem, a szukanie jakichś „uniwersalnych wartości” jest mydleniem oczu, aby "patrząc nie widziały" [zbyt wiele] (Mt 13,14).


XI. Skoro ateizm to głupota, to skąd dziś tylu ateistów?


Skąd tylu ateistów? Z chrześcijaństwa - żadna inna cywilizacja nigdy nie „produkowała” i nie „produkuje” ateistów. Spróbuję trzymać się zwięzłości i pominę napisane już rozważania o cywilizacji chrześcijańskiej, uniwersytecie i smartfonie – zostawię tylko jedno spostrzeżenie:

Cywilizacja to ślad religii wyryty w świecie, inaczej, poziomy wymiar religii.

Chrześcijaństwo miałoby wydać na świat ateizm, tak samo z siebie? Otóż nie! Trzeba było jednak dwojga! Wszystko na to wskazuje, że eksplozja ateizmu została zainicjowana tzw. asymilacją żydów. Od czasów, mniej więcej, rewolucji francuskiej, wbrew początkowemu oporowi powszechnie religijnych żydów, postanowiono włączyć żydów do cywilizacji chrześcijańskiej, jako integralny i nie dający się oddzielić element. Dlaczego operacja jak się zdawało mało istotna, pozornie tylko „krawiecka”, miałaby spowodować jakieś dalekosiężne skutki?

Dzisiaj, gdy myślenie zostało silnie skażone podejściem ateistycznym, jest to trudne do zrozumienia. Jeżeli jednak Boga potraktujemy poważnie, tylko poważnie, to  odpowiedź jest oczywista. Dwie społeczności: żydzi i chrześcijanie ukształtowały się wokół dwóch, wzajemnie sprzecznych odpowiedzi na jedno pytanie, pytanie najważniejsze w całej ludzkiej historii: „...czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” (J 21,15).

Jezus pyta Piotra jakby onieśmielony, jak ktoś kto wcale nie jest pewien odpowiedzi. Wcześniej Jezus zadbał o sprzyjającą atmosferę - sam przygotował śniadanie, jakby dla wkupienia się w łaski człowieka. Dla pewności pyta trzy razy, bo jedną odpowiedź już wcześniej usłyszał: „Na krzyż z nim!” (Mt 27,22). Czy mógł się spodziewać czegoś lepszego od Piotra, który już trzy razy zawiódł? Pierwsza odpowiedź, od swojego narodu, niestety padła również w naszym imieniu. Ale odpowiedź Piotra padła w imieniu Kościoła, który został powołany do tego, aby nas do Jezusa przyciągnąć.

Każdy z nas musi również odpowiedzieć, musi wybrać jedną z tych dwóch całkowicie sprzecznych odpowiedzi – tego pytania nie da się skutecznie przemilczeć, życie człowieka jest zbyt krótkie! Wiedział o tym Kościół i wiedzieli religijni żydzi – obydwie odpowiedzi trwały i były przechowywane w dwóch oddzielnych depozytach.

Próba jakiejś „ekumenii”, jakiegoś zamilczenia tak pytania, jak i odpowiedzi na nie, skazana jest na klęskę. Ludzie porażeni rzekomym światłem postanowili to zignorować. Rezultat?

Żyd stracił wiarę, chrześcijanin stracił rozum wiarę podtrzymujący.

Cóż jest wart żyd bez wiary w Boga Jedynego, czy jest jeszcze synem Abrahama, ojca wiary?

Cóż jest wart chrześcijanin bez rozumu prowadzącego do wiary?


Dwie przeciwności, dwie antytezy nie mogą istnieć w jednym – wiadomo to przynajmniej od czasów Arystotelesa. Teza i antyteza nie dają syntezy, podobnie jak cząstka materii i odpowiadająca jej cząstka antymaterii nie dają po zetknięciu się innej, w domyśle „lepszej”, cząstki, lecz anihilują, wyzwalając chaotyczną energię. Ten chaos to właśnie nasz dzisiejszy ateizm, lecz i nad tym ["bezładem unosi się Duch Boży"] (Rdz 1,2).

XII. Prezent dla ateisty na Święta Bożego Narodzenia: dowód na istnienie Boga.


Gdyby Boga nie było, nie było by ateizmu – byłoby jedynie „a”, pierwsza litera alfabetu. Bóg jest wszędzie – spróbuj opowiedzieć o ateizmie nie wspominając o Bogu!


--------
Ceterum censeo Carthaginem delendam esse
vel
Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę

Wyjaśnienie do stopki.


Od początku mojej pisaniny używam tego łacińskiego cytatu z zamierzchłych dziejów naszej cywilizacji, później dodałem adekwatne tłumaczenie (czyj oryginał i tłumaczenie łatwo sprawdzić). Teraz dodam jeszcze swoje wyjaśnienie.


Skąd tutaj Kartagina? Otóż Kartagina była ostatnim dużym organizmem państwowym z tej strony Atlantyku, który duchowych podstaw swojego istnienia upatrywał w publicznym składaniu ofiar z dzieci (aborcji jeszcze nie wynaleziono). Rzym, zanim stał się na długi czas niepokonany, widział swoje "być albo nie być" w całkowitym zniszczeniu Kartaginy, aż do gołej ziemi posypanej solą. Tak też się stało - 90% Kartagińczyków zabito, reszta "uratowała się" jako towar na targu niewolników.


Jak Ci się zdaje drogi czytelniku: jesteś Rzymianinem, czy Kartagińczykiem? A może Twoje istnienie nie potrzebuje duchowych podstaw?

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka